Ale z naszymi umarłymi. Jacek Dehnel. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jacek Dehnel
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Боевики: Прочее
Год издания: 0
isbn: 9788308067789
Скачать книгу
zazwyczaj to kultura masowa zagospodarowuje pewne lęki, problemy, ekstrema, znajdując ich symboliczne odzwierciedlenia – mówił, gestykulując lekko ręką, na tyle jednak, że nie przeszkadzało to kamerzyście, upozowany na tle monumentalnych regałów domowej biblioteki, z całym granatowym pasmem słowa/obrazu terytoriów nad głową. – Tymczasem na naszych oczach dokonuje się proces odwrotny: to rzeczywistość przyjmuje formę pewnej fantazji, która została powołana do życia przez kulturę masową.

      Nie była to może słynna śpiewaczka, ale takie wywiady Kubie odpowiadały bardziej niż przepytywanie kamieniarza.

      – Czy zatem uważa pan profesor, że to prawdziwe zombi?

      – Och – machnął dłonią, ocierając się nią o mikroport, więc dźwiękowiec poprosił o powtórkę: – Och – powtórzył i znów machnął, tym razem ostrożniej – to nie ma tak naprawdę znaczenia. Co mielibyśmy nazywać „prawdziwymi zombi”? Czy chodzi nam o wersję kanoniczną, legendę z kręgu kultów voodoo? Nieumarłego niewolnika, harującego na plantacji? Nie sądzę, nikt tu nie sadzi trzciny cukrowej. Zresztą oni chyba nie nadawaliby się nawet do zbioru truskawek… Czy zatem wersja Romero z Nocy żywych trupów? Chyba też nie, przecież nikogo nie atakują, nie zagryzają, nie zmieniają w zombi. Ale ich wygląd, to, że mają pewne stłumione życiowe funkcje, ale równocześnie są to osoby nieżywe… no cóż, wszystko to czyni z nich zombich. Nie wiadomo, może się okazać, że już niedługo… A, tak, znowu ten mikrofonik, przepraszam…

      – Od „nie wiadomo”.

      – Nie wiadomo, może się okazać, że już niedługo powstanie kolejna redakcja tej legendy, oparta właśnie na naszym obecnym polskim doświadczeniu, i będzie ona równie silna jak te poprzednie, które wymieniłem…

*

      Cikowice okazały się zombiarską mekką, do której pielgrzymowali najróżniejsi ludzie – od bioenergoterapeutów szukających tam czakramu, przez teleewangelizatorów, po zupełnie zwyczajnych gapiów. Dzień świstaka powrócił więc po raz kolejny: ten sam płaszcz, ta sama ekipa, ta sama droga na ten sam Kłaj z tymi samymi szyldami… a nie, jeden był nowy, i to w wielu odsłonach: „Pokoje do wynajęcia”. Bo zaczynał się kręcić interesik. Ale mżawka nie ustępowała – tyle tylko, że teraz w kwietniu coraz więcej drzew zieleniało. Zapadając się lekko w fotel, gdzieś na styku snu i jawy, zmiennym, zależnym od nierówności szosy i wbijającego się pasa bezpieczeństwa, Kuba obmyślał kolejne pytania, na przykład: „Czy cikowiczanie i bochnianie są dumni, że wszystko zaczęło się właśnie tu, na tym skromnym cmentarzu?”. A cikowiczanie i bochnianie odpowiadali – ale tu sen okazał się silniejszy i we śnie sami kładli się do grobów i wyskakiwali z nich, krzycząc głośno: „A kuku, stary kruku!”, rzeczony zaś kruk pikował na nich z góry, wyrywał kawał mięsa i wzbijał się z powrotem ku szarym chmurom.

      Zbudził się i pomyślał o Ance, która go tutaj dziś znowu posłała. O tym, jak mówiła poirytowana, że to od niej nie zależy, że nawet gdyby cudem znalazły się pieniądze na kulturę, to i tak wszyscy chcą słuchać tylko o zombich.

      – …a to przecież też kultura, tylko masowa. Naród ceni sobie kulturę, potrzebuje jej, a my na tę potrzebę odpowiadamy. Naprawdę, Kuba, czego ty chcesz?

      – Czego chcę? Że jako dziennikarz kulturalny będę robił materiały o tym, na czym się znam. O operze, o książkach, o teatrze. A nie o tym, czy w Cikowicach ludzie są dumni z tego, że mieli pierwszego pokemona.

      Anka zmrużyła oczy:

      – No, w ten sposób to n i g d y nie możesz powiedzieć na żywo, bo cię zjedzą, że kpisz z zombiaków. Zresztą nawet „zombiak” nie mów. Zapamiętaj sobie. Jeśli kiedyś to poleci, to ty też polecisz. Ludzie za bardzo ich polubili, za bardzo się nimi fascynują.

      – To chyba zależy kto?

      – Zależy czy nie, nie stać nas na takie straty wizerunkowe. Więc z całym szacunkiem, ale musisz się pilnować. A teraz leć na tę Bochnię.

      – Z dwiema kamerami?

      – Gdzie z dwiema. Jedna ci nie wystarczy? Chcesz ich jakoś malowniczo kręcić w boskich sceneriach tych…

      – Cikowic.

      – …Cikowic? Nie, weź jedną.

      Widać już było kościelną wieżę i dach po remoncie. W duchu Kuba powiedział sobie, że jeszcze rok czy dwa płacenia frycowego i wreszcie trafi do kręgu starszych dziennikarzy, dzięki czemu będzie mógł w końcu o czymś decydować: sugerować tematy, dobierać rozmówców i tak dalej. Bezwiednie podniósł do ust prawą dłoń, chwycił zębami koniuszek paznokcia i go odgryzł.

*

      Państwo zareagowało organizacyjnie i biurokratycznie: centrum kryzysowym, obwieszczeniami, kordonami sanitarnymi, policją, konferencjami prasowymi, wreszcie wprowadzeniem przepisów prawnych. Bo też i Powrót nastręczał najróżniejszych zagwozdek. Dopiero teraz okazało się, jak przydatna jest śmierć. Kiedy przestała być rzeczą pewną, wszystko zaczęło się rozłazić. Czy zombi jest dawnym sobą? Czy będąc osobą metafizyczną, pozostaje nadal osobą fizyczną? Czy jeśli przeprowadzono po nim postępowanie spadkowe, należy je unieważnić i uznać go z powrotem za właściciela majątku, który zdążył już przejść na potomstwo, zwłaszcza jeśli potomstwo też już nie żyje – i na przykład akurat nie wstało? Czy wdowa, która wyszła ponownie za mąż, powinna być sądzona za bigamię? Czy zombi mają prawo wyborcze czynne i bierne? Czy będą mogły stworzyć własną reprezentację parlamentarną? A nawet jeśli wstanie ich więcej, niż chodzi po ziemi żywych – uzyskać przewagę i sformułować własny, być może niekoalicyjny rząd?

      Owszem, były jakieś próby obstawania przy rozwiązaniach tradycyjnych: list lekarzy, którzy dopominali się o traktowanie zaistniałej sytuacji jako stanu zagrożenia epidemiologicznego, a zombich jako chorych, których należy bezwzględnie izolować i badać. Proponowano stworzenie wielkich ośrodków odosobnienia, internowania czy wręcz „kolonii”, gdzie przetransportowano by całą wyłapaną w kraju zombispołeczność, a także ewentualnie pojawiające się z czasem kolejne jednostki, i trzymano pod kontrolą, czekając na rozwój tego fenomenu. Te głosy jednak zakrzyczano jako „niewdzięczne”, wręcz „nieludzkie”, a twarze tego oporu – jak choćby wiceministra zdrowia czy szefa dużej krakowskiej kliniki, przewinęły się przez kolorowe okładki tygodników – w okularach Jaruzelskiego, mundurach esesmanów i strojach nadzorców orków z Władcy pierścieni.

      Po szerokich konsultacjach prawnych, przeprowadzonych, mimo rozległości problemu, dość ekspresowo, postanowiono przy powszechnej zgodzie – nie zważając na nielicznych adwokatów społeczności nieumarłych, którzy, wychodząc czy to z pozycji lewicowych, czy prawicowych, próbowali przypisać zombim pełnię praw – że należy uważać wszystkich powróconych za istoty szczególne, zawieszone pomiędzy życiem a nieżyciem. Z uwagi na ich obecnie mocno przytłumione zdolności komunikacyjne czy, szerzej mówiąc, umysłowe, uznano je en bloc za ubezwłasnowolnione, a za ich reprezentantów prawnych najbliższą rodzinę lub, jeśli takowej brakło albo nie dało się jej zlokalizować – państwo. Wolno im było istnieć w tym dziwnym stanie, bez roszczeń do czegokolwiek z minionego życia, przy czym nikomu postronnemu nie pozwolono ich zabijać ani pozbawiać wolności, wszelkie zaś problemy z zombimi, a zatem wszelkie problemy na styku świata żywych i nieumarłych, polecono zgłaszać stosownym służbom: policji, administracji terenów zielonych czy dyrekcjom cmentarzy.

      Ale to, co dla państwa było kryzysem, który trzeba opanować, dla partii stało się zyskiem do zagospodarowania.

      Te większe i stabilniejsze wolały na razie poczekać na rozwój sytuacji i nawet uciszały co bardziej wyrywnych