– Ten, który cię napadł również nie wydał ci się podejrzany – mruknął „Sokół”.
– W rzeczy samej. Nie rozglądał się nerwowo, nie zerkał co chwilę na moją walizkę ani nie trzęsły mu się ręce – zdenerwowała się Alicja.
– Proszę się nie dziwić tym pytaniom. Ktoś musiał zdradzić. Nie wiemy tylko, czy mamy zdrajcę w naszych szeregach, czy to bankowiec z Dresdner Banku. Myślę jednak, że to musiał być ktoś od nas… – głośno myślał „Sokół”.
– A ile osób wiedziało o moim wyjeździe? – zapytała Alicja, bo ona także zastanawiała się, skąd wiedziano o jej misji. Na pewno wiedzieli „Sokół”, Julian i Wiktor. Kto, u licha, jeszcze, jeśli oni wszyscy byli poza podejrzeniami.
– Bardzo wąskie grono – mruknął „Sokół” i dodał: – Dobrze, skończymy na dzisiaj. Gdyby jednak coś ci się przypomniało, nawet mało istotnego, to mnie informuj. I cieszę się, że jednak zdecydowałaś się na Grossa. Pamiętaj, ojczyzna ci tego nie zapomni – zakończył górnolotnym stwierdzeniem i oboje opuścili magazyn.
Alicja szła powoli do swojej kwatery, zastanawiając się, od czego zacząć, żeby na powrót uwieść Grossa. A jeśli już o niej zapomniał? Minęło tyle czasu, że równie dobrze mógł mieć nową kochankę. Szpicle twierdzili, że nie ma, ale w każdej chwili mógł mieć.
Nagle poczuła szarpnięcie i ktoś wciągnął ją do jednej z bram. Obejrzała się, nieco wystraszona, i stanęła twarzą w twarz z Julianem.
– Co ty wyprawiasz? – warknęła.
– Dopóki trwa nasze śledztwo, nikt nie może zobaczyć, że rozmawiamy na osobności – powiedział cicho.
– Podejrzewają ciebie? – zapytała, zdziwiona.
– Na razie podejrzewają wszystkich, nawet ciebie – mruknął.
– Oszalałeś? Przywiozłam im każdego cholernego dolara – żachnęła się.
– Mogłaś po prostu zmienić zdanie… – powiedział cicho.
Pokręciła przecząco głową, jakby nie dowierzając, że w ogóle słyszy podobne brednie. Narażała życie, a on tu jej wyjeżdża z takimi podejrzeniami. Wyrwała mu się i chciała odejść, ale zastąpił jej drogę.
– Ja ci wierzę. Ale chciałem zapytać cię o coś zupełnie innego. Dlaczego się zgodziłaś na Grossa? – zapytał cicho.
Spuściła głowę i przez chwilę milczała. Mogła w tym momencie zranić Juliana do żywego, urazić jego męską dumę. Mogła mu zrobić karczemną awanturę za to ich pierwsze spotkanie po powrocie do kraju. Nie chciała jednak tego robić. Nie miała na to ani siły, ani ochoty. W głowie kołatała jej jedynie myśl o swojej przyjaciółce, Hance. Pamiętała ich wspólny czas i to, że gdy Hanka obrosła w piórka i została panią Niechowską, załatwiła jej angaż w dobrym teatrze, wygodne mieszkanie i była osobą, na którą zawsze mogła liczyć. A na kogo mogła liczyć teraz Hanka? Na męża, który siedział w Anglii i chyba już zapomniał o swojej rodzinie? Na egoistycznego i nieudacznego brata, który żył w dostatku tylko dzięki innym?
– Hanka jest na Pawiaku. Podobno od miesięcy. Muszę ją stamtąd wyciągnąć. Ona ma tylko mnie. A Gross może mi pomóc. On musi mi pomóc. Nie wiem, co stało się z dzieckiem Hanki. Muszę się dowiedzieć… Julian, ja po prostu nie mam wyjścia. Nie zrobiłabym tego dla Rzeczpospolitej, ale dla niej tak. Tak jak zrobiłam to dla ciebie.
Alicja zaczęła płakać. Straciła cały animusz, a jej bezczelność rozpierzchła się w cieniu obskurnej schodowej klatki. Wiadomość o Hance po prostu ją złamała. Ona, taka silna, dzielna i cwana, nagle poczuła się jak w pułapce. Ostatni raz tak się czuła, gdy stała samotnie na zgliszczach swojego mieszkania, które zbombardowały niemieckie pociski. Ale to była chwila, bo potem nadeszły pokrzepiające wieści, że Julian wciąż żyje.
Chełmicki przytulił Alicję i zaczął głaskać ją po głowie.
– Może jest inny sposób, nie wiem, może porozmawiam z kimś, żeby ją odbili… Nie chcę, żebyś do niego wracała. Nie chcę, żebyś kochała się z nim tak, jak ze mną… – szeptał Julian. – Wydawało mi się, że dam radę, że nic mnie to nie obchodzi, ale kiedy się zgodziłaś, dopiero do mnie dotarło, jakie to jest dla mnie trudne.
– Muszę, Julianie… – Alicja odsunęła się od niego, otarła łzy i bez słowa wyszła z sieni.
Co mogła mu powiedzieć w takiej chwili? Przecież powinien zrozumieć, bez zbędnych wyjaśnień. Jego rozterki w obliczu tego, co spotkało jej przyjaciółkę, po prostu nie miały znaczenia. Życie Hanki warte było każdego poniżenia, w tym momencie nic więcej się nie liczyło.
Szła brukowaną ulicą i czuła się samotna. Tak samo, jak wtedy, gdy pewnej nocy opuściła pokój hotelowy, w którym udawała prostytutkę. Wiedziała jednak, że tylko Gross może jej pomóc i była gotowa zapłacić za to wysoką cenę. Nawet utratę największej miłości swojego życia, Juliana Chełmickiego.
Wróciła do mieszkania i przygotowała sobie kąpiel, dolewając do wanny różanego olejku, aby jej skóra pięknie pachniała. Zakręciła włosy na papiloty, a potem wyciągnęła z szafy swoją najlepszą sukienkę. To w niej odbyła podróż do Berlina i miała jej służyć na kolejne wyjazdy. Teraz jednak zmieniła się jej rola. Musiała w niej uwieść Martina. Swój elegancki płaszcz straciła podczas misji i zapewne cieszyła się nim córka kobiety, z którą zamieniła się rolami. Na szczęście nadchodziła wiosna i mogła założyć lżejszy płaszczyk. Wciąż jeszcze był za cienki na taką pogodę, ale nie znalazła w szafie niczego bardziej eleganckiego. Naciągnęła pończochy, przypięła je do pasa i wsunęła stopy w pantofle na obcasach. Zrobiła makijaż i pociągnęła usta karminową szminką. Była gotowa na spotkanie z Martinem Grossem.
Postanowiła, że najpierw pójdzie do jego mieszkania. Miejsca, w którym przeżyli swój płomienny romans. Jeśli nie zastanie go w domu, wówczas uda się na rekonesans do Café Clubu, gdzie niegdyś tańczyła. Było już późno, zostało dosłownie kilkadziesiąt minut do godziny policyjnej. I to dawało jej szansę, że z troski o jej bezpieczeństwo Martin jej nie odprawi. „Ech, Martinie, gdybyś ty nie był Szwabem…” – westchnęła w myślach Alicja. Mogłaby go wtedy naprawdę bardzo polubić. Poza tym był taki przystojny, może nawet bardziej niż Chełmicki. Ale życie i wojna postawiły ich po przeciwnych stronach barykady i Martin Gross miał być jedynie tym, kim był od zawsze – środkiem prowadzącym do celu.
Niepewnie nacisnęła dzwonek do drzwi. Minęło kilka chwil, gdy usłyszała kroki. Ktoś przystanął przy drzwiach, najpewniej obserwując ją przez judasza, a następnie rozległ się dźwięk przekręcanego klucza.
Martin Gross ubrany był w spodnie od munduru i nieco rozchełstaną koszulę. W dłoni trzymał pióro i jakiś dokument.
– Alicja… – powiedział ze zdziwieniem.
– Dobry wieczór, Martinie – szepnęła, spoglądając uwodzicielsko. – Mogę wejść?
Martin ocknął się i zaprosił ją do środka. Odłożył na szafkę pióro i pomógł jej zdjąć okrycie. Weszli do salonu, gdzie na stole, kanapie i komodach porozkładane były papiery.
– Przepraszam cię za ten nieład… Pracuję… Napijesz się herbaty, może koniaku? – zapytał, nieco zażenowany zarówno panującym bałaganem, jak i swoim dość niechlujnym wyglądem.
– Nalej mi koniaku –