Królestwo. Szczepan Twardoch. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Szczepan Twardoch
Издательство: PDW
Серия: Król
Жанр произведения: Современная зарубежная литература
Год издания: 0
isbn: 9788308067239
Скачать книгу
n>

      Opieka redakcyjna: WALDEMAR POPEK

      Redakcja: WOJCIECH ADAMSKI

      Korekta: JACEK BŁACH, EWELINA KOROSTYŃSKA, ANNA MILEWSKA

      Projekt okładki i stron tytułowych: RAFAŁ KUCHARCZUK

      Redakcja techniczna: ROBERT GĘBUŚ

      Skład i łamanie: Infomarket

      © Copyright by Szczepan Twardoch

      © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2018

      Wydanie pierwsze

      ISBN 978-83-08-06723-9

      Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.

      ul. Długa 1, 31-147 Kraków

      tel. (+48 12) 619 27 70

      fax. (+48 12) 430 00 96

      bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40

      e-mail: [email protected]

      Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

      Konwersja: eLitera s.c.

      O nierządne królestwo i zginienia bliskie,

      Gdzie ani prawa ważą, ani sprawiedliwość

      Ma miejsca, ale wszytko złotem kupić trzeba!

Jan Kochanowski, Odprawa posłów greckich

      RYFKA

      W zimnie, w ciemnościach, w nieustającej trwodze.

      W zimnie, w ciemnościach, w trwodze nieustającej ja, zwierzę nocne.

      Ciemnymi dniami kulę się w mojej norze, szara jak ściany kryjących mnie jam, nocą ciemną wychodzę na żer, zdrapywać resztki mięsa ze szkieletu martwego miasta, obgryzać jego zmarzłe truchło. Przemykam pomiędzy betonowymi skały, w kanionach ulic, przebiegam po gruzowiskach lekko, nie pozostawiając śladu, niewidzialna prawie, bezszelestna i szara, w kieszeni mam żądło, żeruję, a potem wracam i jak matka karmię tego, którego kochałam, kulę się w legowisku, zlewam się ze ścianami, ze szmatami, kulę się obok niego, ogrzewam go resztkami ciepła, które mam jeszcze w swym ciele, ogrzewam go jak matka.

      Całe życie kochałam złego człowieka.

      Ogrzewam go i karmię, a potem znowu wychodzę, a on zostaje, w mroku.

      Pamiętam wteraz i pamiętałam wtedy, w zimnie, w ciemnościach, w trwodze, jak siedział u mnie, siedzi, kilka lat wcześniej, w innym świecie, jeszcze w moim burdelu u zbiegu Piusa XI i Koszykowej, po tym, jak jednak nie wyjechali do Palestyny w 1937, on i ta jego żona. Po tym, jak wrócili. Po tym, jak zawrócił samolot.

      Więc siedział u mnie, pamiętam, siedzi nagi, siedział na łóżku, opierał łokcie na kolanach, a na dłoniach głowę. Najpierw milczał. Potem pił. Pije. Potem płakał. Potem walił pięścią w ścianę, aż połamał sobie kości prawej dłoni, okrwawił ścianę, lecz walił dalej, zbyt pijany, żeby czuć ból kości nie po raz pierwszy i nie ostatni połamanych, skoro bolało go wszystko poza ciałem, nie wiem, czy nazwać to sercem, duszą, przecież człowiek nie ma duszy, a serce to tylko mięsień, ale coś jest w środku, coś, co nie jest ciałem, a jest człowiekiem, albo należy do człowieka, albo człowiek należy do tego, co jest w środku, i to go właśnie bolało i aby ten ból zagłuszyć, połamał sobie kości śródręcza, waląc o ścianę, ja dzwoniłam po doktora, doktor przyjechał, obejrzał rękę, trzeba było jechać do szpitala, tam doktor prześwietlał, nastawiał, gipsował, zrobił wszystko, co należało, a Jakub niedługo później wrócił i dalej pił, z ręką zagipsowaną, a potem stracił przytomność i leżał na łóżku, nagi i nieświadom niczego.

      Kocham złego człowieka, pomyślałam wtedy, patrząc na jego ciało, na jego granatowosine tatuaże i mięśnie grubo sadłem obrosłe, kochałam.

      Czy na przykład pani Goebbels też tak myśli o swoim mężu, że kocha złego człowieka? I czy go kocha? Czym jest miłość, jeśli kocha się kogoś tak złego?

      Ja też jestem złym człowiekiem, ale on mnie nie kocha. Taka jest nasza konstelacja, dwoje złych ludzi, ja zła, on zły, ja go kocham, ale on nie kocha nikogo, nawet samego siebie nie kocha, może więc to czyni mnie jakoś lepszą, że w całym moim zepsuciu, w całym plugastwie tej mojej nie-duszy, mojego nie-serca, jednak go kocham, więc może nie jestem zła tak do końca, może zostało we mnie coś z człowieka, a w nim już nic, bo on nie kocha nikogo. Kochał kiedyś samego siebie, kochał te wszystkie swoje bibelociki, pistoleciki, scyzoryki i garniturki, kochał buciki z drogiej skóry i automobile, w które się przystrajał, bo chciał być kimś więcej niż kolejnym Żydkiem z Warszawy, Żydkiem-nikim, gównem, mierzwą ludzką, a nie miał w sobie nie-serca i nie-duszy, które mógłby oddać jakiejś idei, tak jak jego brat oddał się Palestynie i chciał za nią zginąć, a zginął nie za Palestynę, tylko za nic, za to przez Jakuba, więc może za Jakuba, może za niego życie oddał?

      A Jakub chciał być czymś więcej niż mierzwą, dlatego boksował, strzelał, stroił się, rozkładał pawi ogon, płodził synów, przechadzał się, paradował, promenował z Tłomackiego na Kercelak, uchylał kapelusza, uśmiechał się, kłaniał komu trzeba, tokował, flirtował, samczyk, byczek, bydlak, a potem stało się to, co się stało, i Jakub już nie kochał samego siebie, więc nie kochał już nikogo i leży teraz tutaj, w barłogu ze szmat, kołder i płaszczy, w barłogu pod ścianą, chudy, zarośnięty, przykryty łachmanami, od tygodnia nie wypowiedział ani jednego słowa w żadnym z ludzkich języków, chciał za to krzyczeć, wtedy zatykałam mu usta, jest taki słaby jak dziecko, a ja jestem przy nim.

      Kiedy udaje, udało mi się zdobyć coś do jedzenia, to karmiłam go, czasem prawie przemocą. Otwieram mu usta, wkładam kostkę cukru, czekam, aż się rozpuści w jego ślinie, czekałam, aż ją przełknie.

      Zmuszam go, żeby się wypróżnił, na szczęście wystarczy raz albo dwa razy w tygodniu, bo nie ma się z czego wypróżniać.

      Pilnuję, żeby nie sikał pod siebie, żeby nie zasikał ubrań i posłania, bo wtedy zamarznie.

      I przypominam go sobie, jak siedział, siedzi u mnie nagi, następnego dnia po tym, jak złamał sobie rękę, ciągle był 1937 rok, przypominam sobie te wszystkie noce, kiedy spał w moim łóżku, a ja siedziałam obok i patrzyłam na jego szerokie wytatuowane plecy, ramiona i pośladki, i kochałam jego siłę, kochałam strach, jaki budził, kochałam jego gwałtowność, kochałam smutek, który go wypełniał, kochałam nawet to, jak bardzo miał mnie w garści, kochałam go za to, że zostawił mnie dla tej paniusi, dla tej szmaty z dobrego domu, adwokackiej córuni, wypieszczonej, wychuchanej, i nawet mnie to bawiło, że poszła tak na zmarnowanie, nie, że teraz, ale wtedy, taka dziewczyneczka, która mogłaby się zasymilować i żyć sobie jak zwykła Polka, taka dziewczyneczka śliczna, się z nim związała, tak, nawet mnie to bawiło, nawet go za to też kochałam, bo myślałam bardzo źle o sobie samej, więc miałam to za kolejny jego sukces, oto ktoś taki jak ja, ktoś z najbrudniejszego żydowskiego rynsztoka, a bierze sobie taką dziewczynę, panienkę z innego świata, wszystko mu się udaje i to też.

      To nieprawda. Nawet wteraz się okłamuję, chociaż trochę, nawet wteraz kłamstwami próbuję zachować trochę utraconej wtedy godności. Nienawidziłam go za to. Za to chciałam go zabić. I ją chciałam zabić, stłuc butelkę i wbić jej szkło w twarz, w brzuch, rozharatać je, oczy wydrapać, przecież umiem, wciąż bardzo dobrze pamiętam, jak to jest, gdy się sobie pozwala wybuchnąć w środku. Pamiętam to jeszcze z więzienia.

      Kochałam go również wtedy, chudego, o skórze szarej i szorstkiej, słabego, drżącego, kocham go, nawet kiedy podcieram mu tyłek, zachowując te zużyte skrawki papieru na później, na opał, kocham jego trochę już opuchnięte z głodu ogromne dłonie, po raz pierwszy od samego początku wojny spuchł z głodu, teraz, dopiero teraz, kiedy Sowieci są już na Pradze. A myślał, że wszyscy inni mogą puchnąć, tylko on nie spuchnie. Chyba że od sadła wylewającego się zza paska spodni.

      Najgorsze jest to, że