– Skąd wiesz, że to włosy mężczyzn? – westchnęła.
– Dla samotnej kobiety, która ma tak wyczerpującą pracę… – zaczął Bjørn, nie patrząc na nią.
Katrine założyła ręce na piersiach.
– Co próbujesz teraz powiedzieć, Bjørn?
– Co? – Jego blada twarz lekko poczerwieniała, a oczy wytrzeszczyły się odrobinę bardziej niż zwykle.
– Pijesz do mnie? Okej, jeśli chcesz wiedzieć, to…
– Nie. – Bjørn uniósł ręce, jakby się bronił. – Nie o to mi chodziło. To był po prostu kiepski żart.
Katrine wiedziała, że powinna odczuwać współczucie. Trochę nawet je czuła. Ale nie ten rodzaj, który każe kogoś objąć. To współczucie przypominało raczej pogardę, wzbudzającą w niej ochotę, żeby go uderzyć, upokorzyć. I właśnie dlatego, że nie chciała widzieć Bjørna Holma, tego wspaniałego człowieka, upokorzonego, właśnie z tego powodu go opuściła.
Odetchnęła głęboko.
– Czyli mężczyźni?
– Większość tych włosów była krótka – wyjaśnił Bjørn. – Zobaczymy, czy analizy to potwierdzą. W każdym razie mamy dość DNA, żeby zapewnić Instytutowi Medycyny Sądowej robotę na kilka ładnych dni.
– Okej. – Katrine znów odwróciła się do ciała. – Masz jakiś pomysł na to, czym mógł ją ukłuć? Czy raczej podziurawić, bo tych nakłuć jest sporo i są dość gęste.
Bjørn z widoczną ulgą przyjął powrót do rozmowy o pracy. Cholera, ależ ja jestem pokręcona, pomyślała Katrine.
– Niełatwo to dostrzec, ale układają się w pewien wzór – powiedział Bjørn. – A raczej w dwa wzory.
– Słucham?
Bjørn podszedł do ofiary i wskazał na szyję widoczną pod krótkimi jasnymi włosami.
– Zobacz, te nakłucia tworzą lekko zaokrąglone czworokąty, które na siebie zachodzą. Jeden tu, a drugi tu.
Katrine przechyliła głowę.
– Kiedy tak mówisz…
– Jak dwa ugryzienia.
– Jasna cholera – wyrwało się Katrine. – Zwierzę?
– No właśnie. Wyobraź sobie, jak ściśnięta skóra układa się w fałd, kiedy szczęki się zaciskają. Wtedy zostaje taki ślad jak na tym… – Bjørn wyjął z kieszeni kawałek półprzezroczystego papieru, który Katrine natychmiast rozpoznała. Używał go do pakowania drugiego śniadania – szykował je sobie codziennie przed wyjściem do pracy. Na papierze widać było zagłębienia układające się w kształt takiego samego czworokąta z lekko zaokrąglonym górnym i dolnym brzegiem. Bjørn przytrzymał papier tuż nad śladami na szyi ofiary. – W każdym razie pasuje do śladów zębów kogoś z Toten.
– Ludzkie zęby nie mogły zostawić takich śladów na szyi.
– Zgadzam się. Ale odcisk kształtem przypomina odcisk ludzkiej szczęki.
Katrine zwilżyła językiem wargi.
– Są ludzie, którzy specjalnie piłują zęby, żeby je zaostrzyć.
– Jeśli to były zęby, to może znajdziemy ślinę w okolicach rany. Wszystko jedno, jeżeli stali na tym chodniku w przedpokoju, kiedy ją ugryzł, to ślad świadczy o tym, że zabójca stał za nią i że jest od niej wyższy.
– Lekarka sądowa nie znalazła nic pod paznokciami, więc podejrzewam, że przytrzymał i unieruchomił ofiarę – stwierdziła Katrine. – Silny mężczyzna o wzroście średnim albo więcej niż średnim, z zębami drapieżnika.
W milczeniu przyglądali się zwłokom. Jak na wystawie sztuki para zakochanych, która przygotowuje sobie refleksje po to, by zaimponować tej drugiej osobie, przemknęło przez głowę Katrine. Z tą tylko różnicą, że Bjørn nie myślał o imponowaniu ludziom. To ona o tym myślała.
Usłyszała kroki w przedpokoju.
– Niech nikt więcej tu teraz nie wchodzi! – zawołała.
– Chciałem zameldować, że zastaliśmy sąsiadów tylko w dwóch mieszkaniach i nikt niczego nie widział ani nie słyszał – dobiegł ją jasny głos Wyllera. – Ale właśnie rozmawiałem z dwoma chłopakami, którzy widzieli Elise Hermansen, jak wracała do domu. Twierdzą, że była sama.
– A ci chłopcy to…
– Nie byli wcześniej karani i mieli rachunek z taksówki potwierdzający, że wyszli stąd nieco po dwudziestej trzeciej trzydzieści. Mówią, że denatka przyłapała ich na oddawaniu moczu w bramie. Mam ich ściągnąć na przesłuchanie?
– To nie oni, ale ich ściągnij.
– Dobrze.
Kroki Wyllera się oddaliły.
– Wróciła sama i nie ma żadnych śladów włamania – powiedział Bjørn. – Myślisz, że wpuściła go dobrowolnie?
– Pod warunkiem że go dobrze znała.
– Tak?
– Elise pracowała jako adwokatka pokrzywdzonych. Znała ryzyko, jakie się z tym łączy. A łańcuch na drzwiach wygląda na całkiem nowy. Wydaje mi się, że była ostrożną kobietą.
Katrine kucnęła przy zwłokach. Przyjrzała się drzazdze, ledwie wystającej ze środkowego palca dłoni Elise. I zadrapaniu na przedramieniu.
– Adwokatka pokrzywdzonych – mruknął Bjørn. – Gdzie?
– Chyba w kancelarii Hollumsen i Skiri. To oni zaalarmowali policję, ponieważ nie stawiła się w sądzie i nie odbierała telefonu. Groźby wobec adwokatów ofiar nie są niczym niezwykłym.
– Myślisz, że ktoś…
– Nie, tak jak mówiłam, nie sądzę, żeby kogoś wpuściła. Ale… – Katrine zmarszczyła czoło. – Zgodzisz się ze mną, że ta drzazga jest białoróżowa?
Bjørn nachylił się nad nią.
– W każdym razie biała.
– Białoróżowa – powtórzyła Katrine, podnosząc się. – Chodź.
Wyszli do przedpokoju. Katrine otworzyła drzwi i pokazała podrapaną futrynę na zewnątrz.
– Białoróżowa.
– Skoro tak mówisz – powiedział Bjørn.
– Naprawdę tego nie widzisz? – spytała z niedowierzaniem.
– Badania wykazują, że kobiety generalnie widzą więcej odcieni niż mężczyźni.
– Ale to widzisz. – Katrine podniosła łańcuch wiszący przy drzwiach.
Bjørn się pochylił. Katrine, czując jego zapach,