Kucam przy nich, chwytam łodyżkę między kciuk a palec wskazujący i zamieram. Ktoś mnie obserwuje. Czuję na sobie spojrzenie, które ciąży mi na barkach i przygniata do ziemi. Odwracam się, spodziewając się zobaczyć fotografa czającego się za którymś z nagrobków albo dziennikarza w czerni z wypisanym na twarzy udawanym smutkiem. Lokalna prasa nęka mnie, odkąd wyszłam ze szpitala.
Ale ktokolwiek mi się przygląda, nie jest zainteresowany rozmową. Dostrzegam tylko skrawek czarnego płaszcza albo kurtki znikający za rogiem kościoła. Zostawiam w spokoju przebiśniegi – nagle odstręcza mnie myśl, że miałabym je zerwać i pozostawić, aż zwiędną na grobie – i wracam do kościoła. Kiedy zbliżam się do zasłanego liśćmi przedsionka, drzwi się otwierają i Alex wychodzi przy pierwszych dźwiękach All Things Bright and Beautiful.
– Wszystko w porządku? – pyta, patrząc mi w oczy.
– Niezupełnie… Nie.
– Chcesz tam wrócić?
Zerkam w tę stronę, gdzie przed chwilą zniknęła odziana na czarno postać. Nikogo tam nie ma. Tylko rzędy szarych nagrobków – starych i nowych, i… oddech więźnie mi w gardle, kiedy zauważam ją po raz pierwszy: ziejącą w ziemi głęboką dziurę z otaczającym ją zielonym materiałem. Miejsce Petera. Alex odwraca głowę, podążając za moim wzrokiem. Widzę, że drżą mu ręce; przez krótką chwilę myślę, że mnie obejmie. On tymczasem chowa dłonie do kieszeni i dygocze.
– Zimno. Idziemy? – Wskazuje głową parking.
Ostatni raz spoglądam na otwarty grób i w milczeniu kiwam głową, ale Alex jest już w połowie drogi do samochodu.
Mój chłopak siedzi za kółkiem, pochylony nad telefonem, kiedy chwytam za klamkę drzwi od strony pasażera. Jest pochlapana błotem, podobnie jak cały bok samochodu. Po powrocie do Londynu zapłacę za myjnię. Chociaż tyle mogę zrobić…
Jest tak mały, że prawie go nie dostrzegam.
SEN.
Napisane tuż nad przednim nadkolem, jakby ktoś mokrym palcem wyrył to słowo w zaschniętym błocie.
– Alex. – Gdy pukam w szybę, podnosi wzrok znad telefonu. Na jego twarzy maluje się zaskoczenie, a zaraz potem rozdrażnienie. Przywołuję go skinieniem jednej ręki, drugą wskazując nadkole. – To dziwne.
Wzdycha i otwiera drzwi.
– O co chodzi? – pyta, wysiadając.
– Ktoś napisał coś na samochodzie.
– Co? – W ułamku sekundy rozdrażnienie ustępuje miejsca wściekłości.
– Nie jest uszkodzony. Ale to dziwne. Spójrz.
Podchodzi do mnie i spogląda we wskazane miejsce.
– SEN? – czyta kompletnie zaskoczony.
– Nie sądzisz, że to dziwne?
– Trochę.
– Jak myślisz, co to znaczy?
Wzrusza ramionami.
– Że jakiemuś nastolatkowi się nudziło? W każdym razie to bardziej oryginalne niż BRUDAS.
– Ale wcale nieśmieszne. Ani… nieważne. – Zerkam w stronę kościoła; znowu mam silne przeczucie, że ktoś nas obserwuje, ale na cmentarzu nie ma nikogo.
– Właśnie. Nie ma się czym przejmować. – Alex podchodzi do drzwi od strony kierowcy i chwyta za klamkę. Kiedy spoglądamy na siebie ponad dachem samochodu, uśmiecha się. – To bzdura, głupi napis, który na pewno nie będzie spędzał mi snu z powiek. – Śmieje się. – Spędzał snu z powiek. Czaisz?
– Tak. – Zaciskam powieki i przez całą drogę powrotną do domu zastanawiam się nad znaczeniem tego jednego słowa: SEN.
Rozdział 6
OSIEM TYGODNI PO WYPADKU
Czwartek, 26 kwietnia
Czuję się jak balonik na sznurku unoszący się nad chodnikiem. Alex trzyma mnie za rękę, ale nie czuję dotyku jego palców. Nie czuję nic. Ani chodnika pod stopami, ani wiatru na twarzy, ani nawet własnego zmęczonego oddechu. Tony, mój ojczym, idzie przed nami; wiatr targa jego siwymi włosami, powiewają to w jedną, to w drugą stronę. Czarna marynarka Tony’ego jest zbyt opięta w ramionach, dlatego obciąga ją od czasu do czasu. Kiedy nie jest zajęty poprawianiem jej, ogląda się na mnie przez ramię.
– Wszystko dobrze? – pyta bezgłośnie.
Kiwam głową, chociaż mam wrażenie, że nie patrzy na mnie, ale przeze mnie, i zwraca się do kogoś za moimi plecami. Ledwie rozpoznałam kobietę, która rano patrzyła na mnie z lustra, kiedy wkładała białą bluzkę, szary kostium i czarne szpilki – wszystko leżące przed nią na łóżku. Wiedziałam, że kobieta w lustrze to ja, miałam jednak wrażenie, że patrzę na swoją fotografię z dzieciństwa. Widziałam podobieństwo w oczach, ustach, postawie, ale był między nami jakiś rozdźwięk. Zupełnie jakbym była i jednocześnie nie była sobą. Poprzedniej nocy prawie nie zmrużyłam oka. Podczas gdy skulony obok Alex pochrapywał cicho, tuląc się do poduszki, ja leżałam na plecach i gapiłam się w ciemny sufit. W końcu parę minut po trzeciej zasnęłam, ale nie spałam długo. Obudziłam się z krzykiem o piątej, dysząc i szarpiąc za kołdrę. Znowu śnił mi się szpital i przyglądająca mi się, pozbawiona twarzy osoba.
– Wszystko się ułoży, kochanie – uspokaja mnie mama, która drepcze obok mnie. Policzki ma zaróżowione, a cienka skóra wokół jej oczu pokryta jest siateczką zmarszczek. Kiedy wysiedliśmy z samochodu, wzięła mnie za prawą rękę, a Alex za lewą. Czułam się jak dziecko, które zaraz oderwie się od ziemi, lecz zamiast radości czułam strach. W pewnym momencie mama pewnie mnie puściła, bo teraz ręce trzyma po bokach, a dłonie ma zaciśnięte w pięści.
– Anno. – Jej dłoń w rękawiczce muska rękaw mojej kurtki. – Tu nie chodzi o ciebie, skarbie. To nie ty jesteś sądzona. Jesteś świadkiem. Po prostu powiedz, co się stało.
„Po prostu powiedz”… Sędziemu, ławie przysięgłych, kierowcy ciężarówki, ludziom, prasie, rodzinom i przyjaciołom moich kolegów. Będę musiała stanąć przed nimi wszystkimi i przeżyć na nowo to, co wydarzyło się osiem tygodni temu. Gdybym nie czuła się taka odrętwiała, byłabym przerażona.
– Anno!
– Tutaj!
– Panie Laing!
– Panie Khan!
Hałas przytłacza mnie, jeszcze zanim zrobią to ciała. Gdziekolwiek spojrzę, widzę ludzi, którzy wyciągają szyje i ręce – niektórzy trzymają mikrofony, inni kamery – i krzyczą. Ojczym otacza mnie ramieniem i przyciąga do siebie.
– Zróbcie jej trochę miejsca! – Podnosi rękę i odpycha sprzed