– Jestem po twojej stronie – zapewniła go Aretha. – Będę regularnie doglądała tych kultur i zadzwonię, gdy tylko czegoś się dowiem. Jeśli to wirus, spróbujemy go zidentyfikować. Po południu powinniśmy zdobyć pierwsze punkty w tej grze.
– Wielkie dzięki.
– Wybierasz się wieczorem na boisko?
– Trudno powiedzieć. Wszystko zależy od sytuacji w domu.
– Mam nadzieję, że z twoją córką wszystko będzie dobrze.
– To się okaże – odparł wymijająco Jack i zakończył połączenie.
Rozmowa z Arethą sprowokowała go do działania. Wieść o tym, że ludzkie komórki zareagowały zmianami chorobowymi w ciągu niespełna dwudziestu czterech godzin, zdawała się potwierdzać teorię o wirusie. Być może nie chodziło o grypę, lecz przecież grypa nie była jedynym czarnym charakterem w wirusowej galerii grozy.
Dzień był raczej chłodny, więc Jack włożył kurtkę, zanim zbiegł z powrotem do piwnicy i wsiadł na treka. Podobnie jak poprzedniego dnia pomknął prosto na Dwudziestą Szóstą Ulicę, a gdy dotarł na miejsce, wbiegł na piąte piętro.
– Widzę, że energia cię rozpiera – powiedział Bart Arnold, gdy tylko zobaczył go w progu.
– Owszem – przyznał Jack, a potem streścił Bartowi rozmowę z Arethą. – Dowiedziałem się jeszcze czegoś zaskakującego… jeśli nie szokującego. John DeVries przebadał w nocy próbkę surowicy na obecność immunosupresantów. Ta kobieta w ogóle ich nie przyjmowała!
– Jak to możliwe, skoro niedawno dostała nowe serce? Oczywiście jeżeli jesteś pewny, że to była transplantacja. A jesteś?
Przez kilka chwil Jack tylko patrzył na niego, spodziewając się, że Bart wybuchnie śmiechem. Kwestionowanie kwalifikacji jednego z najbardziej doświadczonych lekarzy medycyny sądowych w tak oczywistej sprawie mogło być jedynie kiepskim żartem, ale najwyraźniej nie było. Jack z niemałym trudem powstrzymał się od bardzo sarkastycznej riposty. W milczeniu wyciągnął spod sąsiedniego biurka stołek na kółkach i usiadł.
– Uznam, że było to pytanie retoryczne – rzekł wreszcie. – Przejdźmy do rzeczy, Bart. Czy Janice wspominała, że zajrzałem tu rano w drodze do pracy? Byłem pewny, że ktoś zapomniał do mnie zadzwonić wczoraj wieczorem, a okazało się, że naprawdę nikt nie szukał zaginionej, atrakcyjnej, elegancko ubranej kobiety. Także jej życiowa partnerka, a może nawet żona, imieniem Helen.
– Janice mi o tym mówiła – odparł Bart. – A także o tym, o której godzinie tu byłeś. Ty chyba naprawdę nie lubisz spać.
– Coś się zmieniło od mojej wizyty? Dział łączności nie informował o żadnych telefonach w tej sprawie? Nikt nam nie pomoże w identyfikacji?
– Niestety nie.
– Najdelikatniej mówiąc, jestem zawiedziony. W takim razie co właściwie robicie, żeby rozwiązać problem? – Tym razem Jack nie umiał powściągnąć sarkazmu. Wiedział, że nie robią absolutnie nic. – Mówiłeś, że nikt się nie martwi o bliskich wcześniej niż po ośmiu, a czasem po dwudziestu czterech godzinach od ich zniknięcia. Może nie zauważyłeś, ale bardzo szybko zbliża się owa dwudziesta czwarta godzina. Bart, naprawdę musimy ustalić, kim była ta kobieta! Przecież może się okazać, że mamy do czynienia ze śmiercionośnym wirusem, a wtedy ograniczenie kontaktów z zarażonymi będzie priorytetową sprawą. Tylko że nie będziemy wiedzieli, kogo odizolować, póki nie zidentyfikujemy pierwszej ofiary. Rozmawiałeś z sierżantem Murphym albo Hankiem Monroe? – Sierżant Murphy był oficerem zatrudnionym w Zespole do spraw Osób Zaginionych Biura Detektywistycznego nowojorskiej policji. Hank Monroe był dyrektorem względnie nowej instytucji – Departamentu Identyfikacji. Przed zamachem z 11 września taka komórka nie istniała, ale jej powołanie okazało się koniecznością, gdy próba identyfikacji ofiar zamieniła się w organizacyjny koszmar.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.