Dobry omen. Терри Пратчетт. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Терри Пратчетт
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788381696753
Скачать книгу
chcesz, to nie przechodź. Zapomniałeś, że mamy poważniejsze sprawy na głowie? – zripostował Crowley, oglądając nowy bagażnik na dachu. Bagażnik miał tartanowe paski.

      Rower podniósł się i ułożył na dachu. Gdy paski same się zapięły, Crowley usiadł.

      – Gdzie pani mieszka? – zapytał słodko anioł.

      – W moim rowerze lampa była zepsuta. To znaczy nie całkiem zepsuta, tylko baterie się wylały i nie mogłam dostać nowych – powiedziała Anathema i wpatrując się w Crowleya, dodała: – Miałam tu gdzieś taki duży nóż…

      – Ależ zapewniam panią, że… – Azirafal był urażony insynuacją.

      Crowley włączył światła. Wprawdzie wcale nie były mu potrzebne, ale chciał oszczędzić nerwów innym użytkownikom dróg. Wrzucił bieg i samochód sennie potoczył się w dół. Wkrótce drzewa skończyły się, a po dalszych stu metrach jazdy znaleźli się na skraju niedużej wsi.

      Crowley poczuł, ze atmosfera tego miejsca nie zmieniła się mimo upływu jedenastu lat.

      – Czy jest tu szpital? – zapytał – prowadzony przez zakonnice?

      Anathema wzruszyła ramionami.

      – Raczej nie. Jedyny większy budynek to Tadfield Manor. Nie wiem, co tam jest.

      – Boskie planowanie. Boskie, nie ma co – mruknął diabeł pod nosem.

      – No i przerzutka. W moim rowerze nie było przerzutki. Na pewno nie – oświadczyła Anathema.

      Crowley pochylił się i szepnął drwiąco do ucha aniołowi:

      – Na miłość boską, ulecz ten rower.

      – Przepraszam, troszkę mnie poniosło – wysyczał w odpowiedzi anioł.

      – Paski z tartanu?

      – Tartan jest bardzo modny.

      Crowley warknął. Ilekroć umysł anioła szczęśliwie odnalazł się w dwudziestym wieku, zawsze było to około roku 1950.

      – Tu mogę wysiąść – usłyszeli z tylnego siedzenia.

      – Ależ oczywiście – rozpromienił się anioł. Gdy tylko samochód zatrzymał się, Azirafal otworzył tylne drzwi i zaczął giąć się w ukłonach niczym stary Murzyn witający białego pana, który właśnie raczył powrócić na plantację.

      Anathema pośpiesznie zebrała rzeczy i wysiadła.

      Nie miała wątpliwości, że żaden z tych dwu nie obszedł samochodu i nie odczepił roweru. Rower jednak stał oparty o tylny błotnik.

      Uznała, że ci dwaj mężczyźni są wyjątkowymi dziwakami.

      – Było nam bardzo miło, że przydaliśmy się na coś – powiedział Azirafal, gnąc się wytrwale w ukłonach.

      – Dziękuję – lodowato odparła Anathema.

      – Możemy już jechać? – zapytał kąśliwie Crowley. – Dobranoc, panienko. Wsiadaj, aniele.

      Teraz wszystko jasne, stwierdziła. Nic jej nie groziło od samego początku.

      Patrzyła, aż samochód zniknął we wsi, po czym popychając rower, skręciła w alejkę prowadzącą do jej domku. Drzwi były otwarte. Nie zadawała sobie trudu, żeby je zamknąć. Była przekonana, że Agnes przepowiedziałaby dzień i godzinę ewentualnej wizyty włamywaczy, gdyby takowa miała nastąpić. W sprawach osobistych Agnes była wyjątkowo dokładna.

      Wynajęła ten dom z pełnym umeblowaniem. Znaczyło to mniej więcej tyle, że znajdzie w nim niezbędne, tanie i niegustowne meble, w jakie wyposażano mieszkania do wynajęcia. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu, jakby ostatni raz ktoś robił tu porządki przed pierwszą wojną i nic nie wskazywało, że zamierza zrobić je ponownie. Nie przywiązywała do tego wagi, gdyż nie zamierzała zostać tu dłużej.

      Jeśli Agnes się nie pomyliła, to Anathema nigdzie nie zostanie dłużej. Nikt inny także nie…

      Rozłożyła mapę i przybory na starym stole w kuchni oświetlonej jedną żarówką.

      Czego się dowiedziała? Raczej niewiele. Prawdopodobnie TO znajdowało się na północnym skraju wsi. Tak jak przypuszczała. Jeśli podchodziła zbyt blisko, sygnał był za silny. Jeśli zanadto się oddaliła, pomiar był niedokładny.

      To ją złościło. Odpowiedź musi być gdzieś w Księdze. Kłopot polegał na tym, że aby zrozumieć Przepowiednie, należało spróbować myśleć jak na wpół obłąkana, ale bardzo inteligentna siedemnastowieczna czarownica wyposażona w mózg będący leksykonem do wszystkich znanych krzyżówek. Rodzina uważała, że mętne wypowiedzi Anathemy są tylko kamuflażem przed ciekawskimi. Ona sama podejrzewała, że czasem naprawdę myśli jak Agnes Nutter, ale w głębi duszy czuła, że dzieje się tak, ponieważ tamta była starą, wredną suką z wyjątkowo podłym poczuciem humoru.

      Nawet nie…

      Nie ma książki.

      Przerażona sprawdziła raz jeszcze koszyk i przedmioty na stole. Mapy, latarka, różdżkarski teodolit, termos z gorącym bulionem.

      Prostokątna plama odciśnięta w koszyku.

      Zgubiła Księgę.

      To niebywałe! Agnes poświęciła Księdze najwięcej uwagi i przepowiednie były wyjątkowo dokładne.

      Chwyciła latarkę i wybiegła z domu.

      –To jest takie uczucie, jakby ci powiedzieć… Mam! Przeciwne do tego, co czujesz, gdy mówisz na przykład, że coś wisi w powietrzu – mówił Azirafal.

      – Nie używam tego sformułowania. Nigdy. Działa tak, żeby ciągle coś wisiało w powietrzu – odparł Crowley.

      – Coś, jakby spływała na ciebie łaska i dobro – ciągnął zrozpaczony Azirafal.

      – Nonsens. Ja nic nie czuję. Przynajmniej nic takiego – stwierdził pogodnie Crowley. – Jesteś nadwrażliwy.

      – Aniołowie nie są nadwrażliwi.

      – Wydaje mi się, że tutejsi po prostu lubią to miejsce, a ty odbierasz ich skumulowaną sympatię.

      – W Londynie nigdy nie czułem czegoś podobnego.

      – No właśnie. To dowodzi, że mam rację. Ale jesteśmy na miejscu. Te same kamienne lwy – oświadczył Crowley.

      W świetle reflektorów zobaczyli ten sam rząd rododendronów ciągnących się wzdłuż podjazdu. Żwir chrzęścił pod kołami tak jak jedenaście lat temu.

      – Trochę za wcześnie na składanie wizyt zakonnicom – powątpiewał Azirafal.

      – Skądże znowu. One są na nogach o każdej porze dnia i nocy. Przestrzegają reguły. Albo diety odchudzającej.

      – Tani dowcip. I niestosowny.

      – Nie bądź taki obrażalski. Już mówiłem, że to nasi ludzie. Czarne zakonnice. Potrzebny był nam szpital w pobliżu bazy lotniczej.

      – Teraz już nic nie rozumiem.

      – Chyba nie myślisz, że żony amerykańskich dyplomatów mają w zwyczaju rodzić w przyklasztornych izbach porodowych na głębokiej prowincji. Wszystko miało wyglądać naturalnie. W pobliżu Lower Tadfield jest baza lotnicza. Małżonka attaché udała się na uroczyste otwarcie, chwyciły ją bóle, a szpital w jednostce jeszcze nie działał. Nasz człowiek podpowiedział, że „kawałek stąd jest szpitalik przyklasztorny” i dalej już wiesz. To było dobrze pomyślane.

      – Prócz kilku