– Chcę, żebyś miała na niego oko, Bratt. Trulsowi Berntsenowi nie było łatwo.
– Chodzi o obrażenia, których doznał w wyniku tamtego wybuchu?
– Mam na myśli jego życie, Bratt. On jest trochę… jakiego słowa szukam?
– Pokręcony?
Bellman zaśmiał się krótko i ruchem głowy wskazał na otwarte drzwi windy.
– Twoje piętro, Bratt.
Bellman obserwował umięśniony tyłek Katrine Bratt, kiedy szła korytarzem w stronę drzwi do Wydziału Zabójstw, i przez tych kilka sekund, dopóki drzwi windy się nie zamknęły, puszczał wodze fantazji. Później jego myśli powróciły do Problemu. Który tak naprawdę nie był problemem, tylko możliwością. Ale stanowił dylemat. Mikael Bellman otrzymał ostrożne i w najwyższym stopniu nieoficjalne pytanie z Kancelarii Premiera. Było zapisane w kartach, że w rządzie dojdzie do roszad, a zagrożenie zawisło między innymi nad stanowiskiem ministra sprawiedliwości. W związku z tym pytanie brzmiało, jak Bellman – oczywiście całkiem hipotetycznie – odniósłby się do propozycji objęcia jego teki.
W pierwszej chwili poczuł zaskoczenie. Ale po głębszym namyśle zrozumiał, że ich wybór jest absolutnie logiczny. Jako komendant policji nie tylko doprowadził do rozpracowania Rzeźnika, zabójcy policjantów, o którym głośno było również poza granicami Norwegii, lecz także w ogniu walki poświęcił oko, w pewnym sensie stając się narodową i międzynarodową gwiazdą. Z wykształceniem prawniczym, dobrze się wysławiający, czterdziestoletni komendant, który już z sukcesem zdołał ochronić stolicę przed zabójstwami, narkotykami i przestępczością. Czy nie pora na przydzielenie mu poważniejszego zadania? I czy to przeszkadza, że jest przystojny? Czy to przyciągnie mniej kobiet do partii? Odpowiedział więc, że – oczywiście całkiem hipotetycznie – przyjąłby taką propozycję.
Wysiadł na siódmym, najwyższym piętrze i ruszył wzdłuż rzędu zdjęć wcześniejszych komendantów policji.
Dopóki jednak nie podejmą decyzji, musi zadbać o to, żeby na lakierowanej powierzchni nie pojawiła się żadna rysa. Na przykład żeby Truls nie wymyślił czegoś głupiego, co mogłoby zaszkodzić. Bellman aż drżał na myśl o gazetowym tytule: Komendant policji chronił skorumpowanego funkcjonariusza, swojego przyjaciela.
Ale Truls po przyjściu do jego gabinetu rozsiadł się z nogami na stole i powiedział wprost, że jeśli wywalą go z policji, to przynajmniej będzie mógł się pocieszać myślą, że przy upadku pociągnie za sobą równie zbrukanego komendanta. Dlatego decyzję o spełnieniu życzenia Trulsa, który chciał pracować w Wydziale Zabójstw, Mikael podjął bez trudu. Zwłaszcza że tam Truls – co przed chwilą potwierdziła Bratt – nie może liczyć na pozycję pozwalającą mu znowu nabruździć.
– Czeka na ciebie twoja piękna żona – oznajmiła Lena, kiedy Mikael Bellman wszedł do sekretariatu. Lena miała dobrze ponad sześćdziesiątkę, a kiedy Bellman cztery lata temu obejmował komendę, na samym wstępie oświadczyła mu, że nie życzy sobie, aby nazywano ją asystentką, jak ujęto w unowocześnionym opisie jej stanowiska. Zawsze była i zamierzała pozostać sekretarką.
Ulla siedziała na kanapie ustawionej wraz z fotelami przy oknie. Lena mówiła prawdę. Miał piękną żonę. Kruchą i delikatną, nie zmieniły tego trzy porody. Ale co ważniejsze, stała za nim murem. Rozumiała, że jego kariera potrzebuje pielęgnacji, wsparcia i swobody. I że jeden czy drugi błąd w życiu prywatnym to ludzka rzecz, kiedy się żyje pod wielką presją, jaka towarzyszy pracy na tak eksponowanym stanowisku.
No i jeszcze miała w sobie ten brak zepsucia, niemal naiwność, pozwalającą wyczytać z jej twarzy prawie wszystko. A teraz wyczytywał z niej rozpacz. W pierwszej chwili pomyślał, że coś niedobrego dzieje się z dziećmi, i już chciał o nie spytać, gdy nagle dostrzegł również przebłysk rozgoryczenia. Wtedy pojął, że Ulla coś odkryła. Znów. Cholera.
– Wyglądasz tak poważnie, moja droga – zaczął spokojnie, podchodząc do szafy i po drodze rozpinając kurtkę od munduru. – Coś z dziećmi?
Pokręciła głową. Mikael odetchnął z udawaną ulgą.
– Oczywiście cieszę się, że cię widzę, ale zawsze odczuwam pewien lęk, kiedy przychodzisz niezapowiedziana. – Odwiesił kurtkę do szafy i usiadł w fotelu naprzeciwko żony. – Co się stało?
– Znów się z nią spotkałeś – odezwała się Ulla.
Zorientował się, że zaplanowała, w jaki sposób to powie. Zaplanowała, że nie będzie płakać. A teraz do jej niebieskich oczu już napłynęły łzy.
Pokręcił głową.
– Nie zaprzeczaj – wydusiła niskim od łez głosem. – Sprawdziłam twój telefon. Tylko w tym tygodniu dzwoniłeś do niej trzy razy, Mikael. Obiecałeś…
– Ulla. – Nachylił się i nad stołem ujął jej rękę, ale szybko przyciągnęła ją do siebie. – Rozmawiałem z nią, ponieważ potrzebuję rady. Isabelle Skøyen pracuje teraz jako doradca do spraw komunikacji w firmie specjalizującej się w lobbingu i polityce. Zna kręte korytarze władzy. Sama się nimi poruszała. No i zna mnie.
– Zna? – Twarz Ulli ściągnęła się w grymasie.
– Jeśli mam – mamy – to zrobić, to muszę wykorzystać wszystko, co może mi zapewnić przewagę. Powinienem o łeb wyprzedzić wszystkich tych, którzy pragną dostać to stanowisko. Wejście do rządu, Ulla. Nic nie może się z tym równać.
– Nawet rodzina? – Pociągnęła nosem.
– Dobrze wiesz, że nigdy nie zawiodę naszej rodziny…
– Nigdy nie zawiedziesz? – zawołała ze szlochem. – Przecież już…
– …i mam nadzieję, że ty też nie masz takiego zamiaru, Ulla. Zwłaszcza z powodu bezsensownej zazdrości o kobietę, z którą rozmawiam teraz przez telefon wyłącznie ze względu na moją karierę.
– To babsko było tylko przez pewien czas politykiem w gminie, Mikael! Co ona może mieć do powiedzenia tobie?
– Między innymi czego nie należy robić, jeśli chce się przeżyć w polityce. Właśnie takie doświadczenie kupiła jej firma, kiedy ją zatrudniała. Nie można na przykład zdradzać swoich ideałów. Swoich najbliższych. Swoich obowiązków i swojej odpowiedzialności. A jeśli popełni się błąd, trzeba prosić o wybaczenie i starać się następnym razem postąpić właściwie. Można się pomylić. Ale nie można zdradzić. I ja tego nie chcę, Ulla. – Znów ujął ją za rękę, tym razem nie zdążyła jej cofnąć. – Wiem, że nie mam prawa prosić o zbyt wiele po tym, co się wydarzyło, ale jeśli myślimy o osiągnięciu sukcesu, to będzie mi potrzebne twoje zaufanie i wsparcie. Musisz mi ufać.
– Jak mogłabym…
– Chodź. – Nie puszczając jej dłoni, wstał i podprowadził Ullę do okna. Ustawił ją twarzą w stronę miasta. Sam stanął za nią i położył jej ręce na ramionach. Ponieważ Budynek Policji wzniesiono na szczycie wzgórza, w dole widzieli połowę Oslo skąpanego w blasku słońca. – Pragniesz razem ze mną zmieniać rzeczywistość? Zechcesz mi pomóc w tworzeniu bezpieczniejszej przyszłości dla naszych dzieci? Dla dzieci naszych sąsiadów? Dla tego miasta? Dla naszego kraju?
Wyczuwał po niej, że te słowa podziałały. Mój Boże, działały nawet na niego, dosłownie się wzruszył,