– Mieszkam w Upper West Side – odrzekła Aretha. – Na studiach w UConn grywałam w koszykówkę. Odkąd tylko zaczęłam tu pracować, szukałam towarzystwa, żeby czasem pobiegać za piłką. Prawdę mówiąc, zamierzałam się z panem skontaktować, w nadziei, że któregoś wieczoru pozwoli mi się pan przyłączyć do gry na swoim boisku.
– To nie moje boisko – zaoponował Jack. Nowy Jork nie przestawał go zadziwiać. Niby taki ogromny, a niekiedy zdumiewająco przypominał małe miasteczko.
– Słyszałam coś innego – odparła ze śmiechem Aretha. – Tak czy owak, chciałabym poznać pana i pańskich kolegów. Może zagramy razem mecz albo dwa.
– Z przyjemnością się z panią spotkam – powiedział Jack. – I kto wie, może nawet możemy się wymienić przysługami? Otóż dzwonię do pani, bo mam kilka próbek pobranych z płuc i oskrzeli, a także surowicę i płyn mózgowo-rdzeniowy, wszystko to łupy z ostatniej sekcji, i chciałbym, żeby jak najszybciej zostały zbadane. Pochodzą od kobiety zmarłej z powodu niewydolności oddechowej i niepokoi mnie, czy aby nie mamy do czynienia niebezpiecznym wirusem grypy. Pomoże mi pani?
– Naturalnie – odparła Aretha. – Przecież po to tu jesteśmy. Proszę podesłać próbki; zajmiemy się nimi.
– Dziękuję. Prawdę mówiąc, chciałbym sam je dostarczyć i oddać pani do rąk własnych. Nie ma pani nic przeciwko temu? Chodzi o to, że im szybciej uzyskam wyniki, tym lepiej. Być może mamy do czynienia z nową, groźną mutacją wirusa i nie chciałbym, żeby próbki przepadły w króliczej norze biurokracji.
– Nie ma sprawy. Kiedy chciałby pan wpaść?
– A mogę teraz? – Jack wiedział, że jest odrobinę nachalny, ale uważał, że tego wymagają okoliczności. Na szczęście nadarzyła się okazja, by odpłacić przysługą za przysługę. Z doświadczenia wiedział, że jeśli chodzi o współpracę między miejskimi agencjami, najlepiej sprawdzają się prywatne kontakty oraz handel wymienny.
– Czemu nie – odrzekła Aretha. – Będę miała okazję poznać pana osobiście. Zna pan układ budynku Laboratorium Zdrowia Publicznego?
– Nie znam – przyznał Jack.
– Będzie najłatwiej, jeśli wejdzie pan tylną bramą od Dwudziestej Szóstej Ulicy i wjedzie windą serwisową na trzecie piętro. Tam mieści się laboratorium, w którym przeprowadzę dla pana badania i tam się spotkamy.
– Doskonale. W takim razie ruszam.
Początkowo Jack planował znowu wskoczyć na siodełko – choćby po to, by jeszcze raz poczuć przypływ energii – ale zmienił zdanie, gdy przyszło mu na myśl, że nie znajdzie bezpiecznego miejsca na swój rower. Nie miał ochoty wozić ze sobą pokaźnej kolekcji łańcuchów i kłódek. Dlatego też wybiegł z inspektoratu wprost na Pierwszą Aleję, dźwigając na ramieniu torbę z próbkami, i truchtem przemierzył cztery przecznice dzielące go od Dwudziestej Szóstej Ulicy. Choć budynek Laboratorium Zdrowia Publicznego okrywało niemal zabytkowe rusztowanie, bez większych kłopotów odnalazł tylne wejście. Jadąc sfatygowaną windą serwisową, pomyślał, że gmach ten musi pochodzić z mniej więcej tych samych zamierzchłych czasów co stara siedziba OCME.
Gdy rozsunęły się drzwi kabiny, powitała go młoda wysoka Murzynka o sportowej sylwetce, pięknych oczach i równie pięknym uśmiechu. Jej włosy były misternie zaplecione w cienkie, przylegające do skóry warkoczyki ozdobione kolorowymi koralikami. Przedstawiła się z zaraźliwym zapałem i energicznie potrząsnęła dłonią Jacka. Bez wahania przyjęła próbki, które wyjął z torby, i wręczyła mu wizytówkę.
– Z tyłu zapisałam numer komórki – powiedziała. – Dostanę pański?
Jack także sięgnął po wizytówkę i zapisał prywatny numer, po czym podał ją Arecie.
– Przeprowadzę szybkie badania w poszukiwaniu typowych winowajców – zapowiedziała. – Na pewno będą wśród nich testy na powszechnie występujące szczepy grypy, SARS, MERS, a nawet nową ptasią grypę, a do tego na całą gromadę powszechnie spotykanych drobnoustrojów atakujących układ oddechowy. Pierwsze wyniki powinnam mieć już za kilka godzin.
– Będę wdzięczny, jeśli od razu pani do mnie zadzwoni – odrzekł Jack, zadowolony i pełen nadziei. – A czy mógłbym też prosić o test na obecność hantawirusów? Wiem, że prawdopodobieństwo jest nikłe, ale widziałem ślady stanu zapalnego na pęcherzyku żółciowym, śledzionie i nerkach, a to typowe objawy infekcji hantawirusowej.
– Zrobię pełny zestaw szybkich testów – obiecała Aretha. – Prawdę mówiąc, przeprowadzamy je rutynowo. I jeśli tylko któryś ze znanych wirusów jest dostatecznie liczebny, mamy sygnał. Jeżeli przyczyną śmierci tej kobiety był jeden z nich, miano tego wirusa będzie wystarczająco wysokie, zwłaszcza w próbkach, które pobrał pan z płuc. A skoro omówiliśmy to, co najważniejsze… Będzie pan wieczorem na boisku?
– Nie jestem pewny – odparł Jack. Wytrwałość Arethy w drążeniu tematu zrobiła na nim wrażenie. – Niestety moja córka ma problemy zdrowotne, więc… Zobaczymy. Mógłbym też zadzwonić do kolegów i umówić ich z panią na mecz, bez względu na to, czy sam będę mógł się pojawić.
– Chyba wolałabym poczekać na pana – odpowiedziała Aretha. – Mam spore doświadczenie w ulicznej koszykówce i wiem, że polityka w tym światku to kruchy lód dla nowicjusza.
– Co do zasady ma pani rację – przyznał Jack – ale u nas naprawdę panują dobrosąsiedzkie stosunki i wszyscy jesteśmy raczej wyluzowani. Nie istnieje też problem płci, jeśli tego się pani obawia. Owszem, istniał parę lat temu, ale to już przeszłość. W tej chwili o wszystkim decydują umiejętności, a skoro grała pani na poziomie uniwersyteckim, to nie przewiduję najmniejszych kłopotów. Skoro jednak woli pani nie pojawiać się samotnie, umówmy się, że zadzwonię, gdy będę wiedział, czy mogę się wyrwać na boisko. Przyznam, że przydałoby mi się trochę ruchu.
– Będę trzymała kciuki – odparła Aretha. – A tymczasem biorę się do pracy nad pańskimi próbkami. Zrobię też posiew na kulturach komórek i w ciągu paru dni dam znać o ewentualnej obecności wirusa. Warto to zrobić, na wypadek gdyby szybkie testy dały wynik negatywny.
– Naprawdę doceniam pani pomoc – powiedział Jack. – To rzeczywiście ważne, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z nowym szczepem wirusa grypy.
Pożegnali się, obiecawszy sobie nawzajem, że w najbliższym czasie spróbują spotkać się na boisku. Jack przystanął przed bramą Laboratorium Zdrowia Publicznego. Musiał jedynie przejść na drugą stronę Pierwszej Alei i ścieżką przez malutki park, by dotrzeć do nowego gmachu OCME. Pięć minut później był już z powrotem na piątym piętrze i siedział naprzeciwko Barta Arnolda.
– Ta sprawa, którą mi przekazałeś, jest coraz ciekawsza – powiedział. – Właśnie skończyłem sekcję. Dzięki, że mnie wprowadziłeś.
– I czego się dowiedziałeś? – spytał Bart, nadstawiając uszu.
– Po pierwsze, ta kobieta niedawno przeszła transplantację serca – zaczął Jack.
– Nie! – zawołał Bart, po czym parsknął śmiechem i z niedowierzaniem pokręcił głową. – W tej robocie nigdy nie zabraknie niespodzianek. Kto by się domyślił, patrząc na taką damulkę? Uważasz, że właśnie dlatego zmarła? Coś nie tak z przeszczepem?
– Przeciwnie. Serce wyglądało doskonale, jak u zawodowego sportowca. Ani śladu stanu zapalnego czy odrzutu. Zmiany patologiczne