Bastian długo pracował, by doprowadzić do potajemnej schadzki z niemieckimi dziewczętami, których cnota tak bardzo obchodziła babcię Franza. Zawody miały trwać tydzień i wszystkie wieczory chłopcy mieli wolne. Kilku starszych adeptów z sieci szkół Napola2 poszło z Bastianem o zakład, że przy muzyce i nielegalnie przemyconym alkoholu chłopcy będą mogli skonsumować przygodną znajomość z dziewczyną.
Chłopcy z nazistowskich szkół z internatem, podobnie jak skromni uczniowie katolickiej szkoły w Drasenhofen, z zasady byli oddzieleni od dziewczyn szczelnym kordonem ideologii. Niemieckie dziewczyny miały własną organizację. Jednak oddalenie od szkoły i rodzinnego domu, a także połączenie swobody, sukcesu na zawodach sportowych, alkoholu i typowych dla chłopców przechwałek o podbojach miłosnych sprawiały, że wszyscy skrycie marzyli o tej zakazanej przygodzie. Ów dionizyjski pęd ku złamaniu reguł rządzących światem kobiet i mężczyzn był pokusą zbyt silną, by się jej oprzeć. Wszyscy na tym obozie stawali się odważni ponad własną miarę lub od razu przekraczali wszelkie ustalone granice w totalitarnym państwie. Wydawało się im, że nie było takich miejsc, do których nie mogliby dojść, ani takiego narodu, który mógłby im dorównać. Franz i jego koledzy czuli, że dane im jest być panami czasu.
Choć sierpniowa noc była urzekająca, Franz źle się czuł w atmosferze takiej swobody. Prawo moralne wtłaczane mu do głowy przez lata w domu i w kościele wciąż tkwiło w głębi jego duszy. Franz był w gruncie rzeczy zwyczajnym, zakompleksionym, ale na swój sposób bardzo ambitnym chłopakiem z austriackiej prowincji. Bez entuzjazmu pił kwaśne reńskie czerwone wino, tylko dlatego, że wszyscy koledzy je pili. Gdy opowiadano sprośne dowcipy o miłosnych podbojach, Franz śmiał się tak samo jak inni, bo wymuszała to sytuacja. Jednak Bastian przeciągał spotkanie. Franz nie wiedział dlaczego.
Gdzieś koło północy od strony ścieżki biegnącej nad jeziorem doszły ich wesołe śmiechy. To była skrywana tajemnica Bastiana. Przyszły dziewczyny, młode aktywistki Związku Niemieckich Dziewcząt, żeńskiego odpowiednika Hitlerjugend. Wzorowe Niemki, dwudziestoletnie, których marzeniem było zostać niemiecką matką. Ale ich krew wrzała na samą myśl o tym, co zakazane i zabronione. Przychodząc na to spotkanie, dziewczyny miały jasne zamiary. To od nich zależało przyzwolenie na to, co było niedozwolone. Naturalnie żaden z chłopców nie śmiał jako pierwszy zacząć rozmowy o tym, o czym myślały koleżanki. Młodzi zostali sami, bez wychowawców i bez żadnego ideologicznego hamulca.
Jedna z dziewczyn, szczupła i bardzo wysportowana blond monachijka, wyraziła się z dumą o mundurach Hitlerjugend i tęgo pociągnęła z butelki. Dwie jej koleżanki zaczęły palić nie wiadomo skąd wytrzaśnięte papierosy. Inne onieśmielały chłopaków, wystawiając na próbę ich odwagę i poczucie męskości. Mówiły, że jedna drużyna dziewczęca z pewnością pokonałaby zadufanych facetów w przeciąganiu liny. Potem wszystko potoczyło się samo. Ktoś obok kogoś usiadł, czyjś wzrok w odpowiednim momencie spotkał się ze wzrokiem drugiej osoby. Alkohol dokonał reszty.
Franz był wprawdzie pijany, ale nie na tyle, by nie wiedzieć, co dzieje się wokół niego. Chciał uciec, ale nie potrafił. Nogi się pod nim ugięły. Miał wrażenie, że są z waty, ale bardzo osobliwej, bo przytwierdzonej do ziemi stukilowym magnesem własnego pożądania.
W końcu jedna z dziewczyn się nim zainteresowała. Nie znał jej, tak jak ona nie znała jego. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Chcieli poznać, co to znaczy przekroczyć zakazaną granicę i przełamać barierę. Ona okazała się odważniejsza. On się cofał, ale ona była zdecydowana na wszystko. Podeszła do Franza i delikatnie, guzik po guziku, zaczęła rozpinać mu koszulę. Nie protestował. Poddał się jej. A bezimienna dziewczyna, nie chcąc oddawać się mu na oczach innych par, pociągnęła go dalej do malinowego chruśniaka. Musieli się bardzo spieszyć, w końcu letnie noce są takie krótkie.
Rozdział 8
KAIN I ABEL
Milena prowadziła ojca przez uliczki bratysławskiego starego miasta. Wracali od lekarza, przyjaciela ojca, doktora Slavana Pressburgera. Mecenas w dalszym ciągu nie miał posady i nadzwyczaj źle znosił duszne, upalne lato tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Lekarz nie owijał w bawełnę. Serce prawnika, nadwyrężone w ostatnich miesiącach, powinno jak najwięcej wypoczywać. Wieści te zmartwiły Milenę, ale ojciec zupełnie się nimi nie przejmował. Przeżył niejedno, stwierdził, przeżyje i własne serce.
Wracając do domu, przechodzili obok grupki członków ultrakatolickiej Gwardii Hlinkowej podpierającej ściany kamienic i sączącej piwo. Milena spojrzała na nich pełnym pogardy wzrokiem. Dziewczyna zachowywała się czasami bardzo prowokacyjnie. Praca w klubie nauczyła ją śmiałości. Nie wahała się mówić prawdy w oczy. Popatrzyła więc na gwardzistów tak jak na studentów konserwatorium próbujących organizować na uczelni getto ławkowe. Milena instynktownie nie znosiła wszelkiego rodzaju gett, szczególnie tych najgorszych, umieszczonych w ludzkich umysłach.
Jej uwagę przykuł jeden z mężczyzn. To był Dawid. On także natychmiast ją poznał i uznał, że musi wyrównać rachunki. Sam się sobie dziwił, że korespondował kiedyś z „brudną Żydówą”, jak mówili członkowie gwardii. Dawid chował do Mileny urazę. Już nawet nie chodziło o niego samego, ale o matkę, którą bardzo kochał. Przykrość, jakiej doznała od Żydów w kolejce po chleb, była jego przykrością. Nie mógł darować, że jego matka musiała iść na koniec kolejki, ale zupełnie się nie przejmował tym, że kiedy sobie popił, to czasami uderzył starą matkę – żeby nie robiła rabanu, jak mówił kumplom.
Kiedy dziewczyna wraz z ojcem zniknęli w jednej z uliczek, gwardziści ruszyli za nimi. Milena natychmiast wyczuła ich obecność i się odwróciła. Szli zwartą grupą około trzydziestu metrów za nimi. Ojciec natomiast nie zauważył niczego. Milena, choć w jej sercu czaiła się trwoga, nic nie powiedziała ojcu. Na czole mecenasa, jak zwykle bardzo zamyślonego, szklił się perlisty pot. Czuł się naprawdę źle.
Próba sił trwała dalej. Mężczyźni się nie spieszyli. Mieli przecież ogromną przewagę; tylu silnych chłopaków przeciw staremu Żydowi i jego córce. Milena, chcąc za wszelką cenę uniknąć spotkania, przyspieszyła kroku, mimo iż starszy człowiek ciężko oddychał w upale. Jednak hlinkowcy zbliżali się coraz bardziej. Gdy dziewczyna i jej ojciec weszli w kolejną uliczkę, gwardziści się rozdzielili. Na znak Dawida część jego ludzi pospieszyła, żeby odciąć Żydom drogę z drugiej strony. Kiedy hlinkowcy zastąpili drogę dwojgu ludziom, Dawid spokojnie podszedł do swoich ofiar. Ojciec Mileny dopiero teraz zorientował się, że to napaść. Zasłonił córkę i zwrócił się do Dawida.
– Czego chcesz? – zapytał Zinger.
– Nie mam zamiaru rozmawiać z tobą, Żydzie – odparł Dawid, wpatrując się w zdenerwowaną Milenę, która stała za plecami ojca.
– Jak się do mnie zwracasz, smarkaczu? – zapytał urażony mecenas.
Nie mógł przypuszczać, że Dawid zareaguje agresywnie. Ten jednak wymierzył mecenasowi błyskawiczny cios pięścią w brzuch. Stary Elias Zinger zwinął się z bólu, nie mogąc złapać oddechu. Upadł na chodnik.
Tego było już za dużo dla Mileny. Na widok bitego ojca dziewczyna zebrała w sobie całą siłę, jaką miała i z której nawet nie zadawała sobie sprawy. W ułamku sekundy strach minął. Dziewczyna rzuciła się na napastnika. Dawid, powaliwszy tak łatwo ojca, zupełnie nie docenił córki. I miało go to drogo kosztować.
Milena kopnęła chłopaka poniżej pasa. Dawid zasyczał z bólu. W jednej chwili