Tymczasem władza donosiła o fali rewizjonizmu pochłaniającej Związek Radziecki, o tym, że wielki brat zwątpił w mądrą myśl Stalina, że zdradził sojusznika i teraz klepie po plecach najgorszych albańskich wrogów. Na szczęście Albania otworzyła już ramiona, by przyjąć w braterskim uścisku Chiny – one są socjalistyczne jak trzeba i nie szczędzą pomocy. W latach sześćdziesiątych napływa waluta marksistowskiego smoka, albańskie kobiety chińskimi traktorami orzą albańską ziemię, chińscy robotnicy nucą albańskie piosenki, chińsko-albańskie dłonie zwierają się w uścisku.
I dopóki chiński brat podpiera Albanię, kraj jeszcze stoi prosto, jeszcze można wierzyć w komunistyczny postęp, jeszcze można mieć szczęśliwe złudzenia. Ale kolektywizacja już zaczyna odbijać się czkawką, produkcja przemysłowa się potyka, wskaźniki ekonomiczne idą w dół, coraz więcej trzeba mieć inwencji, przepisując statystyki.
Dlatego w górę idą zaciśnięte pięści, gardła tym głośniej krzyczą na chwałę, parady maszerują, sukcesy triumfują, usta śpiewają, dzieci machają, starsi popłakują, trąbki, grzmoty, werble, piania i wiwaty! Jak się nam ojczyzna rozwinęła, jak się nam młodzież wyedukowała, jak nam wszyscy ogromnie zazdroszczą! A kto nie wierzy? Kto ma odwagę zejść z albańskiej drogi do szczęścia?
– Kiedy zostałem dyrektorem teatru w Gjirokastrze, skierowano mnie na front moralności, żebym uczył ludzi dyscypliny w życiu prywatnym. Pewnego dnia przyszedł staruszek z kobieciną, lamentowali, że jeden z aktorów regularnie bije ich córkę, a swoją żonę, tak że dziewczyna musi uciekać do rodziców. Wezwałem aktora na dywanik, obsztorcowałem, pouczyłem: „Zachowuj się, bo cię wywalimy!”. Czy miał jakiś wybór? Bezrobotny nie znalazłby tak łatwo pracy, trafiłby do więzienia, a tam nie miałby nawet lustra, żeby na siebie pokrzyczeć. Tak partia dbała o moralność obywateli. Naprawdę byliśmy jej wdzięczni. Wierzyliśmy w socjalizm.
Przy stole pierwszy toast brzmiał zawsze: „Niech żyje partia i rządzi wiecznie!”. W każdym mieszkaniu patrzył na domowników z portretu Enver Hoxha. Ja sam miałem i portret, i popiersie wodza. Ale kiedy odzyskaliśmy wolność, zaraz je zniszczyłem. Teraz żałuję, miałbym ciekawą pamiątkę z przeszłości.
Gdy w komunistycznej Albanii kobiety dźwigały ciężarne brzuchy, czasami ludzie pytali je: „Wolałybyście chłopca czy dziewczynkę?”. Kobiety odpowiadały: „Cokolwiek partia nam da!”. No, może nie zawsze tak odpowiadały, ale zdarzało się.
Bo partia znaczyła więcej niż Bóg. Bóg nie istniał. A nawet jeśli istniał, to był wszechmocny tylko w teorii, a partia była wszechmocna w praktyce. Bóg nie potrafił zniszczyć partii, ale partia potrafiła zniszczyć Boga. Mieliśmy w domu ikonę Jezusa i czasami zapalaliśmy przed nią świeczkę, ale w ukryciu, bo wiedzieliśmy: w tym kraju nawet ojciec donosi na syna.
Kiedy organizowaliśmy w Gjirokastrze festiwal muzyki ludowej, wiedzieliśmy, że pierwsza piosenka musi zawsze sławić Envera Hoxhę. I musi być dobra! Melodyjna i chwytliwa, tak żeby zachwyciła naszego przywódcę. W przeciwnym razie mielibyśmy kłopoty. W radiu słuchaliśmy tylko muzyki ludowej, przemówień polityków albo muzyki klasycznej. Nawet jeśli ktoś wiedział coś o rocku, to się nie chwalił, żeby nie złamać sobie życia.
Pierwszy raz zobaczyłem telewizor w 1967 roku u przyjaciela, któremu rodzina z Włoch sprawiła taki niebywały prezent. Jakie to było wrażenie! Zobaczyć po raz pierwszy obraz i usłyszeć dźwięk z kwadratowego pudła. Pracowałem w sektorze państwowym, tu każdy pracownik mógł dostać z przydziału albo lodówkę, albo telewizor i kiedy dostałem telewizor, byłem bardzo szczęśliwy.
Codziennie oglądaliśmy programy, z których wynikało, że Albańczycy są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie, i wierzyłem w nie, mimo że cały kraj był otoczony drutem kolczastym, a żeby pojechać do przygranicznej wioski, potrzebowałem specjalnego pozwolenia. Jeśli coś poruszyło ogrodzeniem, sygnał był natychmiast przesyłany do wieży wartowniczej. Każdemu uciekinierowi strażnik mógł strzelić w plecy.
Wprawdzie nie mieliśmy obozów, które przerabiały ludzi na mydło, ale mieliśmy najlepiej strzeżone granice na świecie.
W 1978 roku, po zerwaniu sojuszu z rewizjonistycznymi Chinami, Enver Hoxha oznajmił ukochanemu ludowi, że jak świat długi i szeroki nie ma kraju, który wierzyłby w komunizm równie mocno jak Albania. „Titoiści, sowieccy zdrajcy, kraje Europy Wschodniej i Chiny, wszyscy oni mieli ukryty, wrogi cel – zniewolenie naszego państwa. Zdzieramy z nich maskę i mówimy im prosto w twarz, że Albanii nie da się kupić ani za garść szmat, ani za kilka rubli, dinarów czy juanów” – krzyczał do tłumu Towarzysz Komendant.
Na placu boju o jedyny słuszny socjalizm Albania została sama. „Musicie być zawsze czujni i gotowi – powtarzał ukochany przywódca – ponieważ nasz kraj jest ze wszystkich stron otoczony państwami rewizjonistycznymi i imperialistycznymi, które nieustannie próbują nas zniszczyć lub nam zaszkodzić. Jeśli choć przez moment osłabimy naszą czujność albo spoczniemy w walce, wróg uderzy w nas natychmiast, jak wąż, który kąsa i wstrzykuje jad, zanim się obejrzysz”.
Usta władzy pełne były frazesów, a tymczasem w sklepach pustoszały półki. Po trzydziestu latach znowu wróciły kartki na żywność. Jeśli nad wejściem do sklepu znajdował się napis „Mish”, czyli „Mięso”, kupujący mógł być pewny, że w środku zapozna się z bogatą ofertą gołych haków.
Pierwsze nocne mary ustawiały się pod sklepami około czwartej lub piątej nad ranem. Czasem, żeby ułatwić sobie życie, ludzie zostawiali w kolejce jakiś przedmiot, a potem wracali do domu, by pospać jeszcze godzinę czy dwie. Zdarzało się, że nawet czwarta nie dawała szansy na kupno mleka, bo co zrobić, jeśli w kolejce stoi dwadzieścioro ludzi, a butelek tego dnia przywieziono dziesięć?
Wieść o pojawieniu się mięsa rozchodziła się lotem błyskawicy i zaraz pod sklep ściągały tłumy. Wiedząc, że dostawy budzą wielkie emocje i drobne kobiety mogą zostać poturbowane w starciu z mężczyznami, władza nakazała zachowywać parytet i sprzedawać mięso raz mężczyźnie, raz kobiecie. W społeczeństwie socjalistycznym zachowanie równości płci było priorytetem.
Pewnego razu zdumieni mieszkańcy Szkodry ujrzeli przy głównej ulicy nowy, zupełnie niezwykły sklep, pełen słodyczy, owoców i od lat niewidzianych smakołyków. Zaraz zebrał się tłum, ale na rozkaz policjantów musiał się rozstąpić, by zrobić miejsce pięknie ubranej kobiecie, która zdecydowanym tonem recytowała w oko kamery: „Oskarżacie nas, że w Albanii nie ma jedzenia. Patrzcie, kłamcy! W Albanii półki są pełne!”. Na potrzeby materiału do lady dopuszczono trzy rozradowane osoby, po czym sklep zamknięto, a tłum rozgoniono.
– Kiedy dostawałem wiadomość z komitetu, że do Albanii przyjeżdża dziennikarz z zagranicy, by pisać artykuł o greckiej mniejszości, musiałem natychmiast powiadomić ludzi z kooperatywy w wiosce, którą miał odwiedzić, żeby wywiesili w sklepie mięso. Za zgodą przełożonych brałem też z depozytu kawę, którą greckie wizytowane rodziny miały poczęstować dziennikarzy. Bo mięso, kawa to były towary, których ludziom starczało na pierwszą