Wewnątrz gdzieniegdzie palą się światła, ale jest zbyt wcześnie na to, by lokal był już otwarty. Idę więc na tył budynku i wchodzę po schodach pożarowych do drzwi, które nielogicznie nazywaliśmy frontowymi.
Co ja tutaj robię? Po co tu w ogóle przyszłam? Nie ma jeszcze dziesiątej, więc taty pewnie i tak tu nie będzie.
Dźwięk moich kroków na schodach pożarowych brzmi tak jak niegdyś, a drzwi otwierają się, zanim zdążyłam odnaleźć dzwonek. Ale to nie tata w nich staje, tylko jego tańsza podróbka. Wiem, że po nieudanej próbie pójścia w ślady ojca uciekł do Hiszpanii, by rozlewać piwo w klubach ze striptizem. Przynajmniej to wersja, którą znam.
Mój brat Noel stoi w drzwiach, przecierając zaspane oczy grubymi, obrzydliwymi palcami. Mamy taki sam łuk kupidyna na środku górnej wargi i uczulenie na skorupiaki, ale poza tym jesteśmy sobie obcy. A już na pewno staramy się, by tak było. Jest bardziej krępy, niż gdy widziałam go ostatnim razem, ze śmiesznie napompowanymi ramionami, które nie do końca zachowują odpowiednią proporcję mięśni i tłuszczu. Opiera swoje cielsko o futrynę, a przygnieciony tłuszcz na jego bicepsach zmienia barwę z różowego na brązowo-fioletowy. Gapimy się na siebie. Pierwsza przerywam ciszę.
– Proszę, proszę. Syn marnotrawny powrócił. Co tu robisz? – Pytanie jest całkowicie retoryczne, bo wiem, że chodzi o pieniądze. – Jest tata?
– Przykro mi, ale n i e ma go – mówi, akcentując słowo „nie”. Nie zaprasza mnie do środka, tylko odwraca się i odchodzi od drzwi. Widząc to, odczuwam pokusę, by zrobić to samo.
Zwycięża jednak ciekawość i wchodzę do środka.
W przedpokoju śmierdzi czymś smażonym. Wieprzowiną spaloną niemal na węgiel. Podążam za Noelem w kierunku kuchni i czekam, aż skończy obracać kiełbaski na patelni, przeklinając przy tym płytkę kosmicznej kuchenki, w której jest więcej funkcji niż na panelu sterowania w kokpicie samolotu. Rozglądam się wokół, ale niczego nie rozpoznaję. Nie ma nic, co wywołałoby u mnie jakieś wspomnienie.
Nie ma miarki wzrostu odręcznie narysowanej na ścianie przy koszu na śmieci. Nie ma tostera w kształcie krowy. Ani śladu po tym, jak rozcięłam sobie brodę i nakapałam krwią na wycieraczkę przed wejściem. Niczego, co potwierdzałoby, że kiedyś tu mieszkałam. Teraz wszystko jest prościutkie, równiutkie i ze szczotkowanej stali.
Wystrój wnętrza przypomina kostnicę.
Zwracam się do spalonych słońcem pleców Noela.
– Kiedy przyjechałeś?
Na podłodze leży czarna torba podręczna, z której wysypują się jakieś rzeczy. Nic nie wskazuje na to, by miał się tu zatrzymać na dłużej, ale z Noelem nigdy nic nie wiadomo. Ktoś, kto musi uciekać, nie zabiera z sobą wielu rzeczy.
– Jakiś czas temu. – Nieufny jak zawsze.
– Widać twój przyjazd to nic ważnego. Nic nie wiedziałam.
Uśmiecha się ironicznie i nadziewa kiełbaskę na widelec, wymachując nią nad podłogą jak bronią. Tłuszcz kapie na posadzkę, tworząc tłustą plamę.
– Nadal się bawisz w wegetarianizm? Czy to była Jacqui?
Jacqui. Przez cztery miesiące w 2001 roku. Jadła wtedy tylko cielęcinę.
Odpycham widelec.
– Dlaczego przyjechałeś tu, a nie do Radlett? Hertfordshire jest za mało gangsterskie jak dla ciebie?
– Radlett? – Wygląda na zdumionego, co mnie zaskakuje. – Jezu, ty naprawdę tu nie bywasz, co? To znaczy, tata powiedział, że nie widział cię od pół roku, ale ja myślałem, że przesadza. Uznałem, że mu się miesiące pomieszały. Tak naprawdę to ja powinienem nazwać ciebie córką marnotrawną. Serio. Ja przynajmniej mam tę wymówkę, że mieszkam w innym kraju. A ty gdzie obecnie mieszkasz?
– Dlaczego chcesz to wiedzieć? Znowu planujesz mnie okraść? – Robię skruszoną minę. – Och, przepraszam. Przecież to nie byłeś ty, prawda? To czysty zbieg okoliczności, że jeden z twoich kumpli zdobył mój adres i d o k ł a d n i e wiedział, gdzie znaleźć biżuterię mamy, nie ruszając przy tym żadnych innych rzeczy.
Nawet nie drgnie. Nie zaprzecza ani się nie broni. Szuka czegoś w szafce, cmokając z dezaprobatą, bo nie może znaleźć sosu do steków.
Wreszcie siada przy stole.
– Wiesz, tata sprawiał wrażenie zmartwionego. Nie widział cię całe wieki. Trochę go olewasz, nie sądzisz?
Sianie fermentu to ulubiona rozrywka Noela i bez wątpienia jego kluczowa umiejętność.
– Tak, no cóż, mnie zmartwił fakt, że na szóste urodziny Finna przyszedł z tą lalunią. Jak długo się znali? Dwa tygodnie?
Noel kiwa głową.
– Ach tak, zapomniałem, że przecież tata powinien żyć jak mnich. Z tego, co słyszałem, Jacqui ani trochę to nie przeszkadzało, więc co tobie do tego…
– No jasne, że Jacqui nie miała nic przeciwko temu. Tata płacił za przyjęcie. Wynajął salę bankietową w Rainforest Café. Bardzo ładną.
– Wiem, widziałem zdjęcia. – Polewa swoje osmolone śniadanie cienkimi, postrzępionymi strużkami ketchupu. Rany na szyi – płytkie, ale paskudne. – Na wielu z nich cię nie było. Siedziałaś nadąsana w toalecie?
Doprawdy nie wiem, po co prowadzę z nim tę rozmowę.
– Znaleziono ciało na Leamington Square – mówię, zmieniając temat. – Ciało kobiety. Młodej kobiety.
Tak naprawdę to wcale nie mam pewności, że była młoda. Tak podpowiada mi intuicja.
Noel wzrusza ramionami. W ogóle go to nie rusza.
Kręcę głową i pytam ponownie:
– Więc co tutaj robisz? Jesteś bez grosza? Wplątałeś się w gówniane interesy z jakąś większą szychą?
Nie podnosi głowy, tylko zajmuje się pałaszowaniem śniadania.
– Wiesz, w obliczu faktu, że nie widziałaś ojca sześć miesięcy, pytanie „co t y tutaj robisz” wydaje się bardziej adekwatne niż „co j a tutaj robię”.
„W obliczu”. „Adekwatne”. Zjadliwy sposób przypomnienia mi, że jego intelekt się marnuje. Noel jest przekonany, że gdyby tak jak ja miał możliwość pójść do prywatnej szkoły, to już dawno odkryłby lekarstwo na raka albo przynajmniej jeździłby teraz porsche. A to, że nie mógł tego zrobić, jest w pewnym sensie moją winą. To moja wina, że urodziłam się siedem lat później i że gdy szłam do szkoły, tatę było już stać na moją prywatną edukację.
Skąd miał pieniądze? Źródło dochodu nigdy nie zostało wyjaśnione ani nikt o nie nie pytał.
– Powiedziałam, dlaczego tu jestem, tylko że ty jak zwykle nie słuchałeś. Jedną przecznicę stąd znaleziono ciało kobiety.
Na chwilę przerywa jedzenie. Kawałek białego pieczywa zawisa w powietrzu.
– I właśnie to przyszłaś powiedzieć tacie?
Mam sucho w ustach. Muszę się napić wody. W szafce za matową szybą dostrzegam szklanki, ale sama się nie obsłużę. Nie ma mowy. To dom obcych mi ludzi.
Powinnam już pójść.
– Wiesz, czy wkrótce wróci?
– Nie mam, kurwa, bladego pojęcia. Nie jestem jego niańką. – Noel odsuwa od siebie talerz – dwa