– Niewątpliwie.
– Czy pani Godlewska związała się z jakimś innym mężczyzną?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Nie komunikował się pan z nią przez ten cały czas?
– Nie.
– I nigdzie pan jej nie spotykał, u znajomych, przyjaciół?
– Nie.
– Z nikim pan nie rozmawiał na jej temat?
– Nie.
– I pan Godlewski także nie wspominał o swojej byłej żonie w pańskiej obecności?
– Nie.
– Czy nie wydaje się to panu rzeczą nieco dziwną?
– Dlaczego? Jeżeli się komuś małżeństwo nie udało, to raczej nie należy z nim mówić na ten temat. To są sprawy przykre, często bolesne. Żal… zawiedzione nadzieje… nieszczęśliwa miłość. Po co mówić o rzeczach, które przeszły i już nigdy nie wrócą?
– Może ma pan rację. Po co mówić o rzeczach, które już nigdy nie wrócą – Downar uważnie przyglądał się poecie. Nie umiałby tego uzasadnić, ale ciągle odnosił takie wrażenie, że autor piosenek prowadzi jakąś grę, że to wszystko nie jest mu takie zupełnie obojętne.
– Podczas pierwszej naszej rozmowy wspomniał pan, że pan Godlewski występuje czasem w filmie, w telewizji.
– Tak. Jest aktorem.
– Chciałbym się z nim skontaktować, ale nie wiem, jak to zrobić. W domu go nie ma.
– Może gdzieś wyjechał?
– Czy ma wóz?
– Tak, trabanta.
– A pan?
– Ja mam fiata.
– Czy pańska żona pojechała wozem na Wybrzeże?
– Nie. Pociągiem. Moja żona zrobiła prawo jazdy, ale nie lubi prowadzić. Mówi, że ją to męczy i denerwuje. Zawsze woli, żebym ja siedział przy kierownicy.
– Czy nie ma pan zamiaru odwiedzić żony w Sopocie?
– Owszem. Wybieram się do Sopotu na festiwal piosenki.
– Nie będę już pana dłużej męczył. Jeszcze tylko jedno pytanie: czy pańska żona przyjaźniła się z panią Godlewską?
– Och, nie. Raczej jej nie lubiła.
– Dlaczego?
– Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Właściwie nie wiem. Jak to kobiety. Może trochę zazdrości. Dwie ładne kobiety bardzo rzadko się lubią. Nie sądzi pan?
– Nie wiem – uśmiechnął się Downar. – Nie znam się na kobietach.
* * *
Kiedy Downar wrócił na Saską Kępę, dowiedział się z prawdziwym zadowoleniem, że pan Baranowski przyjechał już z Kazimierza. Mimo spóźnionej pory postanowił natychmiast z nim porozmawiać.
Dentysta przyjął go w błękitnym szlafroku, który rozsadzały potężne bary i muskularne ramiona. Ogromne, czerwone dłonie przedziwnie kontrastowały z kolorem bezchmurnego nieba. Downar pomyślał mimo woli, że jest to człowiek, któremu rwanie zębów nie sprawia najmniejszej trudności.
– Proszę mi wybaczyć, panie majorze, że jestem w negliżu, ale właśnie miałem zamiar się wykąpać.
– To raczej ja powinienem przeprosić pana za najście o tej godzinie – powiedział z uprzejmym uśmiechem Downar. – Tak się jednak złożyły okoliczności, że…
– Wiem, wiem – przerwał mu Baranowski. – Opowiedziała mi teściowa. Przyznam się panu, że jestem wstrząśnięty. Mało wprawdzie znałem panią Godlewską, ale była to niezwykle sympatyczna i pełna uroku młoda osoba. Straszne, doprawdy straszne.
Downar nie odniósł wrażenia, aby jego rozmówca był „wstrząśnięty”. Należało coś powiedzieć i tych kilka słów miało charakter raczej konwencjonalny, bez jakiegoś zabarwienia emocjonalnego.
– Więc pan niezbyt dobrze znał panią Godlewską?
– Ach, to była zupełnie powierzchowna znajomość, tak… po sąsiedzku. Czasami zamienialiśmy ze sobą kilka słów, ale rzadko.
– A jeżeli chodzi o pana Godlewskiego? Co mógłby mi pan powiedzieć na jego temat?
– To gówniarz i łobuz.
– Charakterystyka niezwykle zwięzła, ale może nieco uboga – uśmiechnął się Downar. – Byłbym panu niesłychanie wdzięczny, gdyby zechciał pan nieco szerzej uzasadnić swoje twierdzenie.
Dentysta wzruszył ramionami. Na jego kwadratowej, krwistej twarzy pojawił się wyraz ponurej zaciętości.
– Cóż tu jest do dodania? Łobuz i tyle. Bydlę.
– Ale dlaczego pan tak uważa? – nastawał Downar.
– Panie majorze, to jest typ młodego człowieka, któremu się we łbie przewróciło. Dostał kiedyś jakąś tam trzeciorzędną rólkę w filmie czy w telewizji i uważa się za wielkiego artystę, któremu wszystko wolno i który jest ponad ustalone ogólnie normy współżycia społecznego. Uwodzi bez żadnych skrupułów młode dziewczęta, zmarnował życie tej nieszczęśliwej kobiecie, dobierał się nawet do mojej żony, ale ja… – Wielka zaciśnięta pięść była niemym dokończeniem zdania. – Pije, gra w karty, rozbija się samochodem, pożycza pieniądze, których nigdy nie ma zamiaru oddać.
– Widzę, że ma pan o nim dość dokładne informacje.
– Tak się złożyło, że leczyli się u mnie ludzie, którzy go bliżej znali. Mogę pana zapewnić, że to bardzo nieciekawy typ. Jeszcze jak był żonaty, sprowadzał sobie do domu różne dziewczyny. Mam wrażenie, że były wśród nich nawet nieletnie. Na „sławnego” aktora poleci przecież każda taka idiotka.
Downar