Wyczynem tym zyskał dobre imię i jeszcze lepszą reputację profesjonalisty.
Crowley jechał teraz szosą na południe od Slougk ze zwykłą dla niego prędkością stu dziesięciu mil na godzinę. Nawet najbystrzejszy wzrok demonologa nie dopatrzyłby się w jego wyglądzie czy manierach żadnych oznak diabelskości, nie mówiąc o rogach czy ogonie. Słuchał co prawda kasety „Best of Queen”, ale nie należy z tego wyciągać żadnych pochopnych wniosków, gdyż dowolna kaseta z nagraniem dowolnie wybranej muzyki po dwu tygodniach intensywnego odtwarzania w jego samochodzie ulegała nieuchronnej metamorfozie w składankę „Best of Queen”. Ponadto obecnie Crowley wcale nie zaprzątał sobie głowy sprawami par excellence demonicznymi. Prawdę powiedziawszy, leniwie rozważał, kim byli MOEY i CHANDON.
Miał ciemne włosy i wydatne kości policzkowe. Nosił buty z wężowej skóry – przynajmniej tak wyglądały – potrafił wyczyniać niesamowite sztuczki językiem. Czasem, kiedy się zapomniał albo przesadził, wydawał atawistyczny syk.
Nie puszczał także szatańskich oczek.
Podróżował obecnie czarnym bentleyem, rocznik 1926, który tylko raz zmienił właściciela. Pierwszym był również Crowley i bardzo dbał o swój wehikuł.
Powodem spóźnienia była wyjątkowa sympatia, jaką Crowley darzył dwudziesty wiek. Czuł się w nim o wiele lepiej niż w wieku siedemnastym i o całe niebo lepiej niż w czternastym. Cenił upływ czasu za to, że pozwalał mu nieustannie oddalać się od niesławnego czternastego stulecia – stu lat cholernej nudy na, przepraszam za wyrażenie, bożym świecie. Za to w dwudziestym stuleciu nie miał czasu na nudę. Zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę, że od pięćdziesięciu sekund we wstecznym lusterku połyskiwały rytmicznie dwa niebieskie światełka, co niedwuznacznie sugerowało, że dwóch śledzących go dżentelmenów bardzo pragnie uatrakcyjnić i tak bogate życie Crowleya.
Spojrzał na zegarek. Był to chronometr przeznaczony do prac podwodnych na dużych głębokościach. Pokazywał dokładny czas w dwudziestu jeden najważniejszych stolicach, gdy jego właściciel brnął w niezbadane głębie3.
Z piskiem opon skręcił w boczną dróżkę pokrytą świeżo spadłymi liśćmi. Niebieskie światełka nie zrezygnowały.
Westchnął, zdjął jedną rękę z kierownicy i w dość akrobatycznym półobrocie wykonał serię skomplikowanych gestów za plecami.
Światełka przygasły i zniknęły w oddali. Wóz policyjny stanął, ku zdziwieniu jego dwóch pasażerów. Ale naprawdę obydwaj otworzą oczy ze zdumienia, dopiero gdy podniosą maskę i zobaczą, w co zamienił się silnik.
Na cmentarzu Hastur, diabeł chudy, przekazał prowadzenie Ligurowi, diabłu krępemu i bieglejszemu w sztuce skradania się.
– Widzę światła – powiedział. – Nareszcie jest, sukinkot.
– Czym on jedzie? Co to jest? – zapytał Ligur.
– Samochód. Pojazd bezkonny – wyjaśnił Hastur. – Zdaje się, że nie używali tego, kiedy byłeś tu ostatni raz. Przynajmniej nie, jak mówią, powszechnie.
– Wtedy z przodu siedział facet z czerwoną chorągiewką.
– Wygląda na to, że poszli ostro do przodu – skomentował Hastur.
– Jaki jest ten Crowley?
Hastur splunął.
– Za długo tu siedzi. Od samego początku. Po mojemu to się całkiem znaturalizował. Jeździ samochodem z telefonem.
Ligur wpadł w zadumę. Jak większość demonów miał bardzo mgliste pojęcie o nowoczesnej technice i już otwierał usta, żeby powiedzieć coś w rodzaju: zakład, że to zużywa strasznie dużo drutu, gdy spostrzegł, że czarny bentley zatrzymał się przed bramą.
– I nosi ciemne okulary – prychnął szyderczo Hastur. – Nawet kiedy wcale nie ma potrzeby. – Nieco głośniej dodał: – Niech będzie pochwalony Szatan.
– Niech będzie pochwalony Szatan – powtórzył jak echo Ligur.
– Cześć. – Crowley machnął ręką na powitanie. – Przepraszam za spóźnienie, ale sami rozumiecie, że o tej porze są straszne korki na A40 przy Denham. Chciałem pojechać skrótem przez Chorley Wood i wtedy…
– Ale teraz jesteśmy już w komplecie – powiedział Hastur tonem dającym sporo do myślenia. – Czas podsumować Dokonania Dnia Dzisiejszego.
– No tak. Dokonania – potwierdził Crowley z miną, jakby trafił na mszę po ładnych paru latach przerwy i nieco odwykł od ministrantury.
Hastur odchrząknął.
– Kusiłem księdza – powiedział – kiedy szedł ulicą i ujrzał piękne dziewczęta w letnich sukienkach. Sprawiłem, że w jego umyśle zagościło ZWĄTPIENIE. Zostałby świętym, gdyby nie to, że za dziesięć lat będzie nasz.
– Nieźle – mruknął zachęcająco Crowley.
– Przekupiłem jednego polityka – oznajmił Ligur. – Dzięki moim podszeptom doszedł do wniosku, że mała łapóweczka raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Za rok będzie nasz.
Skończył i obaj spojrzeli na Crowleya. Odpowiedział im szerokim uśmiechem.
– To wam się na pewno spodoba – powiedział i poszerzył uśmiech jak stary, wytrawny konspirator. – Zablokowałem wszystkie przenośne telefony w City i West Endzie na czterdzieści pięć minut w porze lunchu.
Zapadła cisza. Z oddali dobiegał szum samochodów na autostradzie.
– Tak? – Hastur nie krył zdziwienia – i co dalej?
– Słuchajcie, to wcale nie było takie proste – bronił się Crowley.
– I to wszystko?
– Ale, słuchajcie, koledzy…
– Może zechcesz wyjaśnić dokładniej, w jaki sposób to zagwarantuje ciągłość dostaw dla naszego Pana? – zapytał Hastur.
Crowley zebrał się w sobie.
Jak im to wytłumaczyć? Że co najmniej dwadzieścia tysięcy ludzi dostało piany. Że tysiąc gardeł zabulgotało z wściekłości, że potem ocean szału wylał się na sekretarki, policję drogową i każdego, kto akurat się nawinął i nieopatrznie pozostał w zasięgu głosu – czytaj: ryku rozszalałego szefa. Że wszyscy mścili się na wszystkich, wymyślając coraz to nowe i bardziej wyrafinowane podłości, byle tylko kogoś zgnębić? Trwało to tylko jeden dzień, do północy, a usunięcie skutków zajmie ładnych parę lat. I wcale nie trzeba było ich do tego namawiać. Dziesiątki tysięcy ludzi skutecznie sobie nawrzucało, a tak zwany diabeł wcale się przy tym nie napracował.
Niestety, średniowieczne mózgi Hastura i Ligura nie zrozumieją tego nigdy. Uparcie polują całymi latami na jedną duszę. Nie ulega wątpliwości, że są profesjonalistami w swojej dziedzinie, ale dzisiaj potrzeba innego myślenia. Detaliści odchodzą,