Szli niezbyt szybko, by nie skupiać na sobie uwagi i starali zachowywać się naturalnie. Kuba jedynie od czasu do czasu rozglądał się dyskretnie, by sprawdzić, czy w pobliżu nie kręci się jakiś patrol. I gdy tak wodził oczami po potoku ludzi idących ulicą Zamkową, a potem Marii Magdaleny, nagle natknął się na czyjś wzrok, niemal przeszywający go na wylot. Chwilę potem te same oczy przeniosły spojrzenie na idącą obok Kuby dziewczynę. Rozpoznałby te oczy na końcu świata. Należały do Laury Morawińskiej.
6. Jungijul, 1942
– Za każdym razem, gdy wyjeżdżasz, umieram z niepokoju. Sama nie wiem dlaczego. Przecież nie trafiasz na pole bitwy, a jednak towarzyszy mi jakiś dziwny niepokój. Może dlatego, że gdy wracasz, sprawiasz wrażenie człowieka, który musi dźwigać na swoich barkach jakiś ogromny ciężar – powiedziała Nina, tuląc się do szerokich ramion Grzegorza.
– Zostań dzisiaj ze mną, Jerzyk ma służbę. – Grzegorz Ossowiecki odgarnął Ninie z czoła kosmyk włosów.
Potaknęła.
– Tylko położę dzieci do łóżek.
– Przecież Barbara zmienia cię o osiemnastej. Nie wierzę, że dzieciaki chodzą tak wcześnie spać. – Uśmiechnął się do niej czule.
– O osiemnastej? Daj spokój, ja się cieszę, gdy zasypiają o dwudziestej drugiej – westchnęła. – Basia nie bardzo sobie z nimi radzi, a ja to zawsze opowiadam im bajki na dobranoc i wtedy szybciej zamykają oczy.
– Byłabyś cudowną matką. – Grzegorz pocałował Ninę w czubek nosa.
Uwielbiał tę kobietę. Była jednocześnie silna i słaba, dzielna i lękliwa, odważna, a jednak wciąż czymś przerażona. Te sprzeczności, chociaż trudne do pogodzenia, w niej tworzyły naturalne połączenie. Kiedy był przy niej, czuł, że tuli do siebie wiotką, delikatną kobietkę, która zginie, gdy tylko wypuści ją z ramion. Jednak, gdy szła do pracy z dziećmi, kiedy znajdował się z dala od niej, stawała się osobą twardą jak stal. Niekiedy obserwował ją, jak wykłóca się o więcej jedzenia czy lekarstw, gdy pociesza schorowane dzieciaki albo karci je ostrym tonem, kiedy zbyt mocno dokazują i zachowuje zimną krew, gdy któreś zachoruje. Zapytał ją kiedyś o to, bo podobny dualizm wydawał mu się czymś dziwnym. Nie podejrzewał jej o jakieś gierki, które wykorzystuje podczas ich spotkań, jedynie dziwił się, że potrafi tak szybko przechodzić metamorfozę. Uśmiechnęła się wtedy smutno i powiedziała cicho:
– Przy tobie mogę być taka, jak chcę być. Tam, gdzie cię nie ma, jestem osobą, którą być muszę. Nie mam wyjścia. Nie mogę się załamać, nie chcę uczepić się ciebie jak rzep i czekać, aż wszystko za mnie załatwisz. Jeśli jednak jesteś obok, mogę sobie troszkę pomarudzić. Poczuć, że ktoś się mną opiekuje, wspiera mnie i pociesza. Ociera mi łzy słabości, uśmiecha się do mnie z czułością i wtedy wiem, że jestem bezpieczna. Bez ciebie sama muszę o to zadbać. Zresztą mam na głowie z pięćdziesięcioro dzieci i Apolonię. A niedługo, gdy Błażej wyjedzie do Szachrisabz, będę musiała poświęcić więcej czasu Neli. Ona potrzebuje teraz dużo ciepła i troski. Nie mogę pozwolić sobie na słabości… Ale przy tobie to zupełnie coś innego – odparła Nina.
– Apolonia to straszna zaraza – roześmiał się Grzegorz.
– Wiesz, może ona nie byłaby taka zła, gdyby świat jej się nie zawalił. – Nina, jak zawsze, próbowała usprawiedliwiać poczynania Ryszewskiej.
– Każdemu się zawalił. Tobie też. A jednak to cię zahartowało. – Grzegorz zmarszczył czoło.
– Bywało różnie – westchnęła, po czym dodała: – Ale, ale… ciągle zajmujemy się mną. I to jest cudowne, chciałabym jednak wiedzieć, dlaczego ty jesteś taki podminowany. Niewiele mi mówisz, ale przecież widzę, że coś jest nie tak.
– Dużo by gadać. Połóż tę swoją czeredę jak najprędzej i przychodź do mnie. Porozmawiamy spokojnie. – Grzegorz machnął ręką.
– Coś wymyślę. – Uśmiechnęła się do niego i pobiegła w okolicę namiotów dla dzieci.
Niektóre z nich biegały po małym klepisku, ogolone niemal na zero, ze strupami na ciele od notorycznego drapania i poubierane dziwacznie, to w zbyt obszerne odzienia, to znów lekko przykuse. Inne siedziały na pryczach, zbyt słabe, by hasać po podwórku, a niektóre, te najmłodsze, po prostu ucinały sobie popołudniową drzemkę.
– Chodźcie do mnie wszyscy! – krzyknęła Nina.
Dzieciaki niemal natychmiast zaczęły tłoczyć się wokół, jakby każde z nich pragnęło znaleźć się jak najbliżej kobiety, która była dla nich niczym najczulsza matka.
– Lubicie mnie? – zapytała ze śmiechem.
Chóralnie krzyknęły, że bardzo, i po chwili zamilkły, bo przecież pani Nina nie pytała o to bez powodu.
– A zrobicie dzisiaj coś dla mnie? – zadała kolejne pytanie.
Ponownie rozległ się wrzask, bo każdy chciał się odwdzięczyć pani Ninie za czułość, którą im okazywała, za przemycane dodatkowe kromki chleba i bajki, jakie im opowiadała każdego wieczoru.
– Chciałabym, żebyście dzisiaj poszli spać o tej godzinie, o której powiem. I dzisiaj opowiem wam tylko jedną bajkę, a wy nie będziecie prosić o więcej, tylko grzecznie zamkniecie oczy.
– A cemu? – odezwał się bezzębny Stefek, który stracił w drodze z Kazachstanu całą swoją rodzinę i dojechał do Jungijul z kompletnie obcymi mu ludźmi.
Chłopiec, gdy dotarł do obozu, miał na sobie mnóstwo wszy i był tak podrapany, że przez pierwsze dni Nina musiała przed zaśnięciem trzymać go za ręce, by pozwolił zagoić się ranom. Wszystkie dzieci miały wszy, podobnie zresztą jak dorośli, większość miała strupy od ciągłego drapania, ale mały Stefek był wyjątkowo mocno pokaleczony.
– Bo umówiłam się dzisiaj z kimś, kogo bardzo lubię – odparła Nina i chyba zarumieniła się, bo dzieci zaczęły coś szeptać między sobą.
– Z panem Gzesiem! – krzyknęła mała Krysia z krótko przyciętymi jasnymi włosami i z oczami błękitnymi jak niebo nad Jungijul.
Nina nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się tajemniczo.
– Zakochana para, Tadek i Barbara – zarechotał dziesięcioletni Władek, który wyglądał, jakby dopiero niedawno poszedł do pierwszej klasy.
– Gupi jesteś! – warknęła Krysia. – Jaki Tadek i Balbala?
– Bo Grzesiek i Nina to się nie rymuje – zatroskał się Władek.
– Ale Balbala? – Krysia nie dawała za wygraną. – A jak się jaki Tadek koło pani Niny zaklęci, to mu pan Gzesiek zęby powybija.
– Dobze, ze ja nie mam zębów. – Mały Stefek uśmiechnął się szeroko, prezentując dziąsła z czarnymi pozostałościami po uzębieniu.
– No, już dobrze, przestańcie. Idźcie po swoje ręczniki, pójdziemy się myć. – Nina klasnęła i już kilka minut później prowadziła swoją niesforną trzódkę w kierunku prymitywnych pryszniców.
Dzieci w istocie nie grymasiły, jedynie dziewczynki poprosiły ją, by następnym razem opowiedziała im zamiast bajki „coś o miłości”. Od razu rozległ się sprzeciw starszych chłopców, którzy oznajmili, że „miłość jest dla bab” i wystarczy im, że muszą słuchać bajek dla maluchów. Nina nie zamierzała snuć dzieciom opowieści