Powrót Smoków . Морган Райс. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Морган Райс
Издательство: Lukeman Literary Management Ltd
Серия: Królowie I Czarnoksiężnicy
Жанр произведения: Героическая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9781632913104
Скачать книгу
mężczyzn, która przysłuchiwała się rozmowie, parsknęła śmiechem. Maltren prawie spalił się ze wstydu.

      – Ona ma rację – przytaknął Vidar – Może powinniśmy pozwolić jej potrenować. Co mamy do stracenia?

      – A niby czym miałaby walczyć? – Maltren próbował oponować.

      – Moim kijem! – odparła zdecydowanie Kyra – Przeciwko twojemu drewnianemu mieczowi.

      Maltren roześmiał się.

      – A to dopiero byłoby widowisko – wyśmiał ją Maltren.

      Wszystkie oczy zwróciły się na Anvina.

      – Jeśli stanie ci się krzywda, twój ojciec mnie zabije – powiedział.

      – Nic mi nie będzie – zapewniła z szelmowskim uśmieszkiem.

      Trwało to dłuższą chwilę, nim w końcu podjął ostateczną decyzję.

      – W takim razie nie widzę przeszkód – orzekł – Jeśli nic innego nie zamknie ci buzi. Ale tylko pod warunkiem, że inni wojownicy nie mają nic przeciwko temu – dodał, zwracając się do żołnierzy.

      – TAK! – zawołało kilkunastu mężczyzn, entuzjastycznie demonstrując swoje przyzwolenie. Kyra była im za ten gest szalenie wdzięczna. Czuła, jakby darzyli ją podobną sympatią i podziwem, co jej ojca. Sama nie miała wielu przyjaciół, tym bardziej przychylność tych mężczyzn miała dla niej niezwykłą wartość.

      Maltren prychnął z pogardą.

      – A niech dziewczyna robi z siebie pośmiewisko, jeśli chce – powiedział – Wreszcie dostanie porządną nauczkę.

      Róg zawył kolejny raz i Kyra wybiegła na pole bitwy.

      Czuła, na sobie zaskoczone spojrzenia mężczyzn, którzy z całą pewnością nie spodziewali się jej tam. Znalazła się w obliczu swojego przeciwnika, wysokiego mężczyzny o krępej budowie, koło trzydziestki, którego widziała już wcześniej w akcji. Wiedziała, że był potężnym wojownikiem, choć zbyt pewnym siebie, uderzającym zbyt chaotycznie, trochę lekkomyślnie.

      Ten zwrócił się do Anvina, marszcząc brwi.

      – Co to za zniewaga? – zapytał zdezorientowany – Nie będę walczył z dziewczyną.

      – Znieważasz sam siebie odmawiając walki ze mną – odpowiedziała Kyra oburzona – Podobnie jak ty mam dwie ręce i dwie nogi. Jeśli nie zechcesz ze mną walczyć, przyznasz się do porażki.

      Zszokowany nie wiedział, co odpowiedzieć.

      – Dobrze więc – powiedział – nie biegnij tylko do tatusia na skargę!

      Jak się domyślała, natarł na nią z pełną siłą, podnosząc drewniany miecz wysoko w górę i próbując wcelować w jej ramię. To był ruch, którego się spodziewała, który wielokrotnie stosował wobec swoich przeciwników, a którego nadejście wyraźnie zapowiadał jego niezdarny ruch ramion. Jego drewniany miecz był potężny, ale też ciężki i toporny w porównaniu do jej pałki.

      Kyra obserwowała go w skupieniu, by w ostatniej chwili zwinnie uchylić się przed jego ciosem, przenieść kij nad swoją głową i jednym płynnym ruchem zaatakować jego lewy bok.

      Jęknął z bólu. Oszołomiony i zirytowany musiał przyznać się do porażki.

      – Ktoś jeszcze? -zapytała Kyra z szerokim uśmiechem.

      Większość mężczyzn uśmiechała się pogodnie, szczerze dumna z dziewczyny. Wyjątek stanowił Maltren, któremu wyraźnie zrzedła mina. Wyglądał, jakby już chciał ją wyzwać na pojedynek, gdy nagle przed Kyrą wyrósł kolejny przeciwnik. Człowiek ten był niższy i jeszcze szerszy w barach, miał rudą zwichrowaną brodę i groźne zielone oczy. Po sposobie, w jaki trzymał miecz, mogła powiedzieć, że był ostrożniejszy od jej poprzedniego rywala. Wzięła to za komplement: w końcu zaczęli traktować ją poważnie.

      Nagle mężczyzna zaatakował, a ona wiedziała już co robić. To tak, jakby obudził się w niej instynkt i przejął nad nią kontrolę. Była o wiele lżejsza i zwinniejsza od tych rosłych mężczyzn, zakutych w ciężkie zbroje. Każdy z ich pragnął zademonstrować swoją siłę i oczekiwał, że przeciwnik przyjmie wyzwanie i spróbuje zablokować uderzenie. Kyra natomiast przyjęła inną technikę, odmawiając tym samym walki na ich warunkach. Zamiast wiec próbować dorównać im siłą, zdobywała nad nimi przewagę dzięki swojej zwinności.

      Kij w ręku Kyry zachowywał się jak przedłużenie jej ciała; obracała nim tak szybko, że przeciwnicy nie mieli czasu zareagować. Gdy oni unosili dopiero miecz do ciosu, ona już dawno była za ich plecami. Nowy przeciwnik wyprowadził pchnięcie, celując w jej klatkę piersiową. Ona uchyliła się nieznacznie, jednocześnie unosząc pałkę i jednym sprawnym cięciem w nadgarstek, wytrąciła przeciwnikowi miecz z uścisku. Następnie wykonała gwałtowny zamach i drugim końcem kija trafiła wojownika w czubek głowy.

      Znowu rozległ się dźwięk rogu, ogłaszając jej zwycięstwo. Mężczyzna trzymał się za głowę, jego miecz leżał wciąż na ziemi, a on patrzył na nią zszokowanym wzrokiem. Kyrę ten dźwięk również zaskoczył, dlatego dopiero po chwili dotarło do niej, że znowu zatriumfowała.

      Od tej chwili Kyra stała się przeciwnikiem, z którym każdy wojownik chciał się zmierzyć.

      Podczas gdy Kyra krzyżowała broń z coraz to nowym śmiałkiem, śnieżyca z każdą chwilą przybierała na sile. Blask pochodni oświetlał coraz bardziej sfrustrowane twarze mężczyzn. Do tej pory żadnemu z nich nie udało się dosięgnąć jej mieczem, wobec czego po kolei schodzili z pola bitwy pokonani. Jednego z nich załatwiła, przeskakując mu nad głową w chwili, gdy wyprowadzał pchnięcie z wypadem. Przed kolejnym wykonała skok z przewrotem, po czym przerzucając kij z jednej ręki do drugiej, niespodziewanie wyprowadziła decydujący cios z lewej strony. Wobec każdego przeciwnika stosowała inną taktykę, łączyła elementy szermierki z wyrafinowanymi akrobacjami, dzięki czemu jej ruchów nie sposób było przewidzieć. Każdy z tych dzielnych mężczyzn musiał z godnością przyjąć porażkę.

      Wnet do pokonania pozostała jej zaledwie garstka ludzi. Kyra stała po środku kręgu, oddychając ciężko i rozglądając się wkoło z nadzieją na znalezienie kolejnego rywala. Anvin, Vidar i Arthfael patrzyli na nią z boku, a twarz każdego z nich rozświetlał promienny uśmiech. Żałowała, że ojciec nie może być świadkiem jej triumfu, tym bardziej cieszyła się obecnością bliskich sobie osób.

      Jednym uderzeniem w tył kolana powaliła ostatniego już przeciwnika. Rozległ się charakterystyczny dźwięk rogu, a wraz z nim na arenie pojawił Maltren.

      – Dziecięce sztuczki – warknął, podchodząc do niej – Potrafisz obracać kawałkiem drewna, też mi coś. W prawdziwej walce na nic ci się to zda. Miecz w jednej chwili skróci ten twój patyk o połowę.

      – Czyżby? – zapytała hardo, czując krew ojca płynącą w jej żyłach. Wiedziała, że nadszedł czas, by raz na zawsze rozprawić się z tą miernotą. Zwłaszcza teraz, gdy wzrok wszystkich tych mężczyzn skierowany był na nią.

      – Może więc spróbujemy?– podpuszczała go.

      Maltren wybałuszył oczy ze zdumienia, najwyraźniej nie spodziewając się, takiej odpowiedzi.

      – A na cóż? – wybełkotał wreszcie – Żebyś zaraz pobiegła chronić się pod płaszczykiem tatusia?

      – Nie potrzebują ochrony ani mojego ojca, ani nikogo innego – zaprotestowała – To sprawa między mną a tobą. Cokolwiek się tu wydarzy, pozostanie między nami.

      Maltren spojrzał na Anvina wyraźnie skonfundowany, jakby zastawił pułapkę, w którą sam wpadł.

      Anvin odpowiedział spojrzeniem równie niespokojnym.

      – Do