W tym samym momencie dostrzegła na chodniku znajomo poruszającą się sylwetkę z przewieszonym przez ramię plecakiem. Brian, jej obecny Coś-Jakby-Chłopak.
Rąbnęła z całej siły w okno.
I aż się zachłysnęła powietrzem z radości, gdy Brian odwrócił się i ją zobaczył.
– Podwieźć cię? – zapytała bezgłośnie przez szybę.
Uśmiechnął się szeroko i przytaknął.
– To mój chłopak – oznajmiła. – Możemy się zatrzymać i go zabrać? Idzie do mnie.
Kłamała. Nie miała pojęcia, dokąd idzie Brian.
Mężczyzna skrzywił się i odchrząknął. Nie spodobał mu się ten pomysł. Zatrzyma się?
Serce April biło mocno ze strachu.
Brian akurat gadał przez telefon. Ale patrzył prosto na samochód i April była pewna, że wyraźnie widzi kierowcę. Ucieszyła się, że będzie mieć potencjalnego świadka, jeśli facet ma jakieś niecne zamiary.
Mężczyzna przyglądał się Brianowi, więc z pewnością widział, że tamten rozmawia przez komórkę. I że widzi jego.
Bez słowa odblokował drzwi.
April machnęła na Briana, żeby wsiadł na tylne siedzenie, a on otworzył drzwi i wskoczył do środka. Trzasnął nimi w momencie, kiedy zmieniło się światło i sznur samochodów ruszył.
– Dziękuję panu za podwiezienie – powiedział uprzejmie.
Mężczyzna nie odpowiedział. Miał niezadowolona minę.
– Brian, ten pan zawiezie nas do domu.
– Super!
April poczuła się bezpieczna. Gdyby kierowca miał złe zamiary, z pewnością nie porwałyby zarówno jej, jak i Briana. Na pewno odwiezie ich do domu.
Wybiegając myślami naprzód, zaczęła się zastanawiać, czy powinna powiedzieć mamie o tym człowieku i jego podejrzanym zachowaniu. Nie, nie, stwierdziła. To by oznaczało przyznanie się i do wagarów, i do złapania stopa. Mama ją za to uziemi.
Poza tym pomyślała, że ten kierowca to przecież nie Peterson.
Tamten to zabójca-psychopata, a nie zwykły facet, który jeździ autem.
Poza tym Peterson jest martwy.
ROZDZIAŁ 5
Surowa mina Brenta Mereditha wyraźnie mówiła, że prośba Riley nie przypadła mu do gustu.
– To oczywiste, że powinnam wziąć tę sprawę – tłumaczyła Riley. – Mam więcej doświadczenia z dziwacznymi seryjnymi zabójcami niż ktokolwiek inny.
W trakcie opowieści o telefonie z Reedsport, Meredith nie przestawał zaciskać zębów.
W końcu, po długiej chwili milczenia, westchnął.
– No dobrze – powiedział niechętnie.
Riley odetchnęła z ulgą.
– Dziękuję panu.
– Proszę mi nie dziękować – mruknął. – Robię to wbrew zdrowemu rozsądkowi. Zgadzam się tylko dlatego, że ma pani kwalifikacje do prowadzenia tej sprawy. I praktykę w tropieniu tych czubków. Przydzielę pani partnera.
Riley poczuła szarpnięcie sprzeciwu. Wiedziała, że praca z Billem nie wchodzi teraz w grę, ale nie miała pojęcia, czy Brent Meredith jest świadomy, skąd wzięło się to napięcie między nimi. Podejrzewała, że Bill sprzedał szefowi historyjkę, że na razie powinien spędzać więcej czasu w domu.
– Ale… – zaczęła.
– Żadnego ale – przerwał Meredith. – I żadnych samotnych wycieczek. To niemądre i wbrew przepisom. Prawie pani zginęła, więcej niż raz. Zasady to zasady. A ja już i tak złamałem ich całkiem sporo, nie wysyłając pani na zwolnienie po tym wszystkim.
– Tak jest – odparła cicho Riley.
Meredith podrapał się po brodzie, rozważając dostępne możliwości.
– Pojedzie z panią agentka Vargas – powiedział.
– Lucy Vargas?
Przytaknął.
Riley nie do końca spodobał się ten pomysł.
– Była z ekipą wczoraj u mnie w domu – oznajmiła. – Robi wrażenie i polubiłam ją, ale… Jest żółtodziobem. Zazwyczaj pracuję z kimś bardziej doświadczonym.
Meredith uśmiechnął się szeroko.
– Miała świetne oceny w akademii. I cóż, że jest młoda? Mało kto trafia do naszego wydziału zaraz po szkole. Ona naprawdę jest dobra. I gotowa na zdobywanie doświadczenia w terenie.
Riley wiedziała, że nie ma wyjścia.
– Kiedy może być pani gotowa?
Zastanowiła się nad niezbędnymi przygotowaniami.
Przede wszystkim musi porozmawiać z April. Co jeszcze? Nie ma w biurze rzeczy na wyjazd. Musi pojechać do domu, upewnić się, że młoda zostanie u ojca, a potem wrócić do Quantico.
– Potrzebuję trzech godzin – odparła.
– Załatwię samolot – powiedział Meredith. – Poinformuję szefa policji w Reedsport, że nasz zespół jest w drodze. Proszę być na lądowisku dokładnie za trzy godziny. Jeśli się pani spóźni, ma pani przerąbane.
Zdenerwowana Riley wstała z krzesła.
– Zrozumiałam – odparła.
Już chciała podziękować po raz kolejny, ale przypomniała sobie, że ma tego nie robić. Wyszła z biura Mereditha bez słowa.
*
Dotarła do domu w pół godziny, zaparkowała i ruszyła do drzwi, by zabrać swój zestaw podróżny – małą walizkę, w której zawsze miała przygotowane kosmetyki, piżamę i ubrania na zmianę. Musiała ogarnąć się w mgnieniu oka i pojechać do miasta, wyjaśnić sytuację April Ryanowi. Wcale jej się to nie uśmiechało, ale chciała się upewnić, że April będzie bezpieczna.
Włożyła klucz do zamka i zorientowała się, że drzwi są otwarte. Była pewna, że zamknęła je, kiedy wychodziła. Zawsze zamykała, bez wyjątku.
Wszystkie zmysły Riley stanęły na baczność. Wyciągnęła pistolet i weszła do środka.
Skradając się ostrożnie i sprawdzając każdy zakamarek, usłyszała przeciągły dźwięk. Zdawał się dochodzić z tyłu domu.
To była muzyka. Bardzo głośna muzyka.
Co u diabła…?
Wciąż spodziewając się włamywacza, przeszła przez kuchnię.
Tylne drzwi były uchylone. Na zewnątrz rozbrzmiewały popowe hity.
– Jezu, znowu? – wymruczała do siebie.
Wsunęła pistolet w kaburę i wyszła. I zobaczyła, oczywiście, April siedzącą przy stoliku piknikowym z jakimś chudym chłopakiem. Ustawione na blacie głośniki ryczały.
April dostrzegła matkę i spanikowała. Schyliła się, żeby zgasić skręta, którego miała w ręku, licząc, że jakimś cudem joint zniknie.
–