– Jak będę miał okazję, to na pewno tak zrobię.
– Co było dalej?
– Musiałem się ostro nagimnastykować, żeby wrócić cało do domu. – Winklera to przepytywanie zaczęło nudzić.
– Wykazał się pan wyjątkową odwagą. To nieczęste.
– Zostałem poproszony o dokonanie rozpoznania. Trochę się ostatnio nudzimy. To nie jest tajemnica. Zapotrzebowanie na nasze usługi spadło.
– Czyżby?
– Może pan mówić, co chce, ale nie wczasy teraz ludziom w głowie.
– To prawda, ale ja nie o tym. Jest pan specjalistą. Niewielu takich zostało. Większość pilotów poległa w czasie wojny. Maszyn też pozostało niewiele i każda jest na wagę złota.
– Sokół, którym latam, to cywilna wersja. Bojowej z niej nie zrobicie.
– Ale mocą nadanych mi uprawnień mogę pana zmobilizować.
– Co takiego? To absurd. Ja się do wojska nie nadaję. Od dziecka mam kłopoty z dyscypliną i chorowity jestem.
– Szeregowy Winkler, wstać, gdy przełożony do was mówi.
– Nie, no to jakieś…
– Winkler, do jasnej cholery, co wy sobie myślicie, że regulamin was nie obowiązuje?
Tuż przy Szymonie znalazł się Góralczyk i teraz razem z generałem obsztorcowywał chłopaka.
– Baczność. Wam się zdaje, że to są żarty?
– Ja…
– Co ja? Co ja? Zameldować się nie potraficie?
Szymon wyprężył się w postawie zasadniczej. Najchętniej zszedłby z oczu obu tym wariatom.
– Melduję posłusznie, że w wojsku nie byłem.
– To teraz macie możliwość nadrobić tę drobną zaległość. – Ciepliński klepnął chłopaka w ramię. – Nikt nie jest doskonały. Dobrze. Skoro pewne kwestie mamy już wyjaśnione, to otrzymacie pierwsze zadanie. Widzę, że się przejaśnia. Doskonale. Wykonacie mały zwiad. Kapitanie…
– Tak jest.
– Oddział poprowadzi sierżant Wieniawa. Niech założą punkt obserwacyjny. Potrzebujemy aktualnych danych.
– Zaraz się tym zajmę.
– Panowie… – próbował dojść do głosu Winkler.
– Prowiant na czterdzieści osiem godzin, zapasowe baterie – kontynuował generał.
– Panowie… – Winkler, ciągle w szoku, nie bardzo wiedział, jak zaadaptować się do nowej sytuacji.
– Jakiś problem? – zapytał Ciepliński.
– Potrzebuję drugiego pilota.
– Kto latał z wami do tej pory?
– Kamil Kunert.
– Adres i telefon.
– On ma narzeczoną w ciąży.
– Zdarza się. – Generała to nie zainteresowało. – Właśnie dostał powołanie.
Przez kolejne pół minuty panowała cisza.
– Co tu jeszcze robicie? Bierzcie się do roboty. Odlot za godzinę.
– Tak szybko?
– To jakiś problem?
– Myślałem…
– Od myślenia to ja jestem – cierpko odrzekł Ciepliński. – Zastępuje mnie kapitan Góralczyk. Później idą dowódcy plutonów i starsi podoficerowie. Przyzwyczaicie się do tego. Na razie to wszystko.
Winklerowi chciał się płakać. Został wmanewrowany w sytuację bez wyjścia. On jako pilot wojskowy! A to dobre. Koń by się uśmiał. Niemniej ci faceci nie żartowali. Nie ucieknie, bo go dopadną. Na dodatek to siły specjalne. Czy to nie ironia losu, że przygotowywał się do ratowania ludzi, a teraz będzie pomagał w ich zabijaniu?
4:
Wentyl zeskoczył z ciężarówki, błocko bryzgnęło we wszystkich kierunkach. Stęknął i sięgnął po broń i plecak. Aura doprowadzała do rozpaczy. Lało i lało – słabiej, mocniej, ale bezustannie. Nawet jeśli na chwilę słońce wychodziło zza chmur, mżawka nie ustawała.
Zdanowicz poczuł swędzenie w nosie, odwrócił więc głowę i potężnie kichnął.
– Szlag…
– Weź aspirynę – poradził Robot.
– Już brałem.
– Żebyś się tylko nie rozchorował – rzucił Wieniawa i zdjął z platformy brezentową torbę z dodatkową amunicją i ukaem Słonia, a następnie skierował się do stojącego w pobliżu śmigłowca.
– Dam radę.
– Zobaczymy – rzucił starszy sierżant przez ramię.
– Przynajmniej podwózkę mamy elegancką. – Robot z nieodłącznym M40 szczerzył zęby, jakby się nie mógł doczekać niezwykle atrakcyjnego lotu.
Pilot stał obok maszyny, przyglądając się im z wyrzutem. Facet ich nie lubił. Zamiast odpowiedzieć na uprzejme powitanie Wieniawy, tylko lekceważąco skrzywił usta i czym prędzej schował się w kabinie.
Drugi z lotników zachowywał się bardziej przyjaźnie. Przynajmniej nie dawał im odczuć pogardy, jaka biła od pierwszego z nich.
– Co mu się stało? – zapytał Wentyl tego drugiego.
– Wzięli nas z łapanki. Kamil nie chciał lecieć. Ten wasz dowódca, taki wysoki kapitan…
– Góralczyk.
– Zagroził, że jeżeli Kamil dalej będzie robił fochy, to stanie przed sądem polowym. – Szymon odebrał od niego plecak i upchnął na pokładzie helikoptera.
– Cały kapitan – westchnął Zdanowicz.
– Mamy was dostarczyć do określonego punktu i wracamy. Na wojnę się nie pisaliśmy. – Winkler zakładał lotnicze rękawice. – Gotowi?
– Możemy startować. – Sierżant zakreślił kółko palcem w powietrzu.
Zdanowicz, jak zwykle przed akcją, spróbował się rozluźnić. Przymknął oczy i głęboko oddychał. Silnik huczał, nabierając obrotów. Robot z bocznej kieszeni plecaka wyciągnął radio i teraz na cały regulator puszczał im „To Hell and Back” Sabatonu. Helikopter drżał. Wentylowi zebrało się na wymioty. Mocno ścisnął zęby, aby się nie skompromitować. W końcu oderwali się od ziemi i zaczęli nabierać wysokości. Poziom hałasu spadł o parę decybeli.
Pod nimi rozpościerało się Zakopane. Krzysztof dostrzegł kolejkę na Gubałówkę i całą masę straganów pod nią. Wszystkie zamknięte.
Już teraz był spokojny. Zawsze przed akcją pożerały go nerwy. Godziny i minuty wlokły się wtedy niemiłosiernie, do kibla wychodził ze trzy razy, a broń przeglądał z pięć. Gdy