– Takiego, który zamiast pracować, zajmie się w domu trójką dzieci. – Elise spojrzała na zegarek.
– Ho, ho. – Geirowi pot wystąpił nie tylko na czoło, ale na całą dużą, ogoloną na łyso głowę. A wkrótce wielkie plamy potu miały się ukazać pod pachami czarnej koszuli typu slim fit, będącej zresztą dziwnym wyborem, ponieważ Geir nie był ani slim, ani fit. Obrócił kieliszek w palcach. – To dokładnie moje poczucie humoru. Chociaż na razie za rodzinę wystarczy mi pies. Lubisz zwierzęta?
Tanrim, dlaczego on nie powie pas?, zdumiał się Mehmet.
– Jeśli spotkam tego właściwego, jeśli poczuję, że do siebie pasujemy, zarówno tu…
– Jak i tu… – Geir uśmiechnął się, zniżył głos i wskazał na krocze. – No, ale najpierw trzeba się przekonać, jak to jest z tym dopasowaniem. Co ty na to, Elise?
Mehmetowi ciarki przebiegły po plecach. Geir zagrał all in, a na jego poczuciu własnej wartości zapewne wkrótce pojawi się kolejne wgniecenie.
Kobieta odsunęła swój kieliszek na bok i nachyliła się do Geira, więc Mehmet musiał nastawić uszu, żeby ją usłyszeć.
– Możesz mi obiecać jedno, Geir?
– Oczywiście. – W jego spojrzeniu i głosie pojawił się wręcz psi zapał.
– Kiedy stąd wyjdę, nigdy więcej nie będziesz próbował się ze mną kontaktować.
Mehmet z trudem ukrył podziw dla Geira za to, że gość zdobył się na uśmiech.
– Oczywiście.
Kobieta się wyprostowała.
– Nie wyglądasz mi na stalkera, ale mam już za sobą parę złych doświadczeń. Jeden facet zaczął za mną łazić. Groził też osobom, z którymi się spotykałam. Mam nadzieję, że rozumiesz, skąd moja ostrożność.
– Rozumiem. – Geir sięgnął po kieliszek i opróżnił go do dna. – Sam ci mówiłem, że jest mnóstwo dziwaków. Ale nie bój się, jesteś całkiem bezpieczna. Statystycznie mężczyzna ma cztery razy większe szanse na to, żeby zostać zamordowanym, niż kobieta.
– Dziękuję za wino, Geir.
– Gdyby ktoś z nas trojga…
Mehmet czym prędzej odwrócił wzrok, kiedy Geir wskazał na niego.
– …miał dziś wieczorem stać się ofiarą zabójstwa, szansa na to, że padłoby na ciebie, jest jak jeden do ośmiu. Chociaż… chwileczkę, trzeba to podzielić przez…
Elise wstała.
– Mam nadzieję, że uda ci się to policzyć. Wszystkiego dobrego.
Po jej wyjściu Geir jeszcze przez chwilę wpatrywał się w swój kieliszek, kiwając głową do rytmu Fix You, jakby chciał przekonać Mehmeta i ewentualnych innych świadków, że już się otrząsnął z porażki, że Elise była jak trwająca trzy minuty popowa piosenka, która równie szybko poszła w zapomnienie. Potem także wstał bez słowa i wyszedł. Mehmet rozejrzał się po lokalu. Kowbojek i faceta, który dręczył piwo, też już nie było. Został sam. I tlen wrócił.
Mehmet zmienił w komórce listę utworów. Na swoją listę. Bad Company. Z muzykami z Free, Mott The Hoople i King Crimson raczej nie powinno być źle. A z Paulem Rodgersem na wokalu nie mogło być źle. Podkręcił głośność tak, że szklanki za ladą zaczęły o siebie podzwaniać.
Elise szła przez Thorvald Meyers gate wśród trzypiętrowych kamienic, niegdyś zamieszkanych przez klasę robotniczą żyjącą w biednej części biednego miasta, w którym jednak teraz metr kwadratowy kosztował tyle co w Londynie i Sztokholmie. Wrzesień w Oslo. Nareszcie powróciła ciemność, mieli już za sobą te długie, irytująco jasne letnie noce, wypełnione charakterystyczną dla lata histeryczną wesołością, idiotyczną radością życia. We wrześniu Oslo odzyskiwało swoje prawdziwe ja: melancholijne, pełne rezerwy, efektywne. Solidna fasada, ale skrywająca mroczne zaułki i tajemnice. Podobno i ona była właśnie taka. Przyspieszyła, bo w powietrzu czuło się deszcz, mżawkę – prysznic boskiego kichnięcia, jak się wyraził, siląc się na poetyczność, jeden z facetów, z którymi się umówiła. Odstawi Tindera. Jutro. Dosyć już tego. Dosyć napalonych gości, pod których wzrokiem czuła się jak dziwka, gdy spotykała się z nimi w jakimś barze. Dosyć obłąkanych psychopatów i stalkerów, którzy wpijali się w nią jak kleszcze i wysysali z niej czas, energię i poczucie bezpieczeństwa. Dosyć żałosnych przegranych typów, przy których czuła się taka jak oni.
Mówiło się, że umawianie się na randki przez Internet to nowy sposób poznawania ludzi, że nie ma się już czego wstydzić, że wszyscy tak robią. Ale to nie była prawda. Ludzie poznawali się w pracy, w czytelni, przez przyjaciół, w siłowni, w barku kawowym, w samolocie, w autobusie, w pociągu. Poznawali się tak, jak powinni się poznawać, bez napięcia, bez presji, mogąc zachować na przyszłość romantyczną iluzję niewinności, czystości i kaprysu losu. Ona pragnęła tej iluzji. Postanowiła skasować konto. Mówiła to sobie już wcześniej, ale tym razem to się naprawdę stanie, już dziś.
Przecięła Sofienberggata i wyjęła klucz, żeby otworzyć bramę koło warzywniaka. Pchnęła drzwi, zanurzyła się w mrok. I stanęła jak wryta.
Było ich dwóch.
Minęło kilka sekund, zanim oczy dostatecznie przywykły do ciemności i mogła zobaczyć, co trzymają w dłoniach. Obaj mężczyźni mieli rozpięte spodnie i organy płciowe na wierzchu.
Zrobiła krok w tył. Nie odwracała się, tylko w duchu zanosiła modły, żeby kolejny nie pojawił się za nią.
– Kurwasorry.
Zlepione w jedno słowo przekleństwo i przeprosiny wypowiedział młody głos. Elise oceniła go na jakieś osiemnaście – dwadzieścia lat. Nietrzeźwy.
– Ty – odezwał się ten drugi, rozbawiony. – Nasikałeś mi na buty!
– Bo się przestraszyłem!
Elise mocniej owinęła się płaszczem i wyminęła chłopaków, którzy z powrotem odwrócili się do ściany.
– To nie jest szalet – rzuciła.
– Sorry, ale nas przypiliło. Więcej się nie powtórzy.
Geir pospiesznie szedł Schleppegrells gate. Liczył w pamięci. To nieprawda, że w układzie dwóch mężczyzn – jedna kobieta szansa na to, że to kobieta zginie, jest jak jeden do ośmiu; ten rachunek był bardziej skomplikowany. Wszystko było zawsze bardziej skomplikowane.
Minął Romsdalsgata, kiedy coś kazało mu się odwrócić. Pięćdziesiąt metrów za nim sunął facet. Geir nie miał pewności, ale czy to nie ten sam gość, który gapił się po drugiej stronie ulicy na wystawę, kiedy on sam wychodził z Jealousy? Geir przyspieszył, kierując się na wschód, w stronę Dælenenga i fabryki czekolady. Na ulicach nie było żywej duszy, tylko autobus, który najwyraźniej przyjechał za wcześnie i czekał na przystanku. Geir zerknął za siebie. Facet ciągle tam był, wciąż utrzymywał tę samą odległość. Geir właściwie od zawsze bał się ludzi o ciemnej skórze, ale tego typa nie widział wyraźnie. Opuszczali już białą zgentryfikowaną dzielnicę, kierując się ku okolicom, w których gęściej było od mieszkań socjalnych i imigrantów.