– Wygląda na to, że z czasem zaczęło im się wieść lepiej. – Harry skinieniem głowy wskazał na zielone wzgórza Sydney i poczuł kroplę potu spływającą między łopatkami. Ten upał go przerażał.
– Owszem, Anglikom tak – przyznał Andrew i splunął w przepaść. Odprowadzali plwocinę wzrokiem, dopóki nie rozszarpał jej wiatr. – Dobrze, że dziewczyna, spadając, już nie żyła. Po drodze musiała zawadzić o skały. Kiedy ją znaleźli, miała wyrwane z ciała duże kawałki.
– Od jak dawna nie żyła, kiedy ją znaleziono?
Andrew skrzywił się.
– Lekarz policyjny mówił, że od czterdziestu ośmiu godzin, ale on… – Uderzył dłonią w szyję.
Harry pokiwał głową. Lekarz policyjny najwyraźniej zaliczał się do tych, którym ciągle chciało się pić.
– A w tobie budzi się sceptycyzm, kiedy ktoś podaje ci okrągłe liczby?
– Została znaleziona w piątek rano, przyjmijmy więc, że zginęła w jakimś momencie w środę w nocy.
– Są tutaj jakieś ślady?
– Sam widzisz, samochody parkują na dole, okolica nie jest oświetlona nocą i względnie mało tu ludzi. Nie zgłosił się żaden świadek i szczerze mówiąc, nie liczymy, że się zgłosi.
– To co teraz robimy?
– Postąpimy zgodnie z zaleceniami mojego szefa. Pójdziemy do restauracji i wykorzystamy część przysługującego nam funduszu reprezentacyjnego. Mimo wszystko jesteś najwyżej postawionym przedstawicielem policji norweskiej w promieniu dwóch tysięcy kilometrów. Co najmniej.
Andrew i Harry siedzieli przy nakrytym białym obrusem stole. Stara rodzinna restauracja rybna U Doyle’a leżała w głębi Zatoki Watsona, oddzielona od morza jedynie niewielką piaszczystą plażą.
– Tak piękne, że aż śmieszne, prawda? – zauważył Andrew.
– Jak na przesłodzonej widokówce.
Na plaży tuż przed nimi chłopczyk i dziewczynka budowali zamek z piasku na tle lazurowobłękitnego morza i porośniętych bujną zielenią wzgórz z dumną panoramą Sydney w oddali.
Harry wybrał przegrzebki i pstrąga tasmańskiego. Andrew zdecydował się na flądrę australijską, o której Harry nigdy nie słyszał, zamówił także butelkę chardonnay rosemount – „ani trochę nie pasuje do tego jedzenia, ale jest białe, smaczne i mieści się w ramach budżetu” – i z lekkim zaskoczeniem przyjął informację, że Harry nie pije alkoholu.
– Kwakr? – spytał.
– Nic z tych rzeczy – odpowiedział Harry.
U Doyle’a słynęła jako jedna z najlepszych restauracji rybnych w Sydney. Był szczyt sezonu, wszystkie miejsca zajęte i Harry uznał, że właśnie z tego powodu niełatwo jest nawiązać kontakt z obsługą.
– Kelnerzy tutaj są jak planeta Pluton – stwierdził Andrew ze złością. – Krążą po peryferiach, pojawiają się tylko raz na dwadzieścia lat i nawet wtedy nie daje się ich dostrzec gołym okiem.
Harry’emu wcale to nie przeszkadzało. Rozsiadł się wygodnie na krześle, wzdychając z zadowoleniem.
– Za to podają pyszne jedzenie – powiedział. – I nareszcie rozumiem, po co ten garnitur.
– Chyba nie do końca. Sam widzisz, że nie jest to zbyt eleganckie miejsce, ale z doświadczenia wiem, że nawet do takich lokali nie powinienem przychodzić w dżinsach i podkoszulku. Muszę jakoś zrekompensować swój wygląd.
– O czym ty mówisz?
Andrew popatrzył na Harry’ego.
– Aborygeni nie cieszą się tutaj zbyt wielkim poważaniem, być może już to zrozumiałeś. Anglicy bardzo wcześnie zaczęli pisać do domu, że tubylcy mają skłonność do alkoholu i przestępstw z żądzy zysku.
Harry słuchał z zainteresowaniem.
– Uważali, że to tkwi w genach. Jeden z nich napisał: „Potrafią jedynie tworzyć piekielną muzykę polegającą na dmuchaniu w długie, wydrążone kawałki drewna, które nazywają didgeridoo”. Cóż, Australia to kraj, który chwali się, że zdołał z wielu rozmaitych kultur stworzyć dobrze funkcjonujące społeczeństwo. Ale dla kogo ono dobrze funkcjonuje? Problem tkwi w tym, że Aborygenów właściwie już nie widać. Są prawie nieobecni w życiu społecznym kraju, chyba że chodzi o ich szczególne interesy i kulturę. Biali wieszają sobie w domu sztukę aborygeńską i już mają spokojne sumienie. Aborygenów natomiast widać w kolejkach po zasiłek, w statystykach zabójstw i w więzieniach. Aborygen ma dwadzieścia sześć razy większe szanse na trafienie do pudła niż inny Australijczyk. Zastanów się trochę nad tym, Harry Holy.
Andrew wypił resztę wina, a Harry rzeczywiście trochę się nad tym zastanowił. Pomyślał również, że prawdopodobnie właśnie zjadł najlepiej przyrządzoną rybę w całym swoim trzydziestodwuletnim życiu.
– A mimo to Australia nie jest bardziej rasistowska od innych krajów. Rzeczywiście jesteśmy wielokulturowym narodem, mieszkają tu ludzie z całego świata. To oznacza tylko, że idąc do restauracji, opłaca się włożyć garnitur.
Harry znów pokiwał głową. Nie było nic więcej do powiedzenia na ten temat.
– Inger Holter pracowała w barze?
– Jasne. W The Albury na Oxford Street w Paddington. Pomyślałem, że moglibyśmy się tam wybrać wieczorem.
– A dlaczego nie od razu? – Harry poczuł, że całe to tracenie czasu zaczyna go trochę niecierpliwić.
– Ponieważ najpierw odwiedzimy jej gospodarza.
Na bezchmurnym niebie bez zapowiedzi pojawił się Pluton.
Glebe Point Road okazała się przyjemną, niezbyt ruchliwą ulicą, na której mieściły się jedna przy drugiej nieduże, skromne, w przeważającej mierze etniczne restauracje z różnych stron świata.
– Kiedyś była to dzielnica bohemy – opowiadał Andrew. – W latach siedemdziesiątych jako student mieszkałem w sąsiedztwie. Wciąż znajdziesz tu typowe restauracje wegetariańskie dla ludzi, którym ochrona środowiska i alternatywny styl życia rzuciły się na mózg, księgarnie dla lesbijek i podobne historie. Ale dawni hippisi i inni zapaleńcy zniknęli, kiedy Glebe stało się modne i ceny najmu podskoczyły. Teraz nie byłoby mnie stać na to, żeby tutaj mieszkać, nawet za pensję policjanta.
Skręcili w prawo na Hereford Street i przez furtkę weszli na posesję numer 54. Natychmiast podbiegło do nich jakieś nieduże czarne puszyste zwierzę i powarkując, odsłoniło rząd drobnych, ostrych ząbków. Potworek wyglądał na szczerze rozgniewanego i odznaczał się uderzającym podobieństwem do przedstawionego na zdjęciu w folderze turystycznym diabła tasmańskiego. Podpis pod zdjęciem informował, że zwierzę jest agresywne, prawdę mówiąc, nieprzyjemne i że gatunek niemal całkiem wyginął. Harry żywił szczerą nadzieję, że to prawda. Kiedy ten osobnik skoczył na niego z szeroko otwartym pyskiem, Andrew uniósł stopę i trafił zwierzę z woleja. Ze skowytem