Ich wiedza o tym, jak zachować się na miejscu zdarzenia, też była mocno przykurzona. Ani razu nie mieli okazji przetestować jej w praktyce.
– Masz o tym pewne pojęcie – zauważyła Burzyńska.
– Ja? – prychnął. – Nie, tylko improwizuję. Gdybyś miała tu technika kryminalistyki z prawdziwego zdarzenia, to…
cóż, nawet nie dopuściłby w pobliże zwłok kogoś takiego jak ja.
W syntetycznym ubiorze ochronnym powoli zbliżyli się do ciała matematyczki. Burza raz po raz oglądała się przez ramię, spodziewając się zobaczyć komendanta. Przełożonego nadal jednak nie było.
– Ale przypuszczam, że tutaj żaden się nie zjawi przez kilka kolejnych godzin – dodał Seweryn.
– Nie, pewnie nie.
– Wysłali kogoś z Zamościa?
– Jedzie prokurator.
Zaorski westchnął, a potem sięgnął do niewielkiej metalowej walizki. Przez chwilę przeglądał zawartość starego uniwersalnego zestawu oględzinowego i w końcu znalazł to, czego potrzebował.
– W takim razie musisz mi zaufać – powiedział.
Nie zabrzmiało to dobrze. Seweryn popatrzył jej w oczy, czekając na jakąś reakcję, a ona nie do końca świadomie skinęła głową.
Upewniwszy się, że zwłoki zostały sfotografowane z każdej strony i opisane, Zaorski obrócił matematyczkę na brzuch, a potem podciągnął jej spódnicę.
– Jezu… – jęknęła Burzyńska.
– Niepiękny widok – bąknął Seweryn. – Ale prawda jest taka, że tobie też puszczą zwieracze, jak wyzioniesz ducha.
Kaja uznała, że najlepiej będzie, jeśli puści to mimo uszu.
– Co ty robisz? – spytała.
– Nie pytaj.
Ściągnął nauczycielce bieliznę, a potem podniósł termometr, który znalazł w skrzynce. Zanim Kaja zdążyła zrozumieć, co się dzieje, Zaorski umieścił go w odbycie nieboszczki.
– Kurwa mać… – mruknął jeden z policjantów.
Kilku innych podobnie skomentowało posunięcia Seweryna.
– W tych warunkach, w takim ubraniu i przy takiej wadze trup stygnie w tempie mniej więcej jednego stopnia na godzinę – wyjaśnił Zaorski, patrząc na termometr wystający spomiędzy pociemniałych pośladków. – Aż do momentu, kiedy osiągnie temperaturę otoczenia.
Burza nie mogła zmusić się, by sprawdzić, ile stopni pokazał wynik.
– Trzydzieści trzy i pół – oznajmił Seweryn. – Nie żyje od jakichś trzech godzin.
Jeśli była to prawda, oznaczałoby to, że matematyczka mniej więcej o drugiej w nocy z jakiegoś powodu zjawiła się za starą, dawno porzuconą świątynią. Niegdyś należała do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, ale od wielu lat niszczała, a zbór przeniósł się do Zamościa. Właściwie nikt nie miał powodu się tutaj zapuszczać, a już szczególnie nauczycielka ze szkoły podstawowej. I to w środku nocy.
Zaorski usunął termometr i obrócił kobietę na plecy. Potem nachylił się nad nią, jakby miał zamiar ją pocałować.
– Seweryn?
– Początkowa faza rigor mortis – bąknął tak cicho, że nie była pewna, co powiedział. Sprawiał wrażenie, jakby szeptał do nieboszczki.
– Słucham?
– Stężenie pośmiertne zdaje się potwierdzać hipotezę o trzech godzinach – rzucił, nadal znajdując się tak blisko twarzy ofiary, że Kai zrobiło się słabo. – Spójrz na mięśnie powiek. I żuchwy. To ona stygnie jako pierwsza.
– Wolałabym nie…
Zaorski wskazał szyję.
– Zwróć też uwagę na MOS.
– Nos?
Na moment oderwał wzrok od zwłok i posłał Burzyńskiej przelotne spojrzenie.
– Mięśnie mostkowo-obojczykowo-sutkowe – dodał, po czym wrócił do przyglądania się matematyczce. – Obydwa są wyraźnie zesztywniałe, do czego dochodzi dość szybko po śmierci. Naturalny stan twoich mięśni to sztywność, w istocie potrzebujemy energii, by nasze ciało je rozluźniało, więc po śmierci…
– Tak, wiem.
Skinął głową, jakby nie był do końca pewny, czy orientuje się w tych kwestiach.
– Plamy opadowe też zdają się potwierdzać, że od zgonu minęły przynajmniej dwie godziny. I niewiele więcej. Widziałaś wędrówkę plam, kiedy obróciłem zwłoki?
Kaja niechętnie przypomniała sobie, jak fioletowa krew na dole ciała zrobiła się jaśniejsza, a potem plamy przesunęły się zgodnie z siłą grawitacji.
– Im więcej czasu by minęło, tym wolniej by się przesuwały. W dodatku nie rozwinęły się całkowicie, co normalnie następuje w okresie od trzech do siedmiu godzin po śmierci – ciągnął. – Chyba że mamy do czynienia z wyjątkowym skurwysyństwem i w trakcie torturowania ofiary powstają róże cmentarne.
Burza milczała.
– Właściwie to moje ulubione przypadki.
– Co?
– Pod kątem analizy – sprostował szybko Seweryn. – Nie jeśli chodzi o los nieszczęśnika.
Kai trudno było opędzić się od wrażenia, że rozmawia z człowiekiem zupełnie innym niż ten, z którym próbowała dojść znaczenia liczb Catalana. I wydawało jej się, że alkohol nie ma tu nic do rzeczy. Zaorski był w swoim żywiole. Po raz pierwszy widziała błysk w jego oczach, czuła bijącą od niego energię i wolę działania.
Na miejscu zbrodni czuł się jak w domu, jakkolwiek mogłoby to o nim świadczyć.
– Sporo mogą powiedzieć ci też oczy – dodał, wskazując na otwarte ślepia nieboszczki. – Tutaj mamy wyraźne zmętnienie rogówki, do czego dochodzi jakąś godzinę po śmierci. A jeśli wlejesz trochę atropiny, do dwudziestu godzin zobaczysz reakcję, która…
– Może skupmy się na tej konkretnej ofierze.
Seweryn odchrząknął i pokiwał głową.
– Wybacz – powiedział. – Im więcej kryteriów zejścia, tym lepiej. Nie tylko do celów protokolarnych.
– Jasne.
Zaorski znów sięgnął do walizki, grzebał w niej przez moment, po czym wyjął niewielki metalowy przedmiot. Zanim Kaja zdążyła się zorientować, że to niewielki młotek, Seweryn uderzył nim w ramię matematyczki.
Od razu obrócił się do Burzyńskiej i uniósł dłonie w obronnym geście.
– Spokojnie – rzucił. – Nie atakuję jej. Sprawdzam reakcję mięśnia dwugłowego ramienia.
– Jezu…
– Jej to i tak już obojętne – podsumował, a potem schował młotek do walizki. – Brak reakcji. Zazwyczaj do dwóch godzin po śmierci jeszcze się pojawia.
Burzyńska odwróciła się z nadzieją, że zobaczy komendanta. W zasięgu wzroku nie było jednak żadnego ratunku.
– Nie rozumiem, dlaczego ludzie tak się przejmują i interesują