Przerwała mu:
– A jeśli się nie zgodzę, jeśli nie wyjadę?
– Pomyśl o naszym synu… Błagam! Jedź na południe, powiedz, że zgubiłaś dokumenty, ale jesteś wdową po oficerze polskiego wojska, który zmarł w sowieckim łagrze. Nikt tego nie sprawdzi, zresztą będziesz miała dużo czasu, by wymyślić jakąś wiarygodną historię.
Ewa pomyślała przez chwilę. Gdyby w istocie teraz wyjechała, Paweł mógłby pozostać w Kondratjewie. Ona to wiedziała, on nie. Cokolwiek jednak postanowi, nie zobaczy Pawła przez kilka lat. Tu czy gdzie indziej. On miał rację – w tym miejscu marniała. Nawet jeśli miała więcej szczęścia niż inni, nie wiedziała, co wpadnie do głowy decydentom jutro czy za tydzień. Była Polką. Obcą. Osobą, którą błaha plotka może pozbawić wszystkiego, bo komuś będzie się wydawało, że jest wrogiem ludu. Razański był porządnym człowiekiem, ale kto wie, jak długo będzie lokalnym zawecze. To nie było stanowisko dla porządnych ludzi, tylko dla szczwanych lisów i karierowiczów, którzy mieli w nosie los drugiego człowieka. Musiała stąd wyjechać. Ochroni Pawła, a sama zagra o lepszy los dla siebie i synka. Ale będzie czekała. Tak długo, jak to będzie konieczne. I nieważne dokąd dotrze.
– Dobrze, wyjadę, ale nawet nie wspominaj mi o innym mężczyźnie. Czekałam na ciebie całe życie, więc jeszcze trochę wytrzymam – mówiła Ewa, a jej oczy niemal natychmiast wypełniły się łzami. Drżał jej podbródek, głos wiązł w gardle.
Mieli dla siebie ostatnie dni. Postanowiła, że spędzą je jak prawdziwa rodzina. Bez wyrzutów, trudnych tematów, narzekania. Chciała zachować w pamięci obrazek szczęśliwego Pawła, trzymającego na kolanach swojego synka, mężczyzny tulącego ją w nocy i szepczącego wyznania. Tak bardzo go kochała… I miała nadzieję, że on ją również.
Paweł podszedł do niej i przytulił ją. Powiedziała mu, w jaki sposób chce spędzić ten ostatni ich wspólny czas. Popatrzył na nią i uśmiechnął się smutno.
– Masz rację, ta chwila trwa i niedługo odfrunie, jak każda. Więc nie pozwólmy, by się zmarnowała. Byle tylko cię wypuścili – westchnął Paweł.
Ewa miała nadzieję, że i tym razem Razański okaże się przyzwoitym człowiekiem i pomoże jej. Może dla kacyka z okręgu nie był nikim ważnym, ale w Kondratjewie miał posłuch. Jeśli wstawi się za nią do władz, te zapewne bez szemrania wystawią jej stosowne przepustki. Tylko co dalej? Będzie musiała poprosić Razańskiego także o to, by wytłumaczył jej wszystko, załatwił bilety kolejowe, a potem… A potem będzie zdana jedynie na siebie.
Razański na wieść, że jego ulubienica ma zamiar skorzystać z przysługującego jej prawa do opuszczenia Związku Radzieckiego, prawie się rozpłakał. Ewa była jedyną osobą z Kondratjewa, z którą mógł normalnie i swobodnie porozmawiać. Nie bała się go, tak jak inni mieszkańcy wsi, i to cenił w niej najbardziej. Poza tym grała na pianinie jak sam anioł. Nie mógł jednak patrzeć jedynie na siebie, zwłaszcza że gdyby postarał się, by nikt jej podobnej zgody nie udzielił, zapewne przestałaby być już jego miłą znajomą, a zamieniłaby się w zagorzałego wroga.
– Łamiecie mi serce, towarzyszko Laudańska – jęknął zawecze.
– Towarzysz Razański złamał moje, gdy mi narzeczonego do łagru odesłał. Tylko dla niego tutaj zostałam… – mruknęła Ewa.
– No tak, no tak… Ale co mogłem zrobić? Tyle, co mogłem, to zrobiłem. Zawiślański do lesoburów nie wróci, tylko będzie lekarzem, jak tutaj. Ale przywieźli do obozu trochę fryców i będzie się musiał z bydlakami użerać. Ale przynajmniej jak który padnie, to mu szkoda nie będzie. A jakbym się Rysznikowowi postawił, to wszyscy byśmy źle skończyli. I towarzyszka, i ten absztyfikant, i ja. – Razański ponownie zaczął się tłumaczyć przed Ewą.
– Rozumiem, towarzyszu. I nie mam do was pretensji. W tej sytuacji wszystko się wam poukłada, jak trzeba. Ja wyjadę, a Paweł Zawiślański będzie mógł zostać w Kondratjewie i wieś znowu będzie miała lekarza, zamiast go oddawać szwabom – powiedziała hardo Ewa.
– Kiedy już wysłali po przydział do centrali. Napisali, że wojna, że braki kadrowe, ale za parę miesięcy kogoś podeślą… – powiedział Razański.
– No, widzicie, towarzyszu. Kilka miesięcy to ogrom czasu. A niech jakaś epidemia wybuchnie, jak w zeszłym roku tyfusu, albo jak któryś sekretarz zachoruje, to dopiero będzie. – Ewa przewróciła oczami.
– No, dobrze, porozmawiam, z kim trzeba. O zgodzie na wyjazd dla was także. Poproszę też, by odwieziono was z dzieckiem do Irkucka albo nawet do Krasnojarska. Ale dalej… Towarzyszko, zastanówcie się, przecież to świat drogi. A musicie dotrzeć do Ałmatów. Albo jeszcze dalej, do Buchary. Z małym dzieckiem? Nie wiecie, na co się porywacie – mówił zatroskanym głosem.
– Przecież istnieją pociągi, towarzyszu Razański. Cztery tygodnie tu jechałam. Upchnięta w wagonie jak bydło. I przeżyłam, więc i teraz sobie poradzę – niemal wysyczała Laudańska, bo miała już dość tego czarnowidztwa.
Sama była wystarczająco przerażona. Jedynie Paweł zachowywał dziwny spokój, będąc przekonanym, że ta długa podróż na pewno się powiedzie. Mieli trochę pieniędzy, Ewa i Kajtek nie głodowali, oboje byli zdrowi, więc powinni dać radę. Jeśli będą musieli przenocować, miejscowi dadzą im łóżko do spania w zamian za spirytus czy inne dobra, w które Paweł postanowił zaopatrzyć Ewę. Zawiślański nie miał także pojęcia, że być może nie wróci do łagru, tylko pozostanie w Kondratjewie. Tego również Ewa postanowiła mu nie mówić. Musiałaby opowiedzieć mu wszystko od początku. Oboje by się dręczyli.
W istocie ostatni tydzień spędzili w atmosferze miłości i ciepła. Paweł korzystał z każdej wolnej chwili i przybiegał do Ewy i Kajtka. Prawie nie sypiał, bo szkoda mu było czasu na sen. Ewa nie miała zbyt wiele dobytku, który mogłaby ze sobą zabrać, zresztą lepiej było dla niej, by nie wlokła ze sobą ciężarów, więc nie musieli tracić czasu na pakowanie. I tak musiała się trudzić, targając butelki ze spirytusem i małego Kajtka na rękach. Paweł wymyślił dla niego nosidło i dzięki temu mogła usadowić synka na plecach.
Kochali się niemal każdej nocy, a potem zasypiali wtuleni w siebie tak mocno, że aż brakowało im tchu. Ostatniej nocy Paweł przyniósł do ich łóżka Kajtka, bo chciał mieć ich oboje blisko siebie.
Razański, tak jak obiecał, załatwił Ewie transport do Krasnojarska. Nie bezpośredni, oczywiście, bo to była zbyt daleka droga, ale na każdym z przystanków miał na nią czekać kolejny samochód. Wcisnął jej w dłoń również mapę z zaznaczonymi stacjami kolejowymi i kilka złotych monet.
– Ależ towarzyszu… – żachnęła się Ewa.
– No, no… Bierzcie, bierzcie… Dobrze pracowaliście, należy wam się.
Razańskiemu