Grzech ma podwójne oblicze – jak przynęta, w której ukryty jest podstęp. Z jednej strony człowiek doświadcza wołania: Patrz jak łatwo, wystarczy tylko ręką sięgnąć. W rzeczywistości grzechu ćwiczona jest wola człowieka. Przynęta nie ma innej możliwości jak zwodzić, ona nie atakuje, ani nie przymusza. Człowiek sam, dobrowolnie sięga po przynętę zwiedziony jej urokiem. To człowiek swoją wolą decyduje o wszystkim. Grzegorz z Nyssy słusznie zauważył: Człowiek jest tym, czego chce. W przypadku grzechu wola człowieka ogranicza wolę Bożą. Jan Paweł II pisał w encyklice „Dives in Misericordia”, że miłość Bożą ograniczyć może tylko brak dobrej woli człowieka, brak gotowości nawrócenia, czyli pokuty, trwanie w oporze i sprzeciwie wobec łaski i prawdy.
Niezwykła jest tajemnica grzechu człowieka. Biblia mówi o nim jako o przekroczeniu prawa. Jest on niewiernością i niewdzięcznością wobec Boga, który pierwszy obdarzył nas miłością, jest opozycją wobec Chrystusa, odrzuceniem prawdy o Nim i o sobie, w tym o zbawieniu.
W jednej ze sztuk Maxa Frischa o. Diego wypowiada słowa: Bóg ukarał człowieka, tworząc go takim, jakim jest, a nie takim, jakim chciałby być. W grzechu do głosu dochodzi pragnienie samowystarczalności człowieka, który sam, bez Boga i Jego nauki, podejmuje się zbudowania własnego świata. Tak również myśleli, rozpoczynając swe dzieło, budowniczowie wieży Babel (por. Rdz 11, 1-9).
Ciężar grzechu można w pełni zrozumieć dopiero wówczas, gdy spojrzy się na niego z perspektywy miłości Boga, który kocha człowieka. Grzech jest bowiem sprzeniewierzeniem się miłości Boga. Popełniając grzech, człowiek chce powiedzieć Bogu, że nie chce, by On nim kierował. Pragnie być tym, który sam rozstrzyga o tym, co dla niego jest dobre, a co złe. Grzech jest więc takim sposobem życia, jakby Boga nie było. Grzesznik wykreśla Boga ze swego życia.
Grzech jest także wymierzony przeciw Chrystusowi jako Temu, który ustawicznie i prawdziwie niesie zbawienie, a wiec możliwość uwolnienia od zła. Grzech jest zaś odcięciem się człowieka od łaski i dzieła Chrystusa.
Zawsze też grzech ma wymiar społeczny. Jan Paweł II podkreślał, że nawet najbardziej intymny, wewnętrzny, najściślej indywidualny grzech rzutuje z mniejszą lub większą gwałtownością na całą strukturę Kościoła i na ludzką rodzinę. Jest on zaprzeczeniem miłości bliźniego, osłabieniem dobra, atakiem na sprawiedliwość. Mur jest silny siłą każdego z kamieni, które go tworzą. Gdy jeden kamień kruszeje, cały mur jest słabszy.
Grzech jest także krzywdą wyrządzoną samemu sobie, jest wyrazem bezskutecznego poszukiwani własnej autonomii, zaspokojenia zmysłów i postawienia własnego „ja” na miejscu należnym Bogu. Grzech ma w sobie coś z pozoru prawdy, wydaje się być dobrem absolutnym, obiecującym pełnię szczęścia, ale tylko dopóty, dopóki nie zostanie popełniony. Wyrasta z pokusy, która działa jak przynęta – wabi atrakcyjnym wyglądem, smakiem, przeżyciem, lecz kryje w sobie „haczyk”, który mocno uczepia się serca człowieka i rani je śmiertelnie.
Biblia podkreśla, że nie ma na świecie przestrzeni wolnej od Boga. Część tego świata jest Mu jednak „zabrana” przez szatana. Każdy z ludzi musi wybrać między Bogiem a ofertą szatana. Jak przypomniał papież Franciszek w swojej pierwszej homilii: Kiedy nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, wyznajemy diabła. Przywołał też słowa Léona Bloy: Kto nie modli się do Boga, modli się do diabła.
Ks. prof. dr hab. Andrzej Zwoliński, teolog i socjolog, kierownik Katedry Katolickiej Nauki Społecznej na UPJP II w Krakowie
Choroba duchowa jest większym nieszczęściem niż choroba ciała. Grzeszność, jeśli zostaje puszczona samopas, niszczy człowieka duchowo. Prowadzi do śmierci duchowej, a nawet utraty życia wiecznego.
François de La Rochefoucauld, francuski pisarz, pamiętnikarz i filozof, zauważył zgryźliwie, że cnota niektórych to tylko brak okazji do grzechu. To samo zresztą mówi mądrość ludowa: Nie ty grzechy, ale grzechy ciebie opuściły, Żałuje za grzechy, kiedy już grzeszyć nie może.
Tę historię opowiadał mi mój współbrat zakonny, o. Marcin Babraj. Jako dziecko był razem z mamą i siostrami na zesłaniu w Kazachstanie. Kiedy miał 12 lat, w 1946 r., zesłańcy mogli wrócić do Polski, ale tylko ci, którzy pochodzili z ziem przedwojennej Rzeczypospolitej. Rozpacz tych, którzy musieli zostać, zdawała się nie mieć granic. Wyrażała się ona przede wszystkim religijnie. Już moglibyśmy pozostać na tej niegościnnej ziemi – wciąż powtarzała się skarga – ale żeby przynajmniej raz w roku być na Mszy Świętej…, żeby przed śmiercią można było chociaż jeden raz się wyspowiadać…, żeby chociaż jeden raz Komunię Świętą przyjąć…
Inną, nie mniej przejmującą opowieść zapisała Grażyna Lipińska w swojej książce „Jeśli zapomnę o nich”. Autorka podczas ostatniej wojny znalazła się w bolszewickim więzieniu w Mińsku. Wszystkie znajdujące się w celi więźniarki były osobami religijnymi. Modlitwa przynosiła im wiele pociechy. Tylko jedna z nich, Jadwiga Ejsmont, izolowała się od współwięźniarek. Już cztery lata siedziała w więzieniu i wciąż nie wiedziała, za co. Nie przyłączała się do wspólnych modlitw. Nagle stało się coś niespodziewanego:
Pani Jadwiga początkowo patrzy w osłupieniu na każdą z nas, potem zaczyna modlić się żarliwie. Całuje kolana pani Heleny:
– Pani droga – szepcze z płaczem – proszę mnie wyspowiadać z moich grzechów; ja przecież już nigdy w życiu nie zobaczę kapłana.
Jesteśmy wszystkie wzruszone do łez. Pani Helena drżącym głosem odpowiada:
– Siostro, Bóg miłosierny jest twoim kapłanem. Jeśli ulgę ci sprawi wyznanie przede mną grzechów, chętnie wysłucham je i będę za ciebie modliła się.
Zatykamy sobie uszy, żeby nie krępować pani Jadwigi. Prawosławne w najdalszym kąciku zaczynają odmawiać swoje korne modły. Jadwiga cichutko zwierza pani Helenie swoje grzechy, zwątpienia, bóle.
Zamiast komentować to wydarzenie, przypomnę, że sam św. Tomasz z Akwinu zachęca do spowiedzi przed człowiekiem świeckim w sytuacji, kiedy nie ma dostępu do kapłana: Jeśli konieczność nagli, penitent powinien zrobić to, co może, a mianowicie obudzić w sobie skruchę i wyznać swe grzechy, komu może to uczynić, chociaż ów nie może dokonać sakramentu, czyli udzielić rozgrzeszenia. Jezus Chrystus, Kapłan Najwyższy, uzupełni to, co powinien uczynić nieobecny kapłan. Niemniej spowiedź przed człowiekiem świeckim, dokonana z pragnienia wyspowiadania się przed kapłanem, ma poniekąd charakter sakramentalny, choć nie jest doskonałym sakramentem wskutek braku czynności kapłana.
Niekiedy z naglącą potrzebą wyspowiadania się ze swoich grzechów przychodzą do księdza niekatolicy, należący do tradycji religijnych, gdzie spowiedź nie jest praktykowana. Przywołam tu świadectwo Justyny Iwaszkiewicz, znanej tłumaczki z języków skandynawskich. Chociaż mieszkała ona w Norwegii, do Polski przyjeżdżała dostatecznie często, żeby do spowiedzi przystępować przy okazji tych przyjazdów. Kiedyś jednak przez dłuższy czas do Polski nie wyjeżdżała i poszła wyspowiadać się do katolickiej katedry w Oslo.