Pandemia. Robin Cook. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Robin Cook
Издательство: PDW
Серия: Thriller
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788380626805
Скачать книгу
procent. Dasz wiarę?

      – Dam. Sam słyszałem, jak paru niedoinformowanych rajców grzmiało, że wolą wydawać pieniądze na żywych, a nie na martwych.

      – Na szczęście burmistrz jest po naszej stronie. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby zmienił zdanie. – Laurie przysiadła na skraju biurka i spróbowała nieco się rozluźnić, krzyżując ramiona na piersi. – A jak tobie minął dzień? Jakieś interesujące przypadki? Zazdroszczę ci, że nadal możesz się tym zajmować. Nie przypuszczałam, że tak bardzo będzie mi tego brakowało. Te kilka wybranych sekcji, które przepracowuję z rezydentami w czwartki, nijak się ma do normalnej pracy.

      – Mój dzień też nie był łatwy – odpowiedział Jack. – Trafiła mi się wyjątkowo ciekawa sprawa i dlatego tu jestem.

      – Sądziłam, że chciałeś mi udzielić moralnego wsparcia – odparowała kpiąco Laurie.

      – O tak, naturalnie, to też – odrzekł dyplomatycznie Jack. – Ale posłuchaj tego. Dwudziestoparo-, a może trzydziestoletnia, dobrze ubrana i obwieszona biżuterią kobieta trafia do Bellevue i zostaje uznana za zmarłą w chwili przyjęcia do szpitala. Wcześniej wsiadła do pociągu linii R gdzieś na Brooklynie, podobno całkiem zdrowa. Nagle zaczęła mieć problemy z oddychaniem, prawdopodobnie z powodu błyskawicznie postępującego zapalenia płuc. Gdy dotarła na Manhattan, była nieprzytomna. Zabrała ją karetka na sygnale… Coś ci to przypomina?

      – Owszem – odparła Laurie. – Brzmi jak powtórka z pandemii grypy z tysiąc dziewięćset osiemnastego roku.

      – To samo przyszło mi do głowy – przyznał Jack. – Wszyscy znamy relacje z tamtych strasznych dni. I dlatego od razu rzuciłem się na tę sprawę i teraz czekam na wyniki. Obawiam się, że mamy do czynienia z wyjątkowo paskudnym szczepem wirusa, który może wyrządzić jeszcze większe szkody niż ten sprzed stu lat.

      – Zadbałeś o bezpieczeństwo? – spytała Laurie, patrząc mu w oczy. Bladła z każdą chwilą, uświadamiając sobie potencjalne konsekwencje.

      – Oczywiście. Nie zamierzałem ryzykować. Kazałem Vinniemu przygotować salę rozkładową.

      – Włożyliście skafandry ochronne? – indagowała Laurie. Wiedziała doskonale, jak bardzo Jack ich nie lubi; do tego stopnia, że kilka razy miał do czynienia z Binghamem, gdy pracował bez kombinezonu, choć było to ewidentnie wskazane. I jeśli ktoś wiedział dobrze, jak bardzo Jack bywa uparty, to właśnie jego żona.

      – Włożyliśmy – zapewnił. – Niewesołe doświadczenie nauczyło mnie nie lekceważyć grypy. – Jack miał na myśli epidemię, sztucznie wywołaną niemal dwadzieścia lat wcześniej. Wtedy udało mu się niemal samodzielnie ją powstrzymać, ale przypłacił to chorobą.

      – Co ustaliłeś? Rzeczywiście podejrzewasz grypę?

      – I tak, i nie – odparł Jack. – Płuca wyglądały na ogarnięte wirusowym zapaleniem, którego skutki spotęgowała burza cytokinowa. Były pełne płynu i wydzieliny.

      – Nigdy się nie spotkałam z burzą cytokinową – odpowiedziała Laurie. Z każdą chwilą była bardziej zaniepokojona.

      – Szczerze mówiąc, ja też nie – przyznał Jack. – Tylko o niej czytałem i widziałem slajdy. Tak czy owak, to, co zobaczyłem, w większości pokrywało się z moją wiedzą na ten temat; niestety zdjęcia jeszcze nie są gotowe. Tyle że to jeszcze nie wszystko, bo czekała nas niespodzianka. Pacjentka przeszła transplantację serca, i to co najwyżej trzy do czterech miesięcy temu.

      – Naprawdę? – Laurie zmarszczyła brwi, próbując jakoś wpasować najnowszą, sensacyjną wiadomość w obraz sytuacji. Nie było to łatwe. – I do jakiego wniosku to wszystko cię doprowadziło?

      – Do żadnego. Muszę czekać, przede wszystkim na wyniki szybkich testów wirusologicznych. Dosłownie pobiegłem z próbkami do Laboratorium Zdrowia Publicznego i powierzyłem je konkretnej osobie, która ma się do mnie odezwać, gdy tylko coś się wyklaruje.

      – Niezły gips – mruknęła Laurie.

      Jack się uśmiechnął. Jak sam dał do zrozumienia Carlosowi, nie lubił przekleństw, ale niewinne „niezły gips” idealnie, niemal komicznie pasowało do potencjalnie niebezpiecznej sytuacji.

      – To nie koniec komplikacji – dorzucił po chwili. – Jak dotąd nie udało się zidentyfikować zmarłej. Nie znaleziono przy niej ani torebki, ani telefonu, za to z samym ciałem mieliśmy trochę szczęścia. Na skórze ma kilka tatuaży, więc jeśli zadzwoni ktoś bliski, będziemy mieli pewną identyfikację, nawet przez telefon. Odtworzenie jej kręgu towarzyskiego może się okazać kluczową sprawą, jeśli zajdzie potrzeba zorganizowania kwarantanny albo profilaktycznego leczenia. Nawiasem mówiąc, to samo dotyczy wszystkich pasażerów wagonu metra, którym podróżowała, a także osób, z którymi mieli styczność. I dlatego pomyślałem, że powinnaś zacząć powiadamiać co ważniejsze instytucje ochrony zdrowia o potencjalnym kryzysie, być może nawet miejski Sztab Zarządzania Kryzysowego oraz CDC.

      – Przecież nie mamy nawet rozpoznania – zaoponowała Laurie. – Kiedy spodziewasz się wieści z Laboratorium Zdrowia Publicznego?

      – Za kilka godzin – odparł Jack. Przez chwilę się zastanawiał, czy opowiedzieć żonie o wirusolożce, która przypadkiem mieszka w ich dzielnicy i ma ochotę dołączyć do sąsiedzkich rozgrywek w koszykówkę. Przypomniawszy sobie jednak, jaki jest ostatnio nastawienie Laurie do jego hobby, wybrał milczenie. Nie miał teraz ochoty na kolejny wykład.

      – W takim razie czekamy – oznajmiła stanowczo Laurie. – Nikomu o niczym nie zamelduję, póki nie będzie potwierdzonej diagnozy. Zależy mi też na identyfikacji. Który z naszych śledczych prowadzi sprawę?

      – Bart Arnold.

      – To dobrze. Jest doświadczony; wie, jak się zająć potencjalnie niebezpiecznym przypadkiem.

      – Myślę, że powinnaś zawiadomić przynajmniej komisarz zdrowia – zasugerował Jack. – Istnieją wstępne plany działania na wypadek epidemii; można by zacząć je realizować. Bo jeśli mamy do czynienia z nową, wyjątkowo niebezpieczną odmianą wirusa grypy, a jest to bardzo prawdopodobne, skoro w ciele zmarłej doszło do burzy cytokinowej mimo działania immunosupresantów, które niewątpliwie przyjmowała, czas będzie najważniejszym czynnikiem. Samo sprowadzenie do miasta dostatecznej ilości leków przeciwwirusowych może się okazać poważnym wyzwaniem. Lepiej będzie od razu zacząć przygotowania.

      – Ale właśnie o to mi chodzi – odpowiedziała Laurie, unosząc brwi. – Tak wiele planów przygotowano na wypadek pandemii, że jeśli tylko zasugeruję, że coś się święci, wywołam panikę. Panikę zaś bardzo trudno jest opanować. Wyobrażam sobie, że całe miasto stanie, a to będzie kosztowało setki milionów dolarów. Krótko mówiąc: na tym etapie nadmiar informacji przyniesie nam więcej złego niż dobrego.

      – A moim zdaniem podjęcie wyzwania może uratować życie wielu ludziom – nie ustępował Jack.

      – Nie będę wszczynać alarmu, póki nie usłyszę jednoznacznej diagnozy – stwierdziła z naciskiem Laurie. – To ja jestem szefem Inspektoratu Medycyny Sądowej, ja podejmuję decyzje i kropka!

      Zaskoczony tym wybuchem Jack w milczeniu spojrzał na swoją żonę, boleśnie świadomy faktu, iż właśnie skorzystała z przywilejów przynależnych szefowi, by zakończyć dyskusję tak, jakby jej oponentem był pierwszy lepszy pracownik OCME. Nie mógł uwierzyć, że wymiana zdań skończyła się w taki sposób.

      – I jeszcze jedno, dla pełnej jasności – ciągnęła Laurie. – Nie chcę, żebyś poszedł z tą sprawą wyżej. Wiem, że co najmniej