Mrówka szła dalej w nadziei, że znajdzie następne „9”, ale to, co napotkała, było idealnie prostą linią, jak pierwsze wyżłobienie, tyle że poziomą i dłuższą niż „1”. I nie miało na końcach mniejszych wyżłobień. Kształt „–”.
– Nie powinieneś tego ujmować w taki sposób. To normalne życie. Nie każdy może być Yang Dong.
– Naprawdę nie mam takich ambicji. Płynę z prądem.
– Mam propozycję. Może byś się zajął socjologią kosmiczną?
– Socjologią kosmiczną?
– Wybrałam tę nazwę na chybił trafił. Przypuśćmy, że we Wszechświecie jest ogromna liczba cywilizacji, tyle, ile wykrywalnych gwiazd. Mnóstwo. Cywilizacje te tworzą społeczność kosmiczną. Socjologia kosmiczna jest badaniem natury tej superspołeczności.
Mrówka nie posunęła się dużo dalej. Po wygramoleniu się z zagłębienia „–” zamiast przyjemnego „9” napotkała „2”, z miłą początkową krzywą, ale ostrym zakrętem na końcu, który budził taki sam strach jak ten w „7”. Przeczucie niepewnej przyszłości. Dotarła jeszcze do następnego wyżłobienia, w kształcie zamkniętej linii – „0”. Wyglądało jak część „9”, ale było pułapką. W życiu trzeba unikać zakłóceń, ale trzeba też podążać w jakimś kierunku. To mrówka rozumiała. Chociaż były przed nią jeszcze dwa wyżłobienia, przestała się nimi interesować. Znowu skręciła pionowo w górę.
– Ale… nasza cywilizacja jest na razie jedyną, którą znamy.
– I dlatego nikt wcześniej tym się nie zajmował. Możesz skorzystać z tej okazji.
– To fascynujące, doktor Ye. Proszę mówić dalej.
– Myślę, że możesz połączyć dwie znane ci dziedziny. Matematyczna struktura socjologii kosmicznej jest dużo bardziej przejrzysta niż struktura socjologii ludzkiej.
– Dlaczego pani mi to mówi?
Ye Wenjie wskazała na niebo. Jego zachodnią stronę rozświetlała jeszcze zorza wieczorna i mogli policzyć ukazujące się gwiazdy. Kilka minut wcześniej firmament wyglądał zupełnie inaczej, jak bezkresna niebieska pustka albo twarz o oczach bez źrenic, niczym u marmurowej rzeźby, ale teraz, mimo że gwiazd było wciąż niewiele, ogromne oczy miały źrenice. Pustka została wypełniona. Wszechświat zyskał wzrok. Gwiazdy były małymi, srebrnymi, migoczącymi punkcikami, co nasuwało przypuszczenie, że ich twórcę dręczył jakiś niepokój, tak jakby kosmiczny rzeźbiarz czuł się w obowiązku wykuć źrenice wszechświata, ale z drugiej strony bał się dać im możliwość widzenia. Zmaganie się strachu z powinnością doprowadziło do tego, że gwiazdy wprawdzie powstały, ale były malutkie w porównaniu z ogromem przestrzeni kosmicznej i świadczyły o ostrożności ich twórcy.
– Widzisz, że gwiazdy są jak punkty w przestrzeni? Chaos i przypadkowość rządzące naturą każdej cywilizacji są czynnikami usuwanymi w cień przez dzielące je odległości, więc cywilizacje te mogą się stać punktami odniesienia, którymi jest dość łatwo manipulować matematycznie.
– Ale w tej pani socjologii kosmicznej nie ma niczego konkretnego, doktor Ye. Nie można przeprowadzać żadnych sondaży ani eksperymentów.
– To znaczy, że ostateczny wynik twoich badań byłby czystą teorią. Podobnie jak w geometrii euklidesowej najpierw przyjmujesz kilka aksjomatów, a potem tworzysz na ich podstawie cały system teoretyczny.
– To fascynujące, ale jakie miałyby być aksjomaty socjologii kosmicznej?
– Pierwszy: podstawową potrzebą każdej cywilizacji jest przetrwanie. Drugi: cywilizacja ciągle rozwija się i rozszerza, ale ilość materii we Wszechświecie pozostaje stała.
Mrówka nie zaszła daleko, gdy zdała sobie sprawę, że znajdują się nad nią inne wyżłobienia, wiele wyżłobień tworzących skomplikowany labirynt. Była wyczulona na kształty i pewna, że znajdzie wyjście z tej gmatwaniny, ale wskutek ograniczonej pojemności pamięci jej prostego układu nerwowego będzie musiała zapomnieć kształty, przez które przeszła wcześniej. Nie czuła żalu, że zapomni „9”, bo ciągłe zapominanie było częścią życia. Istniało kilka rzeczy, o których trzeba było pamiętać stale, ale były one wpisane przez jej geny w obszar pamięci zwany instynktem.
Po oczyszczeniu pamięci weszła do labiryntu. Pokonawszy wszystkie zakręty, wdrukowała w swoją prostą świadomość inny schemat – chiński znak mu, oznaczający „grób”, chociaż nie znała ani tego znaku, ani jego znaczenia. Jeszcze wyżej trafiła na następny układ wyżłobień, dużo prostszy niż poprzedni, ale by kontynuować jego eksplorację, musiała ponownie oczyścić pamięć i zapomnieć o mu. Potem odkryła wyżłobienie o cudownej linii przypominającej kształtem brzuch dopiero co zdechłego świerszcza, którego znalazła niedawno temu. Szybko rozgryzła tę nową formę: zhi, przyimek określający przynależność. Potem, nadal pnąc się w górę, napotkała jeszcze dwie kombinacje wyżłobień, z których pierwsza składała się z dwóch rowków w kształcie kropel i brzucha świerszcza, znak dong, czyli „zima”. Górny układ zagłębień był podzielony na dwie części tworzące razem znak yang, który znaczył „topola”. Był on ostatnim i jedynym kształtem, który zapamiętała z całej wędrówki. O całej reszcie ciekawych kształtów zapomniała.
– Z socjologicznego punktu widzenia te dwa aksjomaty są dość solidne… ale przedstawiła je pani tak szybko, jakby je pani już wcześniej sformułowała – powiedział nieco zdziwiony Luo Ji.
– Myślałam o tym przez większość życia, ale wcześniej nigdy o tym z nikim nie rozmawiałam. Sama nie wiem dlaczego… Aha, jeszcze jedno – żeby wyprowadzić z tych aksjomatów całą socjologię kosmiczną, musisz przyjąć dwa inne podstawowe pojęcia: ciąg podejrzeń i gwałtowny rozwój technologii.
– Interesujące terminy. Może je pani objaśnić?
Ye Wenjie zerknęła na zegarek.
– Nie mam czasu. Ale jesteś wystarczająco bystry, by je rozgryźć. Użyj tych dwóch aksjomatów jako punktu wyjścia, a może staniesz się Euklidesem socjologii kosmicznej.
– Nie jestem Euklidesem. Ale zapamiętam, co pani powiedziała, postaram się coś z tym zrobić. Może będę jednak musiał zwrócić się do pani z prośbą o jakieś wskazówki.
– Obawiam się, że nie będzie ku temu okazji… W takim przypadku możesz po prostu zapomnieć o tym, o czym mówiłam. Tak czy inaczej spełniłam swój obowiązek. No, Xiao Luo, muszę iść.
– Niech pani dba o siebie, pani profesor.
W zapadającym zmroku Ye Wenjie odeszła na swe ostatnie spotkanie.
Mrówka kontynuowała wspinaczkę i dotarła do okrągłego wgłębienia na kamiennej płycie, na której gładkiej powierzchni znajdował się bardzo złożony obraz. Wiedziała, że jej skromna sieć nerwowa nie może zachować śladu pamięciowego czegoś takiego, ale ogólny kształt obrazu podziałał na jej jednokomórkowy zmysł estetyczny tak, jak wcześniej „9”. Zdawała się też rozpoznawać część obrazu – oczy. Była na nie uwrażliwiona, ponieważ ich spojrzenie oznaczało zagrożenie. Mimo to nie czuła niepokoju, bo wiedziała, że te oczy są martwe. Zapomniała już, że gdy olbrzym zwany Luo Ji ukląkł w milczeniu przed formacją skalną, patrzył na nie. Wygramoliła się z wgłębienia i wdrapała się na szczyt. Nie miała wrażenia, że unosi się nad otoczeniem,