Rolnicy myśleli o przyszłości nie tylko dlatego, że mieli wiele powodów do zmartwień, ale także dlatego, że mogli podejmować pewne działania, by na nią wpłynąć. Mogli przysposobić pod uprawę kolejne pole, wykopać kolejny rów irygacyjny, zasiać więcej roślin. Niepokojący się o przyszłość rolnik był równie rzutki i pracowity jak latem mrówka żniwiarka, w pocie czoła sadząc drzewa oliwne, których oliwę miały wyciskać jego dzieci i wnuki, odkładając na zimę i przyszły rok jedzenie, na które miał oskomę już dziś.
Stres związany z uprawą ziemi miał dalekosiężne skutki. Był fundamentem wielkich systemów politycznych i społecznych. Niestety, sumienni i zapobiegliwi rolnicy niemal nigdy nie osiągali w przyszłości bezpieczeństwa ekonomicznego, które tak usilnie pragnęli sobie w teraźniejszości zapewnić ciężką pracą. Wszędzie bowiem tworzyły się systemy władzy i elity, które żyły z wyprodukowanych przez rolnika nadwyżek żywności, pozostawiając mu absolutne minimum niezbędne do przetrwania.
Te zawłaszczane nadwyżki żywnościowe były motorem historii i cywilizacji. Napędzały politykę, wojny, sztukę i filozofię. Wznosiły pałace, twierdze, pomniki i świątynie. Aż do epoki ponowoczesnej przeszło 90 procent ludzi było rolnikami, którzy każdego ranka wstawali, by w znoju pracować na roli. Wytwarzane przez nich nadwyżki karmiły wąską mniejszość – królów, funkcjonariuszy aparatu władzy, żołnierzy, duchownych, artystów i myślicieli – która zapełniała podręczniki historii. Historia to opowieść o tym, co garstka ludzi robiła w czasie, gdy cała reszta ludzkości orała pola i nosiła wodę.
W połączeniu z techniką transportu produkowane przez rolników nadwyżki żywności pozwalały coraz większej liczbie ludzi zasiedlać najpierw duże osiedla wiejskie, następnie osiedla o charakterze miejskim, a w końcu wielkie miasta. Jednocześnie otwierały nieznane wcześniej możliwości tworzenia królestw i sieci handlowych spajających w jeden organizm liczne osady, miasteczka i miasta.
Jednakże by dało się czerpać korzyści z tych nowych możliwości, potrzeba było czegoś więcej niż nadwyżek żywnościowych i udoskonaleń w transporcie. Sam fakt, że można wykarmić tysiąc ludzi mieszkających w jednym miasteczku bądź milion mieszkańców jednego królestwa, nie gwarantował, że będą się oni zgadzać w kwestii podziału ziemi i wody, rozsądzania sporów i konfliktów oraz sposobów postępowania w czasie suszy bądź wojny. Kiedy nie da się wypracować kompromisu, szerzą się niesnaski, mimo iż spichrze są po brzegi wypełnione jedzeniem. To nie niedobory żywności były przyczyną większości wojen i rewolucji, jakie zna historia. Na czele rewolucji francuskiej stali zdeterminowani prawnicy, a nie wygłodniali chłopi. Republika rzymska osiągnęła szczyt swojej potęgi w I wieku p.n.e., kiedy to operująca po całym Morzu Śródziemnym flota dała Rzymianom bogactwa, o jakich nie śniło się ich przodkom. Lecz to właśnie w chwili największego dobrobytu rzymski porządek polityczny załamał się w wyniku pasma wyniszczających wojen domowych. W 1991 roku Jugosławia miała aż zanadto zasobów, by wyżywić swoich obywateli, a mimo to rozpadła się na skutek krwawego konfliktu.
Problemem leżącym u podłoża takich katastrof jest to, że homo sapiens po prostu nie ma żadnych naturalnych instynktów współpracy z wielką liczbą nieznajomych. Ludzie przez miliony lat ewoluowali w niewielkich gromadach składających się z kilkudziesięciu osobników. Kilka tysiącleci dzielących rewolucję agrarną od powstania wielkich miast, królestw i imperiów to za krótki czas, by mogły wyewoluować instynkty współpracy na masową skalę.
Pomimo braku takich instynktów biologicznych w epoce zbieracko-łowieckiej setki ludzi potrafiło ze sobą kooperować dzięki wspólnym mitom. Współpraca ta była wszak luźna i ograniczona. Poszczególne gromady wymieniały się informacjami, rzadkimi dobrami, a niekiedy łączyły siły na potrzeby ceremonii religijnych bądź wojen. Każda gromada homo sapiens wciąż prowadziła jednak osobne życie i zaspokajała większość swoich potrzeb we własnym zakresie. Żyjący 20 tysięcy lat temu pradawny socjolog niewiedzący nic o wydarzeniach, jakie miały nastąpić po rewolucji agrarnej, mógłby stwierdzić, że mitologia ma dość ograniczone możliwości. Opowieści o duchach przodków i plemiennych totemach mogły mieć na tyle dużą siłę oddziaływania, by 500 ludzi było w stanie handlować muszlami, sporadycznie obchodzić święta czy łączyć siły dla pokonania gromady neandertalczyków, ale nic ponadto. Pradawny socjolog doszedłby do wniosku, że mitologia żadną miarą nie umożliwi milionom nieznających się osobników regularnego współdziałania.
Jak bardzo by się mylił. Okazało się, że w istocie mity są silniejsze, niż można było przypuszczać. Gdy rewolucja agrarna stworzyła przesłanki do powstania zatłoczonych miast i silnych imperiów, ludzie zaczęli wymyślać opowieści o potężnych bogach, ojczyznach i spółkach akcyjnych, które dostarczały tak pożądanego spoiwa społecznego. Gdy ewolucja człowieka posuwała się właściwym sobie ślimaczym tempem, ludzka wyobraźnia budowała zdumiewające sieci masowej współpracy niepodobne do niczego, co znał świat.
Około 8500 roku p.n.e. największymi skupiskami ludzkimi były wioski w rodzaju Jerycha liczące po kilkuset mieszkańców. W 7000 roku p.n.e. miasto Çatal Höyük w Anatolii liczyło między 5 a 10 tysięcy mieszkańców i być może było w tamtym czasie największym osiedlem ludzkim na świecie. W piątym i czwartym tysiącleciu p.n.e. w regionie Żyznego Półksiężyca powstawały miasta skupiające dziesiątki tysięcy mieszkańców i panujące nad wieloma okolicznymi wioskami. W 3100 roku p.n.e. cała dolina dolnego Nilu została zjednoczona w pierwsze egipskie królestwo. Panujący w nim faraonowie władali terytorium o powierzchni sięgającej tysięcy kilometrów kwadratowych i setkami tysięcy ludzi. Około 2250 roku p.n.e. Sargon Wielki zbudował pierwsze imperium – akadyjskie. Szczyciło się przeszło milionem poddanych i stałą armią w sile 5400 żołnierzy. Między 1000 a 500 rokiem p.n.e. na Bliskim Wschodzie pojawiły się pierwsze wielkie imperia: asyryjskie, babilońskie i perskie. Władały wieloma milionami poddanych i rozporządzały dziesiątkami tysięcy żołnierzy.
W 221 roku p.n.e. dynastia Qin dokonała zjednoczenia Chin, a niedługo potem Rzym scalił basen Morza Śródziemnego. Podatki ściągane z 40 milionów poddanych dynastii Qin pokrywały koszty utrzymania wielotysięcznej armii i rozbudowanego aparatu biurokratycznego zatrudniającego przeszło 100 tysięcy urzędników. W szczytowym okresie rozwoju cesarstwo rzymskie ściągało podatki z blisko 100 milionów obywateli. Wpływy z nich finansowały stałą armię w sile od 250 do 500 tysięcy żołnierzy, sieć dróg, która znajdowała się w eksploatacji jeszcze 1500 lat później, a także teatry i amfiteatry, w których do dziś urządzane są widowiska.
To doprawdy imponujące, ale należy wystrzegać się idealizowania takich „sieci masowej współpracy” jak Egipt faraonów czy cesarstwo rzymskie. „Współpraca” ma wydźwięk wysoce altruistyczny, ale nie zawsze jest dobrowolna, a już rzadko egalitarna. Większość ludzkich sieci współpracy była ukierunkowana na ucisk i eksploatację. Rolnicy płacili za te żywiołowo rozrastające się sieci kooperacji swoimi cennymi nadwyżkami żywnościowymi, z przerażeniem obserwując, jak jednym pociągnięciem cesarskiego pióra poborca podatków niweczy ich całoroczny znój. Sławne rzymskie amfiteatry często były budowane rękami niewolników po to, by