– Czy zdjęliście już ciało? – zapytała.
– Jeszcze nie – odparł Alford. – Wciąż tam wisi.
– To nie zdejmujcie. Zostawcie je na razie. Poczekajcie, aż przyjadą agenci.
Komendant nie wyglądał na zadowolonego.
– Agentko Paige, to będzie bardzo trudne. To miejsce zaraz obok torów, widać je z rzeki. Miasteczko nie potrzebuje takiej reklamy. Są już silne naciski, żebym ściągnął zwłoki.
– Proszę je zostawić – powiedziała Riley z naciskiem. – Wiem, że to niełatwe, ale bardzo ważne. Nasi agenci będą na miejscu po południu.
Alford przytaknął w milczeniu.
– Czy ma pan więcej zdjęć ostatniej ofiary? – zainteresowała się Riley. – Jakieś zbliżenia?
– Jasne. Już przynoszę.
Oglądała serię zrobionych z bliska zdjęć zwłok. Miejscowa policja dobrze się spisała. Widać było, jak ciasno i dokładnie ciało owinięto łańcuchami.
Na ostatnim zdjęciu Riley zobaczyła twarz ofiary.
I poczuła, że serce skacze jej do gardła. Ofiara miała wytrzeszczone oczy i usta zakneblowane łańcuchem. Ale nie to zszokowało Riley najbardziej.
Kobieta była bardzo podobna do Marie. Starsza i okrąglejsza, ale Marie mogłaby tak właśnie wyglądać, gdyby pożyła jeszcze z dziesięć lat. Ten widok był dla Riley jak emocjonalny cios w splot słoneczny. Wydało się jej, że słyszy wołanie Marie, żeby znalazła tego zabójcę.
Wiedziała już, że musi wziąć tę sprawę.
ROZDZIAŁ 4
Peterson prowadził nieśpiesznie. Nie za wolno, nie za szybko, zadowolony, że w końcu ma tę dziewczynę w zasięgu wzroku. Nareszcie ją znalazł. Oto ona, córka Riley, sama, w drodze do szkoły. Nieświadoma, że ktoś ją śledzi. Że wkrótce pozbawi ją życia.
Obserwował ją, gdy nagle ona zatrzymała się i odwróciła. Jak gdyby poczuła na sobie czyjś wzrok. Stała tak i wydawało się, że się waha. Kilku uczniów przeszło obok niej i zniknęło w drzwiach budynku.
Peterson wciąż jechał ślimaczym tempem, czekając na jej ruch.
Nie żeby jakoś specjalnie go obchodziła. To jej matka była prawdziwym celem. To jej matka utrudniła mu sukces i musi za to zapłacić. W pewnym sensie już zapłaciła; w końcu udało mu się doprowadzić Marie Sayles do samobójstwa. Teraz jednak musi odebrać Riley córkę, która znaczy dla niej wszystko.
Ku jego radości dziewczyna odwróciła się i zaczęła oddalać się od szkoły. Najwyraźniej zdecydowała się nie iść tego dnia na lekcje. Jego serce zabiło mocno, natychmiastową ochotą do ataku. Ale nie. Jeszcze nie teraz. Musi uzbroić się w cierpliwość. W zasięgu jego wzroku wciąż byli jacyś ludzie.
Pojechał przed siebie i zrobił rundę, nakazując sobie spokój. Powstrzymywał uśmiech na myśl o nadchodzącej radości. To, co zaplanował dla córki Riley, miało przynieść tamtej niewyobrażalny ból. Choć dziewczyna wyglądała nieco chłopięco i niezgrabnie, przypominała już matkę.
Satysfakcja będzie tym większa.
Krążył tak, aż ponownie dostrzegł ją na ulicy. Szła energicznym krokiem. Przystanął przy krawężniku i obserwował dziewczynę przez kilka minut, aż zorientował się, że kieruje się w stronę drogi prowadzącej poza miasto. Jeśli ma zamiar iść sama do domu, to idealny moment, by ją porwać, pomyślał.
Jego serce waliło mocno. A on robił kolejne kółko swoim autem i cieszył się radosnym oczekiwaniem.
Wiedział, że na niektóre przyjemności trzeba nauczyć się czekać. Na odpowiednią chwilę. Że opóźniona gratyfikacja pomnaża przyjemność. Nauczył się tego przez lata rozsmakowywania się w okrucieństwie.
To będzie wspaniała zabawa, stwierdził w duchu.
Po kolejnej rundce znów ją zobaczył i roześmiał się w głos. Łapie stopa! Bóg się do niego dzisiaj uśmiecha. Najwyraźniej chce, by odebrać tej małej życie.
Peterson zatrzymał się przy dziewczynie i uśmiechnął najmilej, jak potrafił.
– Podrzucić cię?
Odpowiedziała szerokim uśmiechem.
– Dzięki. Byłoby miło.
– Dokąd chcesz jechać? – zapytał.
– Mieszkam niedaleko, za miastem.
Podała mu adres.
– Będę przejeżdżać dokładnie tamtędy. Wskakuj.
Usiadła na przednim siedzeniu.
Z rosnącą satysfakcją zauważył, że ma piwne oczy. Jak matka.
Zablokował przyciskiem drzwi i okna. Delikatny szum klimatyzacji sprawił, że nawet tego nie zauważyła.
*
Gdy zapinała pasy, April poczuła lekkie uderzenie adrenaliny. Nigdy przedtem nie jechała stopem. Jej matka dostałaby zawału, gdyby się dowiedziała.
I dobrze, pomyślała mściwie April. Kazać mi spać ostatniej nocy u ojca? To było poniżej pasa. A wszystko z powodu jakichś wymysłów, że u nich w domu był Peterson!
Wiedziała, że to nieprawda. Powiedziała jej to dwójka agentów, która odwiozła ją wczoraj do domu taty. Z ich rozmowy wynikało, że całe FBI myśli, że mama jest trochę szurnięta.
– Co cię sprowadza do Fredericksburga? – zagadnął mężczyzna.
April odwróciła się i spojrzała. Wyglądał miło. Miał mocne rysy, trochę potargane włosy i kilkudniowy zarost.
– Szkoła – odparła.
– Letnia?
– Tak – potwierdziła.
Nie miała zamiaru mówić mu, że jest na wagarach. Nie żeby wyglądał na kogoś, kto by tego nie zrozumiał. Wydawał się wyluzowany. Może nawet ucieszyłby się, gdyby wiedział, że pomaga jej w pokoleniowym buncie. Ale na wszelki wypadek wolała nie ryzykować.
Mężczyzna uśmiechnął się nieco łobuzersko.
– A co twoja mama na to, że jeździsz stopem? – zapytał.
April zaczerwieniła się po uszy.
– Nie ma nic przeciwko – bąknęła.
Odgłos, jaki wydał kierowca, próbując powstrzymać chichot, nie był najprzyjemniejszy. Ponadto uwagę April zwróciło ostatnie zdanie. Co myśli o łapaniu podwózki jej mama, nie rodzice. Dlaczego zapytał tylko o nią?
O tej porze na drodze w pobliżu szkoły panował duży ruch. Droga do domu zajmie im sporo czasu. Mam nadzieję, że facet nie będzie się za bardzo rozgadywał, pomyślała April. Mogłoby zrobić się dziwnie.
Jednak po kilku przecznicach milczenia poczuła się jeszcze bardziej niezręcznie. Mężczyzna przestał się uśmiechać. Jego twarz była raczej ponura. Zaś April zdała sobie sprawę, że wszystkie drzwi są zablokowane. Niezauważalnym ruchem wcisnęła przycisk otwierający okno po stronie pasażera.
Ani drgnęło.
Auto zatrzymało się za sznureczkiem innych, czekających na zielone światło. Mężczyzna włączył kierunkowskaz do skrętu w lewo.
April