– Posiłek może zaczekać – stwierdziła – Trening nie może. Pozwól mi dołączyć.
Vidar uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Jesteś pewna, że jesteś dziewczyną, a nie wojownikiem? – zapytał Vidar żartobliwie.
– A nie mogę być dziewczyną i wojownikiem jednocześnie? – odpowiedziała.
Anvin ciężko wypuścił powietrze i pokręcił głową.
– Twój ojciec zmyje mi za to głowę – powiedział.
Wreszcie uśmiechną się do niej.
– Nie przyjmujesz odmowy – stwierdził – i masz więcej serca do walki niż połowa moich ludzi. Myślę, że możesz nam się przydać.
Kyra i Leo biegli przez śnieżny krajobraz, podążając za Anvinem, Vidarem i innymi wojownikami. Opady śniegu stawały się coraz intensywniejsze, ale ona o to nie dbała. Jak zawsze, gdy przechodziła przez Wrota Walk i wkraczała na teren kamiennego kręgu, przepełniało ją uczucie wolności i podekscytowania. Odetchnęła głęboko i wbiegła do miejsca, które kochała najbardziej na świecie, miejsca otoczonego kamiennym murem o średnicy może trzystu metrów, miejsca teraz pokrytego śniegiem, choć zwykle porośniętego gęsta zieloną trawą. Widząc wszystkich tych mężczyzn, szarżujących na koniach, dzierżących lance, celujących do odległych punktów, czuła, że wszystko jest teraz na swoim miejscu, że tak właśnie powinno wyglądać jej życie.
Ten poligon był zarezerwowany dla wojowników jej ojca; kobiety, ani chłopcy, którzy nie osiągnęli jeszcze pełnoletności i nie otrzymali stosownego zaproszenia, nie mieli tu wstępu. Brandon i Braxton, każdego dnia czekali z niecierpliwością na swoje zaproszenie – Kyra podejrzewała jednak, że ono nigdy nie nadejdzie. Wrota Walk były zarezerwowane dla szanownych, walecznych wojowników, a nie dla pyszałków, takich jak jej bracia.
Nigdzie indziej Kyra nie czuła się równie szczęśliwa. Pole ćwiczebne wypełnione było dziesiątkami najznakomitszych wojowników ojca, którzy przybili do fortu z najbardziej nawet odległych zakątków Escalonu. Byli tu ludzie z południa, z Thebus i Leptis; z Midlandu, głównie ze stolicy, Andros, ale także z gór Kos; byli ludzie z zachodu, z Ur; z terenów nadrzecznych Thusis i sąsiadującego Esephus. Byli tu też mężczyźni, pochodzący z okolic jeziora Ire oraz znad wodospadów Everfall. Każdy z nich dzierżył inna broń i zakuty był w zbroję charakterystyczną dla swojego regionu. I choć każdy z nich reprezentował inną warownię, wszyscy gotowi byli poświęcić swoje życie za Escalon i za jej ojca.
Jej ojciec, Szermierz dawnego Króla, człowiek wielce zasłużony i powszechnie szanowany, był w tym złamanym królestwie jedyną osobą, wokół której ludzie mogli się zjednoczyć. Gdy dawny Król poddał królestwo, to właśnie jej ojca nakłaniał lud do przejęcia władzy i podjęcia walk. Wraz z każdym nowym wojownikiem przybywającym do Volis, potęga grodu rosła, niemalże dorównując siłą stolicy. Być może to właśnie było powodem, dla którego Gwardia Lorda tak bardzo chciała ich poniżyć.
Na terenie całego Escalonu zgromadzenia rycerskie były surowo zabronione. Z obawy przed buntem, Lord Gubernator Pandezji pozbawił wojowników prawa do organizowania się. Volis rządziło się jednak innymi prawami. W interesie całego Królestwa było bowiem utrzymanie w tym miejscu jak najpotężniejszej armii, która mogłaby trzymać pieczę nad Płomieniami.
Kyra odwróciła się i hen tam na dalekim horyzoncie, za murami i białymi pagórkami, dojrzała łunę Płomieni. Ściana ognia, głęboka na pięćdziesiąt i wysoka na kilkaset metrów, chroniła wschodnią granicę Escalonu. Ciągnące się przez prawie osiemdziesiąt kilometrów Płomienie, były jedyną przeszkodą, odgradzającą Escalon od krainy dzikich trolli na wschodzie.
I nawet te potężne Płomienie w wielu przypadkach okazywały się być niewystarczającą przeszkodą dla trolli, które to przedzierały się przez ścianę ognia, by siać spustoszenie w całej okolicy. Gdyby nie heroiczni Strażnicy, którzy czuwali nad Płomieniami, Escalon niechybnie stałby się niewolnikiem trolli. Szczęśliwie dla mieszkańców Escalon, trolle panicznie bały się wody, dlatego atak mogły przeprowadzać wyłącznie drogą lądową, a Płomienie były jedyną barierą, która je przed tym powstrzymywała. Strażnicy patrolowali okolice bez ustanku, dlatego Pandesia ich potrzebowała. Wprawdzie, w okolicy stacjonowały też inne oddziały – poborowych, niewolników i kryminalistów, lecz ludzie jej ojca, Strażnicy, byli jedynymi prawdziwymi wojownikami, którzy wiedzieli, jak skutecznie ochronić Płomienie.
W zamian za tą posługę, Pandesia obdarzyła Volis i jej mieszkańców pewnymi swobodami, takimi jak prawo do trenowania na poligonach i noszenia prawdziwej broni – dzięki czemu mężczyźni mogli nadal czuć się wojownikami, nawet jeśli było to tylko złudzenie. Pielęgnowali więc w sobie ducha walki i miłość do wolności, choć każdy z nich wiedział, że los jego zależy od woli Lorda Gubernatora.
Tutaj jednak, na tym poligonie, ludzie ci stawali się wolni, mogli ze sobą współzawodniczyć, trenować i rozwijać swoje umiejętności. Reprezentowali wszystko, co najlepsze w Escalonie, byli najznakomitszymi wojownikami, znacznie lepszymi od tych, których szkoliła Pandezja, a każdy z nich gotowy był stanąć na straży Płomieni. Kyra niczego w świecie nie pragnęła bardziej, niż dołączyć do ich szeregów, i udowodnić ile jest warta. Chciała stacjonować przy Płomieniach, walczyć z prawdziwymi trollami i strzec swego Królestwa przed ich inwazją.
Wiedziała oczywiście, że to marzenie nigdy się nie spełni. Była zbyt młoda, żeby się zakwalifikować, no i była dziewczyną. Nie było żadnych innych dziewcząt w szeregach, a nawet gdyby były, jej ojciec nigdy by na to nie pozwolił.
Zaczęła tu przychodzić lata temu, kiedy była jeszcze dzieckiem. Wtedy mężczyźni pozwalali jej przypatrywać się swoim treningom. Po tym, jak oni opuszczali teren ćwiczebny, ona pozostawała tam, by dniem i nocą ćwiczyć w samotności sztukę władania mieczem i strzelania z łuku. Z początku byli zaskoczeni świeżymi śladami strzał w swoich tarczach, a jeszcze bardziej wtedy, gdy znajdowały się one w samym ich środku. Z czasem jednak przywykli do tego.
Kyra powoli zdobywała ich szacunek, zwłaszcza przy tych rzadkich okazjach, gdy pozwalano jej dołączyć to treningów. Po dwóch latach wspólnych szkoleń wiedzieli już, że ta drobna dziewczyna potrafi trafić do takich celów, do których żaden z nich trafić nie potrafi. Wtedy też nabrali szacunku do jej umiejętności i determinacji. Oczywiście, nigdy nie brała udziału w bitwach, nigdy nie zabiła człowieka, nie stała na straży Płomieni, ani nie walczyła z trollem. Nie potrafiła sprawnie władać mieczem, toporem ani halabardą, nie potrafiła też się bić. Nie była tak silna jak oni i ogromnie tego żałowała.
Kyra odkryła w sobie naturalny dar władania dwiema broniami: łukiem i kijem. Każda z nich czyniła ją groźnym przeciwnikiem, pomimo jej drobnej postury i płci. Strzelanie z łuku przyszło do niej naturalnie, zaś o swoim talencie do walki pałką, dowiedziała się przypadkowo, gdy wiele miesięcy temu bezskutecznie próbowała unieść miecz obusieczny. Do tej chwili pamięta, jak mężczyźni wyśmiewali jej starania, a żeby ją jeszcze bardziej poniżyć, jeden z nich rzucił w jej stronę kij.
– Zamiast miecza, może spróbuj unieść ten kijek!– krzyknął kpiąco. Kyra nigdy nie zapomniała tego upokorzenia.
Z początku, ludzie jej ojca brali tą pałkę za żart; ci dzielni mężczyźni, którzy władali mieczami obusiecznymi, toporami i halabardami, którzy mogli ściąć drzewo jednym zamachem, używali jej wyłącznie jako broni treningowej. Był on dla nich zabawką, a ona niepoważną małolatą.
Ona zaś zamieniła ten żart w zaskakujące narzędzie zemsty, broń, której należało się obawiać. Broń, przed która wielu wojowników jej ojca czuło respekt. Kyra była zaskoczona łatwością, z jaką potrafiła się nią posługiwać,