– Mam telefon, dyktuję, szefie. – Beka trzymał w rękawiczkach telefon denata.
Być może zacierał jakieś obce odciski palców, ale porucznik Natan bardzo wątpił, by na telefonie zostały jakiekolwiek ślady świadczące o tym, że to nie było samobójstwo. Chociaż nie umiał jeszcze sprecyzować, czego dotyczył niepokój; na bank coś było nie w porządku, ale pomyśli o tym później.
Wyjął swój telefon i naciskał cyfry, które z powagą dyktował mu Beka. Po dwóch sygnałach w telefonie odezwał się cichy damski głos.
– Halo?
– Dzień dobry, tu porucznik Natan ze specjalnej brygady śledczej. Czy dodzwoniłem się do pani Zofii Szramińskiej?
– Tak, słucham.
Nie usłyszał w jej głosie niepokoju, a przecież nie codziennie dzwoni do ciebie ktoś z komendy. Nawet nie zapytała w jakiej sprawie.
– Prowadzę śledztwo i muszę panią prosić o pomoc.
– A z kim rozmawiam?
Przełknął ślinę i jeszcze raz się przedstawił.
– Tak?
– Gdzie panią zastałem?
– Jestem na Groblach.
Przeszukał szybko informacje, Groble, Groble, gdzie to jest?
– Groble? – powtórzył, dając swojemu mózgowi czas na odszukanie informacji.
– Trzy kilometry stąd – podrzucił Beka, który zdążył już włączyć w swoim telefonie GPS.
– Czy poświęci mi pani parę chwil? Mogę podjechać albo wysłać po panią radiowóz.
– A gdzie pan jest?
– Pod domem pani ojca – zdecydował się powiedzieć prawdę, kłamstwo zawsze przychodziło mu z trudem.
– Czy coś się stało?
– Jeszcze nie znamy wszystkich szczegółów. – To nie było kłamstwo. – Ale jeśli pani…
– Będę tam za dziesięć minut – zaszemrało z głośnika i kobieta wyłączyła się.
Porucznik Natan odetchnął z ulgą.
– Beka, czekaj tu na nią, nie mamy pojęcia, jak wygląda, więc bądź czujny. Ja przejdę się do tej sąsiadki, którą przegoniłeś od drzwi.
– Bożena Rój, lokal numer siedem, piętro trzecie. – Beka znowu się wyprostował.
– Daj znać, jak przyjedzie – rzucił Natan i skierował się do windy.
Nie znosił informować nikogo o śmierci bliskich. Nie mógł się do tego przyzwyczaić, uważał, że na każdej komendzie powinien być zatrudniony jakiś pieprzony psycholog albo ktoś, kto jest w tym biegły, umie sobie radzić z ludźmi, umie ich pocieszyć czy Bóg wie co. On nie wiedział, jak się zachować.
Przypomniał sobie, jeszcze z dawnych czasów, koszmarny wypadek na trasie poznańskiej. Jakiś idiota zostawił przyczepę nieoświetloną, bez trójkąta, na poboczu. Padał deszcz, z Poznania wracało dwóch mężczyzn, bez wątpienia się spieszyli, kierowca prawdopodobnie w ostatniej chwili zobaczył wysunięty na prawy pas tył przyczepy. Ominąłby go, gdyby z naprzeciwka nie jechał inny samochód, odruchowo w ostatniej chwili uciekł na prawo. I prawą część, tam gdzie siedział pasażer, rozerwało na strzępy, razem z pasażerem, resztę samochodu rzuciło na lewy pas, obróciło, zrzuciło w pole. Kierowca jakimś cudem przeżył.
Na nim spoczywał obowiązek zawiadomienia rodziny, nie wolno było czekać, o pierwszej w nocy zgłosił się pod wskazany adres, otworzyły dwie kobiety, zdjął czapkę i ten ruch spowodował, że obie zbielały, zanim jeszcze zdążył powiedzieć, w jakiej sprawie przyszedł.
– Boże, tylko nie mój! – krzyknęły jednocześnie.
To były siostry, a w samochodzie, który rozsypał się na części na trasie poznańskiej, jechali ich mężowie. Nigdy nie zapomni wyrazu nadziei w oczach obu kobiet, że to może męża siostry zabiło, nie mojego! I krzyku, jaki wydobyła z siebie świeżutka wdowa.
Był zdania, że można było podarować tę noc przynajmniej. Jedną noc więcej obie miałyby mężów, rano też można przyjść z taką wiadomością, parę godzin nie robi różnicy. Nie było mądrych w tej sprawie.
Winda zatrzymała się na trzecim piętrze.
Lokal numer siedem był na prawo. Osiem na lewo. Budynek jak cię mogę, a tylko po dwa mieszkania na klatce. Marmurowej zresztą, błyszczącej. Jak bank w środku. Albo oddział ZUS-u.
Stanął przed wysokimi, pięknymi drewnianymi drzwiami, podwójne skrzydła na wzór przedwojennych, i nacisnął dyskretny przycisk dzwonka.
Chwilę czekał, zanim drzwi się otworzyły.
To samo wnętrze co na dole u Cedra-Cedrowskiego. Lustrzane odbicie, z tym że urządzone ze smakiem, oszczędnie, dużo przestrzeni, przestronnie, czysto, jasno.
– Porucznik Natan. Widzieliśmy się na dole.
– A co się stało? Proszę, niech pan wchodzi, powiem wszystko, co wiem.
Nie chciał wiedzieć wszystkiego, co pani Rój wiedziała. Ale musiał pytać o sąsiada z dołu.
– Pani sąsiad, jak sądzę, nie żyje. Chciałem zapytać, w jakich byliście stosunkach.
– Proszę spocząć i dać mi chwilę. Wrócę za moment, przygotowuję mężowi lekarstwa, zaraz będę do pana dyspozycji. Chce pan kawy, herbaty?
– Dziękuję bardzo. – Miał nadzieję, że Zofia Szramińska nie dojedzie w ciągu dziesięciu minut, bo wizyta u sąsiadki denata zapowiadała się na nieco dłuższą, niż planował.
Usiadł na fotelu, na brzegu fotela, w przestronnym salonie nie było stołu, tylko dwie kanapy i dwa fotele. Ze zdziwieniem zauważył, że nie było też telewizora.
Czy rozczochraniec ośmielił się użyć nazwiska denata w swoich postach? Świat tak nagle ruszył do przodu, obnażając wszystkie niedoskonałości człowieka, że nie mógł się do tego przyzwyczaić.
Czy córka się czegoś domyśliła? Nie zapytała od razu, co się dzieje. Nie zaniepokoiła ją wiadomość, że chodzi o ojca.
Jak się zachowa?
Ludzie dziwnie przyjmują wiadomość o śmierci. Mdleją, wrzeszczą, czasem w milczeniu klękają, czasem kamienieją, jakby to ich nie dotyczyło, zachowują się tak, jak gdyby nie usłyszeli lub nie zrozumieli.
Pamięta, jak zabito córkę Markonich, Karinę, która zaginęła parę dni wcześniej. Zbezczeszczone zwłoki znaleźli nad Wisłą. On musiał jechać do rodziców.
Siedzieli na kanapie, ojciec płakał, a matka podniosła się, zrobiła herbatę, a potem zwróciła się do męża, jakby nie usłyszała parę minut wcześniej przerażającej wiadomości.
– A Karina kiedy wróci, nie mówiła?
– Karina nie wróci – powiedział jej mąż, a Natanowi serce stanęło.
– Tak, tak – machnęła łyżką – przecież wiem. – A potem nagle dodała: – Pewno jutro wpadnie.
Włos mu się jeżył na głowie na samo wspomnienie tej wizyty. Z matką Kariny nie było kontaktu, zachowywała się jak zakrzepła krew, nieruchoma jak posąg, jedynie od czasu do czasu wtrącając: „Jutro się z nią skontaktujemy, na pewno zadzwoni”.
Nie