Michael lustrował wzrokiem ubranego na czarno przeciwnika, wynajdując jego słabe punkty. Jedynie w ferworze walki dawał upust prymitywnym egoistycznym instynktom, z którymi zmagał się na co dzień. Musiał jednak przyznać, że w takich momentach czuł się wspaniale.
Niezależnie od tego, jak bardzo starał się panować nad negatywnymi emocjami, wiedział, że w głębi duszy jest dokładnie taki sam jak jego ojciec. Miał to w końcu w genach.
Postanowił zaatakować głowę i zamarkował pchnięcie. Kiedy przeciwnik uniósł miecz, żeby zablokować uderzenie, Michael pochylił się do przodu i w ostatniej chwili skierował broń w dół. Końcówka ostrza dosięgła boku rywala.
Nie było wątpliwości. Punkt dla Michaela. Koniec pojedynku.
Wszyscy ćwiczący ukłonili się nisko i położyli miecze na podłodze wyłożonej niebieskimi matami. Michael nie lubił tej części zajęć, jednak nie dlatego, że się kończyły, ale dlatego, że musiał zdjąć specjalną zbroję i wrócić do normalnego życia.
Strój pozwalał mu stać się kimś zupełnie innym. Na tym polegała jego wyjątkowość. Zwykły T-shirt – jedna osoba. Czarna zbroja jak z koszmaru i zakrywający twarz złowrogi hełm – druga osoba. Cały rynsztunek ważył prawie piętnaście kilogramów, ale po jego założeniu Michael czuł się zawsze wyjątkowo lekko.
Kiedy zdejmował kolejne warstwy pancerza, zrobiło mu się zimno i zrozumiał, że zaraz będzie musiał wrócić do rzeczywistości. W głowie zaczęły mu się kłębić przygnębiające myśli. Niestety, znał ten nieprzyjemny stan aż za dobrze. Obowiązki i rachunki do zapłacenia. Rodzina. Normalna praca. I wieczorne „zajęcia dodatkowe”.
Po zakończeniu treningu odłożył sprzęt na półkę wiszącą na tylnej ścianie szatni. Razem z nim przebierało się pięciu facetów i w pomieszczeniu było cholernie mało miejsca. Uznał, że nie ma sensu czekać w ścisku i wyszedł na korytarz. W końcu co druga kobieta w Kalifornii widziała go nagiego.
Nagle usłyszał chichot pary licealistek, które zniknęły w damskiej szatni. Zrobił zdegustowaną minę i wsunął jeansy na obcisłe bokserki. Michael Larsen: jego ciało widziała teraz połowa Kalifornijek plus dwie nastolatki.
– W przyszłym tygodniu najprawdopodobniej dołączy do nas kilka nowych dziewczyn – odezwał się nagle męski głos. To był Quan, kuzyn Michaela i jego sparingpartner.
– Możesz nauczyć je podstawowych ciosów – powiedział Michael i wyciągnął ze sportowej torby wymięty T-shirt.
– Pewnie będą zawiedzione. Liczyły na ciebie.
– Trudno. Innym razem. – Wyprostował się i założył podkoszulek, mimowolnie spoglądając w lustro, w którym odbijały się ich wysportowane ciała.
Quan podobał się kobietom. Miał krótko ścięte włosy i gęsto pokryte tatuażami ramiona, a do tego było w nim coś łobuzerskiego. Z wyglądu przypominał jakiegoś azjatyckiego gangstera. Trudno było się domyślić, że tak naprawdę spłaca kredyt studencki, pomagając rodzicom w prowadzeniu restauracji. Tymczasem Michael zawsze kojarzył się wszystkim ze słodkim chłopcem.
Jednak nie stanowiło to dla niego większego problemu. Dzięki wyglądowi mógł przecież regularnie opłacać rachunki. Jedynie czasami drażniły go sztampowe reakcje większości ludzi. Chociaż ostatnio pewna ekonomistka zupełnie go zaskoczyła. Zdawał sobie sprawę, że wpadł jej w oko, ale ani przez chwilę nie patrzyła na niego jak na kawałek soczystego mięsa. Miał wrażenie, że cały czas traktowała go jak kogoś zupełnie wyjątkowego. Udało mu się zaskarbić jej zaufanie i nie mógł zapomnieć ich ostatniego pocałunku. Wtedy zupełnie straciła głowę i…
Kiedy zorientował się, do czego prowadzą te rozważania, pomyślał, że powinien przywalić sobie pięścią w krocze. To była przecież jego klientka, na dodatek z poważnymi problemami. Naprawdę nie powinien myśleć o niej w ten sposób. To było chore.
– Jeśli pojawią się jakieś nowe uczennice, chętnie się nimi zajmę. Nie mam nic przeciwko temu – wtrącił Khai, młodszy brat Quana. Ciągle miał na sobie zbroję do kendo. Stał przed lustrem i trenował uderzenia. Wymierzał ciosy szybko, ale niezwykle regularnie jak dobrze naoliwiona maszyna.
Quan zrobił zdegustowaną minę.
– Zawsze chętny do pomocy. A potem nie może się odgonić od absztyfikantek. Szkoda, że nie widziałeś ostatniej. Zaprosiła go na kolację, a Khai odpowiedział: „Dzięki, ale już jadłem i nie jestem głodny”. „To może deser?” „Nie konsumuję słodyczy po zajęciach”. „W takim razie kawa?” „Nie będę mógł zasnąć, a rano muszę wstać do pracy”.
Michael nie był w stanie powstrzymać uśmiechu. Khai przypominał mu trochę Stellę.
Tymczasem Quan schował miecze do specjalnego futerału.
– Nieźle walczyłeś. Masz zły dzień? – zapytał.
Michael wzruszył ramionami.
– Nie gorszy niż zwykle. – Wiedział, że w gruncie rzeczy powinien być wdzięczny. Wszystko byłoby dobrze, gdyby przestał tęsknić za tym, z czego musiał zrezygnować. Nie żałował, że całkowicie zmienił swoje życie. Wiedział, że w podobnej sytuacji jeszcze raz zrobiłby to samo. Mimo to ciągle odczuwał jakiś dziwny żal i miał wrażenie, że jest coraz gorzej. To pewnie dlatego, że był egoistycznym dupkiem. Dokładnie tak samo jak jego ojciec.
– Jak się czuje twoja mama?
Przeczesał włosy palcami.
– Całkiem nieźle. Dobrze reaguje na nowe leki.
– Świetna wiadomość. – Quan poklepał go po ramieniu. – Trzeba to uczcić. Może wyjdziemy gdzieś razem w piątek wieczorem? W San Francisco otworzyli fajny klub. Nazywa się 212 Fahrenheit.
To była kusząca propozycja. Michael poczuł przypływ ekscytacji. Już od bardzo dawna nigdzie nie zabierał swoich klientek.
Nagle o czymś sobie przypomniał i głośno westchnął:
– Niestety nie mogę. Mam już inne plany.
– Co takiego? – Quan obrzucił go badawczym spojrzeniem. – To naprawdę dziwne. W piątki zawsze jesteś zajęty. Masz jakąś tajemniczą dziewczynę, którą boisz się komukolwiek przedstawić?
– Nie, nie mam żadnej dziewczyny. A ty?
Quan zaniósł się chichotem.
– Znasz moją matkę. Myślisz, że chciałbym wpakować kogoś w taki kanał?
Michael wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym wziął swoją torbę i zaczął iść w stronę wyjścia. Minął Khaia, który nie przerwał ćwiczeń ani nawet nie zwolnił tempa.
– Ma to swoją dobrą stronę. Jeśli jakaś dziewczyna spotka się z twoją mamą i nie ucieknie, to znaczy, że znalazłeś prawdziwy skarb – powiedział Michael.
Quan ruszył jego śladem.
– Nie, wtedy będę miał na głowie dwie jędze zamiast jednej.
Stanęli w progu i zaczęli machać do Khaia, ale ten jak zwykle był zbyt pochłonięty treningiem, żeby się z nimi pożegnać.
Wyszli razem na parking. Quan wsiadł na swoje czarne ducati, założył kurtkę motocyklową i oparł kask na kolanie, po czym spojrzał Michaelowi prosto w oczy.
– Dla mnie to w porządku, jeśli wolisz facetów. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Naprawdę mi to nie przeszkadza i chcę, żebyś o tym wiedział. Nie musisz ukrywać przede mną takich