– Co tam wieziesz? – zapytał ostro.
Jedną z cech Alicji Rosińskiej była wyjątkowa bezczelność, gdy czuła narastający w sobie strach. Hołdowała maksymie, że jeśli zbliża się niebezpieczeństwo, należy iść na całość.
– Rąbankę – powiedziała cicho.
Żołnierz popatrzył na nią ze zdziwieniem, bo z reguły szmuglerzy wymyślali wszystko, byle nie powiedzieć prawdy. Tymczasem ta dziewczyna bez ogródek się przyznała, jakby nie miała pojęcia, że jest to zabronione.
– Nie wiesz, że to jest zakazane? – zapytał.
– Wiem – powiedziała buńczucznie. – A jadł pan wojskowy nasz kartkowy chleb?
– Gówien nie jadam – mruknął.
– Ja też – odpowiedziała i dodała, uśmiechając się: – Ten dokument w środku to mój meldunek.
Żołnierz przełożył znajdujący się wewnątrz kenkarty kwitek i zobaczył pod nim złożone wpół dwadzieścia dolarów. Przykrył je dłonią i dyskretnie wsunął do kieszeni. Po chwili oddał Alicji dokument i powiedział:
– W porządku…
Przez te kilka minut Alicja myślała, że serce jej wyskoczy z piersi i nawet się nie zastanawiała, co zrobi, jeśli żołnierz zechce zajrzeć do tobołka. Jedynym ratunkiem był ciążowy brzuch i wciśnięte w kenkartę dwadzieścia dolarów. Inna opcja po prostu nie wchodziła w grę.
Wysiadła w Warszawie i szybkim krokiem kierowała się w stronę hali dworcowej. Poczuła na sobie czyjś wzrok, a po chwili usłyszała głos.
– Alicja? Na Boga… Alicja.
W jej stronę szedł Emil Lewin. Nie wyglądał elegancko, jak miał to w zwyczaju, teraz ubrany był w wyświechtaną kapotę i zdeptane trzewiki. Ona także wyglądała inaczej niż zwykle.
– Emil! – Mimo wszystko ucieszyła się, bo miała nadzieję, że dowie się czegoś o Hance, za którą tak bardzo tęskniła.
– Boże, Alicja, gdzie się podziewałaś? Szukałem cię…
– Ty? A po co? Wyjeżdżałam…
– Posłuchaj, wiem, że mnie nie lubisz, ale Hanka… – Nie wiadomo, dlaczego Emil Lewin nagle się rozkleił. – Hania od kilku miesięcy siedzi na Pawiaku.
Po chwili rozpłakał się. Nie tylko dlatego, że spotkał kogoś, komu nie był obojętny los jego siostry, ale chciał wyrzucić z siebie również żal, który czuł po spotkaniu z ojcem. Sądził, że stary Chełmicki wykaże minimum uczuć w stosunku do niego, chociażby nienawiści, ale kolejny raz otrzymał lekcję pogardy i obojętności.
– Boże… – wyszeptała Alicja.
Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Pożegnała się z Emilem, obiecując jedynie, że wkrótce go odwiedzi, po czym powróciła do swojej kwatery, pozbywając się po drodze sfilcowanej chustki i wyciągając spod swetra worek. Na szczęście zanim gospodyni zdążyła zwlec się z sofy i wyjść do przedpokoju, Alicja już znalazła się w swoim pokoju. Usiadła na łóżku i zakryła twarz rękoma. Jej najlepsza przyjaciółka, najcudowniejsza osoba, jaką znała, zdychała na Pawiaku. Delikatna, subtelna i piękna kobieta być może była bita i poniżana. Czy mogła jej pomóc? Nie zastanawiała się zbyt długo. Wiedziała, że jest na to jedyna szansa i podjęła decyzję.
Następnego dnia zjawiła się w magazynie na Woli w porze, gdy zwykle się spotykała ich grupa i z triumfem wręczyła Julianowi pakunki z pieniędzmi. Próbował do niej podejść, przytulić się, powiedzieć, jak bardzo się martwił i jak bardzo w nią wierzył, ale zatrzymała go gestem ręki.
– Jeśli chodzi o waszą propozycję dotyczącą Grossa, to zgadzam się. Przekaż to „Sokołowi”. Aha, brakuje dwudziestu dolarów, musiałam dać łapówkę. Reszta, mam nadzieję, się zgadza… Na spotkanie w piątek przyjdę normalnie.
– Alicja… – Julian próbował coś powiedzieć, ale Alicja odwróciła się i wyszła z magazynu, cicho zamykając za sobą drzwi.
9. Moskwa, 1941
Chłód powoli ustępował, ale wciąż daleko było do wiosennej aury. Za to coraz częściej pojawiał się nieprzyjemny wiatr, który był niekiedy bardziej dokuczliwy od siarczystego mrozu.
Tylko nieliczni głowy mieli zajęte czymś innym niż prozą codziennego życia. Mieli świadomość nadciągającej wojny. Już nie padało pytanie, czy Niemcy zaatakują Związek Radziecki, ale kiedy. Mimo że Stalin wyjątkowo sceptycznie podchodził do informacji od kolejnych agentów, nawet ludzie z jego najbliższego otoczenia nie mieli złudzeń. Zdawali sobie sprawę, że atak nie nastąpi zimową porą, bo byłby to akt samobójstwa. Rosjanie przywykli do chłodów i radzili sobie z nimi całkiem dobrze, ale im dalej na zachód, tym bardziej rosyjskie zimy były pojęciami czysto teoretycznymi. Już niejeden władca przekonał się, że natura potrafi być największym sprzymierzeńcem Rosjan, ale nim przychodziła taka refleksja, z żołnierzy pozostawały jedynie zamarznięte ciała. Z kolei wiosna i jesień zamieniała całe połacie kraju w błotniste bajoro, po którym poruszanie się było niemalże niemożliwe.
Niemcy nie byli idiotami i musieli mieć świadomość występowania zarówno siarczystych mrozów, jak i wiosennych roztopów. Zatem pozostawało lato. Niemniej jednak Hitler już szykował Wehrmacht na najważniejszą i największą swoją wojnę, grupując przy granicy coraz większe zastępy swoich wojsk. Kolejne raporty nie pozostawiały złudzeń, ale Stalin wciąż im nie ufał. Miał także problem innej natury. Czystki z końca lat trzydziestych pozbawiły Armię Czerwoną najlepszych dowódców, najzdolniejszych strategów i najinteligentniejszych analityków, a wyposażenie armii było w opłakanym stanie. Związek Radziecki był ogromnym krajem, ale nie dorównywał technologicznie Rzeszy. Oczywiście i Moskwa próbowała dozbrajać swoją armię, jednak przepaść była ogromna. Jedyną przewagą nad Niemcami była liczebność żołnierzy. I chyba to dawało Stalinowi poczucie bezpieczeństwa i pewność, że Hitler nie odważy się zaatakować tak potężnego i licznego narodu.
Igor Łyszkin nie mógł zrozumieć tak niefrasobliwego podejścia Stalina do poczynań Hitlera. Już będąc w Polsce, przekonał się, że dla Niemców każdy Słowianin to gorszy gatunek człowieka, a szacunek w nich budzili jedynie silniejsi.
– Jeśli wszystko jest jasne, a raporty z Brześcia jednoznaczne, to właściwie jaki jest sens, żeby kontynuować „Klasztor”? – zapytał Sacharow.
– Oj, Jurij, Jurij, chyba za dużo rykowki popijacie – roześmiał się Igor. – Jak wybuchnie wojna, to właśnie wtedy nasza akcja będzie miała największy sens. Na lepsze radiostacje nie mamy co liczyć. Jedyną naszą siłą są ludzie. Ale jak dojdzie do wojny i zamkną w Rzeszy radzieckie ambasady, to stracimy z nimi kontakt. I wtedy jedyne, co może mieć rację bytu, to podwójni agenci, a takich mamy niewielu.
– Wy macie jednak łeb nie od parady – powiedział z uznaniem Sacharow, po czym dodał z westchnieniem: – Więc jednak wojna…
– Jestem prawie pewien. Zresztą nie tylko ja. Chyba jeszcze tylko Stalin wierzy, że do tego nie dojdzie. – Igor przestał się uśmiechać.
– Jobanyje sobaki – zaklął Sacharow. – Jeszcze się nie nachapali.
– Słuchajcie, Jurij… muszę wam coś powiedzieć. Ale tak między nami. Jest jeszcze trochę czasu, zanim wiosna i lato do nas przyjdą, Abwehra też musi mieć czas, żeby łyknąć kuzyna Iriny… Muszę