Ale teraz oko władzy się otwiera, żyły na skroni nabrzmiewają. Dlaczego Mehmet Shehu dopuścił do zaręczyn syna ze złą dziewczyną? Czy to akt buntu przeciwko przyjacielowi, z którym razem służyli Albanii przez tyle lat?
Mehmet próbuje gasić pożar i Skënder zrywa zaręczyny, ale jest już za późno. Numer dwa ma zostać wymazany.
Na temat samobójstwa Mehmeta Shehu od lat krążą plotki. Przeważa opinia, że za spust pistoletu pociągnęło Sigurimi. Ale Bashkim Shehu uważa, że ojciec sam odebrał sobie życie, bo wierzył w komunizm aż do końca.
– Miałem w rękach list pożegnalny napisany jego charakterem pisma, w jego stylu, tłumaczący tragizm sytuacji.
Czy Mehmet Shehu popełnił samobójstwo, żeby udowodnić dyktatorowi, że jest niewinny? Być może, ale Enver Hoxha ma swoją prawdę: Shehu był zdrajcą, jego rodzina to wrogowie ludu, a wszyscy ludzie z nim związani powinni zostać zniszczeni.
Żona Mehmeta, Fiqirete Shehu, wieloletnia przyjaciółka domu Hoxhów, trafia do aresztu i pod wpływem wielodniowych tortur zeznaje o istnieniu szajki knującej przeciwko dyktatorowi. Umiera na zesłaniu siedem lat później.
Najstarszy syn Shehu, Vladimir, zostaje internowany i po pół roku popełnia samobójstwo.
Średni syn, Skënder, ten, który zakochał się w złej dziewczynie, dostaje dziesięć lat więzienia.
Najmłodszy syn, Bashkim, zostaje internowany, a dwa lata później także skazany na osiem lat.
Słynący z okrucieństwa wieloletni szef Sigurimi i minister spraw wewnętrznych, a co najgorsze – siostrzeniec zdrajcy, Feçor Shehu staje w 1983 roku przed plutonem egzekucyjnym. Jego ramienia dotyka ramię Kadriego Hazbiu, wieloletniego ministra spraw wewnętrznych i ministra obrony, a co najgorsze – szwagra zdrajcy. Obaj giną za próbę obalenia komunizmu.
Na placu boju nie ostaje się nikt, kto mógłby zagrozić Enverowi i jego nowemu następcy.
„Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany”.
– Kiedy atmosfera wokół ojca zaczęła się zagęszczać, Vladimir powiedział mi, że nie będzie przeciwko niemu zeznawał, że nie powie tego, co mu każą. Powtarzał: „Wiem, co zrobię”. Ale wiele lat później dowiedziałem się, że po godzinach przesłuchań, pod wpływem tortur podpisał zeznania, które podsunęło mu Sigurimi. Może nie mógł potem żyć z tą świadomością? Dostałem od niego wiadomość z Gramsh: żebym się nie obawiał, bo nie powiedział niczego przeciwko mnie. Potem przyszło zawiadomienie, że Ladi popełnił samobójstwo.
Czas w więzieniu i na zesłaniu przetrwałem dzięki przyjaciołom i więziennej solidarności. I dzięki temu, że nieprzerwanie czytałem. Te parę groszy, które dostawaliśmy za pracę przymusową, w całości wydawałem na książki, między celami krążyły też rękopisy i więzienne tłumaczenia, na przykład Wspomnienia z domu umarłych, Sofokles po francusku, którego przepisałem do zeszytu, Krytyka czystego rozumu Kanta, Król Lear i Makbet Szekspira.
Często myślę o Ladim. Przez wiele lat nie wierzyłem, że nie żyje. Wiedziałem, że umarł, ale coś we mnie nie mogło tego zaakceptować. Kiedy wypuszczono mnie z więzienia, znalazłem się sam, w dalekiej wiosce, na zesłaniu, a wokół mnie nie było nikogo. I wtedy zrozumiałem, że jego naprawdę nie ma.
Wszystko się już kiedyś zdarzyło. Wszystko zostało już zapisane. Każdą historię, jaka nam się przydarza, można znaleźć w greckich mitach, u Szekspira, u Dostojewskiego; literatura różni się od życia tylko kilkoma błahymi szczegółami.
Bashkim Shehu mówi, że parabole Kafki najlepiej objaśniają realia życia w Albanii. Są w nich trzy warstwy, które odnoszą się do kwestii wolności jednostki: stosunek do ojca, do państwa i do Boga.
– Myślę, że czasem ojciec, państwo i Bóg mogą być tym samym. I że u Kafki równie ważna jak zniewolenie jest samotność głównego bohatera, rozpaczliwe próby znalezienia kogoś, kto mógłby odwrócić jego los, kto mógłby mu pomóc, kto dostrzegłby absurd systemu i wzniecił bunt. Ale czasem taki scenariusz po prostu nie jest możliwy. Jedyne, co zostaje, to przebłysk ludzkiej życzliwości, kilka wersów zakazanej książki, krótka chwila zrozumienia.
„Jego wzrok padł na najwyższe piętro graniczącego z kamieniołomem domu. Jak błyska światło, tak rozwarły się tam skrzydła jakiegoś okna: jakiś człowiek, słaby i nikły w tym oddaleniu i na tej wysokości, wychylił się jednym rzutem daleko przez okno i wyciągnął jeszcze dalej ramiona. Kto to był? Przyjaciel? Dobry człowiek? Ktoś, kto współczuł? Ktoś, kto chciał pomóc? Byłże to ktoś jeden? Czy byli to wszyscy? Byłaż jeszcze możliwa pomoc? Istniały jeszcze wybiegi, o których się zapomniało? Na pewno istniały. Logika wprawdzie jest niewzruszona, ale człowiekowi, który chce żyć, nie może się ona oprzeć. Gdzie był sędzia, którego nigdy nie widział? Gdzie był wysoki sąd, do którego nigdy nie doszedł? Podniósł ręce i rozwarł wszystkie palce.
Ale na gardle jego spoczęły ręce jednego z panów, gdy drugi tymczasem wepchnął mu nóż w serce i dwa razy w nim obrócił. Gasnącymi oczyma widział jeszcze K., jak panowie, blisko przed jego twarzą, policzek przy policzku, śledzili ostateczne rozstrzygnięcie. »Jak pies!« – powiedział do siebie: było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć”.
Najszczęśliwsi ludzie na świecie
Szli długim sznurem żołnierze rozłożyści i groźni, szli, waląc ciężkimi buciorami o kamienny bruk Gjirokastry, a ruchy mieli sztywne i twarze stężałe. Wydawali się olbrzymi, kiedy pięli się pod górę, bez śladu zmęczenia, dźwigając karabiny większe niż sylwetki wpatrzonych w nich dzieci.
Tamtego dnia czteroletni Stefan Arseni kręcił się po starym bazarze, koło sklepu ojca. Kiedy pierwszy raz zobaczył Niemców, poczuł strach tak wielki, że zapamiętał go do końca życia. Tych mężczyzn, pomyślał, nikt nie pokona.
Stefan uśmiecha się, a jego palce dziarsko wybijają rytm zdania. Dobiega osiemdziesiątki, ale gdy się patrzy na jego szczupłą, strzelistą sylwetkę, sprężysty chód i lśniące oczy, można zapomnieć, ile ma lat. Łagodny uśmiech okazuje się jednak zwodniczy; Stefan stanowczo i nieoczekiwanie przerywa każde z naszych trzech spotkań, zwinnie omija pytania, które mu się nie podobają, i konsekwentnie wraca do tych samych historii. To on wyznacza granice każdej opowieści, a ja nie jestem w stanie ich przekroczyć. Przede mną siedzi człowiek, który całe życie doskonalił się w sztuce unikania kłopotów.
– Ojciec był człowiekiem pragmatycznym – mruga do mnie Stefan – i gdy spotkał na ulicy niemieckiego oficera, zaprosił go do domu. Niemiec łypał na nas i lustrował wzrokiem wszystkie kąty, wydawał się piękny i srogi. Ojciec wyciągnął koniak, nalał do dwóch kryształowych kieliszków, spojrzał tamtemu w oczy. „Nie – powiedział Niemiec. – Najpierw ty”. I ojciec bez mrugnięcia wychylił do dna. Stałem w kącie pokoju, ukryty w cieniu, i nie spuszczałem z nich wzroku.
Półtora roku później przez Gjirokastrę szli zwycięscy partyzanci albańscy, a ludzie wiwatowali. Strach przyszedł dopiero, kiedy po bruku zaczęła płynąć krew rozstrzelanych wrogów ludu: zwolenników