Głos Alforda co chwila zagłuszał hurgot helikoptera, więc komendant przestał w końcu tłumaczyć sytuację. Riley odczytała z ruchu jego warg, że przeklina, spoglądając w górę. Jednak pilot najwyraźniej miał zamiar nadal robić kółka tuż nad ziemią.
Alford wyjął telefon. Kiedy w końcu ktoś odebrał, zaczął krzyczeć.
– Mówiłem ci, żebyś zabrał stąd ten cholerny śmigłowiec! Powiedz temu dupkowi, że ma się trzymać pięćset stóp nad moją głową! Takie są przepisy!
Riley wywnioskowała z jego miny, że osoba po drugiej stronie opiera się rozkazowi.
– Jeśli natychmiast nie zabierzesz stąd tego ptaszka, nie wpuszczę twoich reporterów na konferencję prasową dziś wieczorem – zagroził Alford.
Jego twarz złagodniała nieco. Patrzył w górę i czekał. I rzeczywiście, po kilku chwilach helikopter wzniósł się na bardziej odpowiednią wysokość. Łopot wirnika wciąż jednak wypełniał powietrze, głośny i równomierny.
– Boże, mam nadzieję, że nie zleci się ich wiecej! – wymruczał Alford. – Może jak już odetniemy ciało, nie będzie ich tutaj tak ciągnąć. Chociaż na krótką metę ma to swoje zalety. Hotele i pensjonaty zarobią więcej. Restauracje też, reporterzy muszą przecież coś jeść. Ale na dłuższą? Będzie kiepsko, jeśli turyści zaczną się bać przyjeżdżać do Reedsport.
– Zrobił pan dobrą robotę, trzymając to towarzystwo z daleka – powiedziała Riley.
– To już coś – odparł. – Chodźmy. Miejmy to już za sobą.
Zwłoki trzymały się na domowej roboty uprzęży z łańcuchów, przymocowane grubą liną, poprzez koło pasowe, do poprzecznego ramienia słupa. Naprężona pod kątem lina sięgała ziemi.
Riley ponownie zobaczyła twarz kobiety i podobieństwo do twarzy Marie po raz kolejny szarpnęło nią jak porażenie prądem. Ten sam bezgłośny ból i pośmiertna męka. Wytrzeszczone oczy i knebel z łańcucha sprawiały jednak, że widok był jeszcze bardziej przerażający.
Riley pochwyciła kątem oka reakcję swojej nowej partnerki. I zaskoczyło ją, że Lucy robi notatki.
– Czy to twoje pierwsze morderstwo? – zapytała.
Lucy przytaknęła, nie przerywając pisania i oględzin. A Riley pomyślała, że bardzo dobrze znosi widok trupa. Większość świeżo upieczonych agentów już by wymiotowała w krzakach.
Z kolei Alford wyglądał zdecydowanie blado. Mimo upływu godzin nie zdążył się z nim oswoić. Riley miała nadzieję, że nie będzie musiał.
– Jeszcze niewiele czuć – powiedział.
– Jeszcze nie – odparła Riley. – Na razie rozkładają się głównie komórki wewnątrz ciała. Temperatura nie jest aż tak wysoka, żeby mogła przyśpieszyć gnicie. W przeciwnym razie śmierdziałoby jak diabli.
Alford zbladł jeszcze bardziej.
– A co z rigor mortis? – zapytała Lucy.
– Jest kompletnie sztywna – stwierdziła Riley. – I pewnie tak pozostanie przez jakieś dwanaście godzin.
Lucy wciąż nie wyglądała na choćby odrobinę zestresowaną. Nie przestawała notować.
– Mamy swoją teorię – powiedział Alford. – Morderca wszedł na słup i przełożył linę przez koło pasowe. A potem podciągnął na niej ciało. Widać, gdzie ją zaczepił.
Wskazał na stos żelaznych obciążników tuż obok torów. Linę przeciągnięto przez otwory i dobrze zabezpieczono przed poluzowaniem. Ciężarki wyglądały jak te na siłowniach, montowane w urządzeniach do ćwiczeń.
Lucy pochyliła się i przyjrzała z bliska.
– Ich ciężar niemal całkowicie równoważy ciężar ciała – oznajmiła. – Dziwne, że je tutaj przytaszczył. Mógł przecież po prostu przywiązać linę do słupa.
– I co w związku z tym? – zapytała Riley.
Lucy zastanowiła się przez chwilę.
– Jest mały i niezbyt silny – odparła. – Nie był w stanie wciągnąć ciała na przerzuconej linie. Musiał pomóc sobie ciężarkami.
– Bardzo dobrze – pochwaliła Riley, a następnie wskazała na drugą stronę torów. Na krótkim odcinku ślad opon widniał na pobliskim chodniku. – Musiał podjechać na maksa. Nie miał wyjścia. Sam nie pociągnąłby ciała zbyt daleko.
Przyjrzała się dokładnie ziemi w pobliżu słupa i znalazła w podłożu wyraźne zagłębienia.
– Wygląda na to, że użył drabiny.
– Owszem, znaleźliśmy drabinę – oznajmił Alford. – Chodźcie, pokażę wam.
Poprowadził Lucy i Riley wzdłuż torów, do podniszczonego magazynu z blachy falistej. Przy zasuwie wisiała zerwana kłódka.
– Jak widać, włamał się do środka – powiedział. – Nie było to trudne zadanie, wystarczył przecinak. Mało kto korzysta z tego baraku. Trzyma się tu rzadko używane rzeczy, więc nikt go nie pilnuje.
Otworzył drzwi i włączył zamontowane u sufitu jarzeniówki.
Wnętrze było niemal puste, nie licząc kilku niewielkich, pokrytych pajęczynami kontenerów.
– Tam jest ta drabina. – Wskazał Alford. – Jest na niej świeża ziemia. Prawdopodobnie była w magazynie i zabójca o tym wiedział. Włamał się, wyciągnął ją i wszedł po niej, żeby zamocować linę. Kiedy umieścił już ciało na odpowiedniej wysokości, odstawił drabinę na miejsce. A potem odjechał.
– Może linę też stąd wziął? – zgadywała Lucy.
– Front baraku jest w nocy oświetlony – odparł. – A to oznacza, że ten człowiek jest zuchwały. I założę się, że szybki, nawet jeśli nie jest zbyt silny.
W tym momencie na zewnątrz rozległ się krótki głośny huk.
– Co u diabła? – krzyknął Alford.
Riley od razu wiedziała, że to strzał.
ROZDZIAŁ 9
Alford wyciągnął pistolet i wybiegł z magazynu. Riley i Lucy tuż za nim, też z odbezpieczoną bronią.
Nad słupem z ciałem krążył jakiś obiekt. Wydawał równomierny brzęczący odgłos.
Boyden stał z pistoletem w dłoni. Właśnie strzelił do niewielkiego drona, który latał nad ciałem. I przymierzał się do następnego strzału.
– Odłóż tę cholerną broń! – wrzasnął Alford, wsuwając swój pistolet do kabury.
Boyden odwrócił się, zaskoczony. Wykonał rozkaz, a tymczasem dron wzniósł się i odleciał.
Komendant był wściekły.
– Co ty sobie wyobrażasz? Co to za strzelania? – warknął.
– Chronię to miejsce – odparł Boyden. – Pewnie jakiś blogger robi zdjęcia.
– Pewnie tak – powiedział Alford. – I nie podoba mi się to tak samo, jak tobie. Ale