– Na początku możemy nakreślić tylko dwie linie. Jedną narysowaliśmy w górę, bo Dyck pozwala wypiętrzać się tylko ponad horyzont, a drugą w dół. Czyli jest tylko jedna możliwość, żeby z dwóch linii stworzyć górę. Ale co się stanie, jeśli będziemy mogli skorzystać z czterech linii? Możemy wtedy narysować górę na dwa sposoby, a jeśli mamy sześć linii…
– Pięć sposobów – włączyła się Burzyńska.
Nie musiała sobie tego wyobrażać.
– Zgadza się – pochwaliła ją kobieta. – A więc znów pojawiają się liczby Catalana. Mają zastosowanie do innych tego typu kombinacji, stanowią rozwiązanie wielu zagadek matematycznych, problemów w informatyce, pierwszego problemu Schrödera, a wzór jest dość prosty, bo…
– Może nie wypisujmy wzorów – włączył się Zaorski, powstrzymując nauczycielkę w momencie, kiedy przyłożyła kredę do tablicy. – Co to wszystko znaczy?
– Cóż… tyle, że to dość istotny ciąg. Dla matematyka znacznie ważniejszy niż banalny Fibonacci, na który samodzielnie potrafi wpaść średnio rozgarnięty uczeń.
Burza i Seweryn spojrzeli na siebie, a potem na tablicę, szukając w tym wszystkim sensu.
– Taateeł… – dobiegł dziewczęcy głos z korytarza.
Zaorski zmrużył oczy, przypatrując się punktom na okręgu.
– Taaateeeł… – powtórzyła jedna z dziewczynek. – Słyszysz mnie?
– Nie. Jak tak do mnie mówisz, to nie słyszę.
– Już nie będę – odparła. – Ale tateł…
– Dasz mi chwilę? – rzucił, zerkając w kierunku córki. – Nie widzisz, że to jeden z rzadkich momentów, kiedy twój ojciec naprawdę myśli?
– Chce mi się siku.
– A mi jeść – dodała Ada.
Podrapał się po głowie, a potem spojrzał na Kaję przepraszająco. Nie musiał nic więcej dodawać, by zrozumiała, że są rzeczy ważne i ważniejsze.
– Może spróbuj wpisać „Catalan” jako hasło – rzucił na odchodnym, a potem zabrał córki i szybkim krokiem ruszył w głąb korytarza.
Kaja odprowadziła go wzrokiem. Mógł mieć rację. A jeśli tak, to właśnie otrzymała klucz do otwarcia tego, co ojciec ukrył pod podłogą garażu.
5
Seweryn zdążył przejechać może kilometr, zanim zmienił plany.
Dyskietki nie dawały mu spokoju, jakby rozwiązanie ich tajemnicy stanowiło być albo nie być całego wszechświata. Wciąż nie potrafił zrozumieć, co tak istotnego mogłoby się na nich znajdować, że Burzyński je zamurował i zabezpieczył matematycznym szyfrem.
– Taatkuu… – jęknęła Lidka.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że od kiedy ruszył spod szkoły, prowadził z córkami jakąś rozmowę. Opanował do perfekcji sztukę nieświadomej konwersacji, dzięki czemu wciąż mógł cieszyć się resztkami zdrowia psychicznego.
– Jeść mi się chce – dodała młodsza córka.
– Mi też – poparła ją Ada.
– Mnie – rzucił Zaorski.
– Coo?
– Mówi się: mnie.
– Czemu?
Chryste, na co mu to było? Czy naprawdę nie uczył się na własnych błędach? Wiedział przecież doskonale, do czego ta krótka uwaga doprowadzi. A ostatnim, czego teraz potrzebował, była Spirala Czemulności i próba wytłumaczenia dziewczynkom, dlaczego zasady języka polskiego są takie, a nie inne.
– Bo ktoś ustalił, że na początku zdania musi być „mnie” – dodał szybko. – Nie wiem kto, nie wiem dlaczego, nie wiem po co. Nic nie wiem. Jasne?
– Ale…
– Mam zerową wiedzę. Nie potrafię odpowiedzieć na żadne pytanie, które mi zadacie.
Zerknął w lusterko i zobaczył, jak skonsternowana Lidka drapie się po głowie.
– Czemu? – spytała.
– Bo nie uważałem w szkole.
– Cze…
– Bo byłem bumelantem. A teraz też jestem głodny – rzucił czym prędzej, byleby uciąć temat, a potem zawrócił na jednym z dwóch rond w Żeromicach. – Ale mam pewien pomysł, dzięki któremu szybko dostaniemy coś do jedzenia.
– Pizza Hut? – zapytała Ada.
– Tu nie ma Pizzy Hut.
– Ale na pewno jest jakaś pizzernia.
Tym razem nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby poprawić córkę. Skierował się z powrotem w stronę domu Burzyńskich, jednocześnie sięgając po telefon. Wybrał numer Kai i przez moment czekał, aż odbierze.
Kiedy to zrobiła, nie miał zamiaru owijać w bawełnę.
– Masz w domu coś do jedzenia? – spytał.
– Co takiego?
– Właśnie zawracamy i jedziemy do was.
Odpowiedziało mu chwilowe milczenie.
– To awaryjna sytuacja – dodał. – Mam w samochodzie dwa głodomory, które zaraz zeżrą własnego ojca, jeśli nie dostarczy im jakiegoś pożywienia.
– Tateł! – zaoponowała Lidka i zrobiła naburmuszoną minę.
Zaorski minął stację benzynową, przelotnie myśląc o spotkaniu, które czekało go dzisiejszej nocy. Może właśnie po to, by uniknąć rozważań o nim, starał się zająć tajemnicą Burzyńskiego? A może po prostu szukał okazji, by odnowić kontakt z Kają? Nie, nie, to raczej czysta ciekawość. Wszystko zaczęło się od tego, że to on znalazł dyskietki, więc chciał, by sprawa zakończyła się także z jego udziałem.
– Jesteś już w domu, tak? – spytał.
– Zaraz będę – odparła Kaja. – Zastanawiam się, czy moje zasoby lodówkowe wystarczą do wykarmienia tylu osób. I czy nie powinieneś najpierw zapytać, czy nie mam nic przeciwko, że przyjedziecie. I czy…
– Zawsze snujesz tyle rozważań?
– Zazwyczaj – przyznała. – A ty zawsze narzucasz się prawie obcym ludziom?
– Czasem.
– Więc chcesz zobaczyć, co jest na dyskietkach?
– Mhm – potwierdził cichym mruknięciem.
Cisza na dobrą sprawę mogłaby świadczyć o tym, że Burza zastanawia się, czy nic nie stoi temu na przeszkodzie, ale Zaorski miał wrażenie, że decyzję podjęła już na samym początku. Też chciała dokończyć tę sprawę w zespole, który się jej podjął.
– Spaghetti może być? – zapytała.
– Tak. Głodomory wsuną wszystko.
– Tateł…
– Będziemy za parę minut – powiedział, po czym odłożył komórkę do schowka przy podłokietniku.
Kiedy dotarli na miejsce, w domu rozchodził się już zapach makaronu. Chwilę później Lidka i Ada usiadły obok Dominika na kanapie w salonie, a Zaorski odniósł wrażenie, że za punkt honoru postawiły