– Niech cię cholera, Edvardzie! Niech cię wszyscy diabli!
– Nie jestem pewien, czy tym razem przyszli po mnie, Gudbrandzie. Ściągnij mu ten worek z głowy, Dale!
Dale zdezorientowany patrzył na tych dwóch, którzy mierzyli się spojrzeniem jak dwa gotowe do walki byki.
– Słyszysz? – krzyknął Edvard. – Rozetnij ten worek!
– Wolałbym nie.
– To rozkaz. Już!
Dale wciąż się wahał, przenosił wzrok z jednego na drugiego, a potem na sztywną postać leżącą na skrzynkach z amunicją. W końcu wzruszył ramionami, rozpiął kurtkę kombinezonu maskującego i wsunął pod nią rękę.
– Chwileczkę! – powstrzymał go Edvard. – Spytaj, czy Gudbrand nie pożyczy ci swojego bagnetu.
Teraz Dale naprawdę nie wiedział już, co robić. Pytająco spojrzał na Gudbranda, który pokręcił głową.
– Co masz na myśli? – spytał Edvard, ciągle zwrócony w stronę Gudbranda. – Obowiązuje rozkaz noszenia przy sobie bagnetu przez cały czas, a ty go nie masz?
Gudbrand nadal się nie odzywał.
– Przecież z tym bagnetem jesteś jak maszyna śmierci. Chyba go nie zgubiłeś?
Gudbrand wciąż nie odpowiadał.
– No, proszę. Wobec tego musisz użyć własnego, Dale.
Gudbrand miał ochotę wyrwać to wielkie niezamykające się oko z czoła dowódcy, tego… tego… Rottenführera o szczurzym móżdżku. Czy on nic nie rozumie?
Usłyszeli za plecami trzask pękającego materiału, gdy Dale rozcinał worek. A potem jego jęk. Obaj natychmiast się obrócili. W czerwonym świetle wschodzącego nowego dnia spoglądała na nich biała twarz, paskudnie szczerząc zęby, z trzecim czarnym okiem w czole. Bez wątpienia był to Daniel.
14. MINISTERSTWO SPRAW ZAGRANICZNYCH, 4 LISTOPADA 1999
Bernt Brandhaug zerknął na zegarek i zmarszczył czoło. Osiemdziesiąt dwie sekundy, o siedem sekund dłużej, niż przewidywał plan. Przekroczył próg sali konferencyjnej. Powitał zebranych raźnym „dzień dobry”, jakby spotkał ich podczas spaceru w lesie, i uśmiechnął się swoim słynnym śnieżnobiałym uśmiechem do czterech twarzy, które obróciły się w jego stronę.
Z jednej strony stołu siedział Kurt Meirik z POT razem z Rakel, kobietą noszącą brzydką spinkę do włosów, sztywny kostium i surowy wyraz twarzy. Uświadomił sobie, że ten kostium sprawiał wrażenie nieco zbyt drogiego na to, by nosiła go asystentka. Brandhaug wciąż ufał swojej intuicji, która podpowiadała mu, że kobieta jest rozwiedziona, ale może wcześniej miała bogatego męża. Albo bogatych rodziców? Fakt, że znów pojawiła się tutaj, na zebraniu, które, jak sygnalizował Brandhaug, miało się odbyć w pełnej dyskrecji, wskazywał, że zajmowała w POT ważniejsze stanowisko, niż początkowo przypuszczał. Postanowił dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
Po drugiej stronie stołu siedziała Anne Størksen razem z tym wysokim chudym policjantem. Jak on się nazywa? Najpierw potrzebował ponad osiemdziesięciu sekund na dojście do sali konferencyjnej, a teraz nie potrafi sobie przypomnieć nazwiska. Czyżby się starzał?
Nie zdążył dokończyć tej myśli, bo przypłynęło wspomnienie poprzedniego wieczoru. Zaprosił Lise, tę młodą urzędniczkę ministerstwa, na, jak to określił, kolację w nadgodzinach. Później zaproponował jej drinka w hotelu Continental, gdzie w imieniu MSZ dysponował na stałe pokojem przeznaczonym na wyjątkowo dyskretne spotkania. Lise nie dała się długo prosić, była ambitną dziewczyną. Ale seans okazał się nieudany. Starość? Nie, to raczej wyjątkowy wypadek, może o jeden drink za dużo, ale nie starość. Brandhaug odepchnął tę myśl od siebie i usiadł.
– Dziękuję, że stawiliście się tak szybko – zaczął. – Poufnego charakteru tego spotkania oczywiście nie trzeba podkreślać, lecz mimo wszystko przypomnę o tym, gdyż nie wszyscy tu obecni mają długie doświadczenie w tego typu sprawach.
Przelotnie popatrzył na zebranych z wyjątkiem Rakel, sygnalizując w ten sposób, że właśnie ją miał na myśli. Potem zwrócił się do Anne Størksen:
– Jak się czuje wasz człowiek?
Komendantka policji popatrzyła na niego nieco zdezorientowana.
– Mam na myśli tego policjanta – pospiesznie wyjaśnił Brandhaug. – Hole, prawda? Tak się chyba nazywa.
Anne Størksen skinęła głową na Møllera, który musiał odchrząknąć aż dwukrotnie, nim mógł zacząć.
– Stosunkowo nieźle. Oczywiście jest wstrząśnięty, ale… no tak. – Wzruszył ramionami na znak, że właściwie nie ma już nic więcej do powiedzenia.
Brandhaug lekko uniósł świeżo wyregulowaną brew.
– Mam nadzieję, że nie jest na tyle wstrząśnięty, by mógł coś ujawnić.
– No cóż – westchnął Møller. Kątem oka dostrzegł, że pani komendant gwałtownie obraca się w jego stronę. – Przypuszczam, że nie. Zdaje sobie sprawę z nadzwyczaj delikatnego charakteru tej sprawy i oczywiście został poinstruowany o obowiązku dochowania tajemnicy w związku z tym, co zaszło.
– To samo dotyczy innych funkcjonariuszy, którzy byli przy tym obecni – pospiesznie zapewniła Anne Størksen.
– Wobec tego mam nadzieję, że wszystko jest pod kontrolą – stwierdził Brandhaug. – Pozwólcie teraz, że przedstawię wam aktualny stan sytuacji. Właśnie odbyłem długą rozmowę z ambasadorem amerykańskim i chyba mogę powiedzieć, że osiągnęliśmy zgodność co do głównych punktów tej tragedii.
Przesunął spojrzenie kolejno po wszystkich zebranych. Obserwowali go w napięciu. Czekali na to, co on, Bernt Brandhaug, im oznajmi. Nie potrzebował niczego więcej, by przygnębienie, które odczuwał zaledwie kilka chwil wcześniej, zniknęło jak zdmuchnięte.
– Ambasador przekazał mi, że stan agenta Secret Service, którego wasz człowiek – kiwnął głową w stronę Møllera i komendantki policji – postrzelił w punkcie pobierania opłat, jest stabilny, a jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Został ranny w kręgosłup, ma wewnętrzny krwotok, ale kamizelka kuloodporna go uratowała. Przykro mi, że nie mogliśmy podać tego wcześniej, lecz z wiadomych względów staraliśmy się ograniczyć komunikację w tej sprawie do minimum. Wymieniano jedynie niezbędne informacje między kilkoma zaangażowanymi osobami.
– Gdzie on jest? – To spytał Møller.
– Ta wiedza absolutnie nie jest ci potrzebna, Møller.
Spojrzał na szefa wydziału policji, który zrobił dziwną minę. Na moment zapadła nieprzyjemna cisza. Zawsze robiło się trochę głupio, gdy komuś trzeba było przypomnieć o tym, że nie dowie się niczego więcej ponad to, co potrzebne mu do wykonywania swojej pracy. Brandhaug uśmiechnął się i w przepraszającym geście rozłożył ręce, jak gdyby chciał powiedzieć: „Dobrze rozumiem, że pytasz, ale tak już jest”. Møller kiwnął głową i wbił wzrok w blat stołu.
– Okej – dodał Brandhaug. – Mogę powiedzieć tyle, że po operacji został przetransportowany do szpitala wojskowego w Niemczech.
– Aha – Møller podrapał się w tył głowy. – Ja…
Minister cierpliwie czekał.
– Zakładam, że Hole może się