– Może to zrobię, jak tylko dowiem się, kto pyta?
Rozmówca wyjął legitymację, ale mignął nią tylko przed Kitlińską i ta nie zdążyła dostrzec nazwiska. Bez trudu rozpoznała jednak logotyp Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Zanim zdążyła się zastanowić, jak najlepiej postąpić w tej sytuacji, dwóch funkcjonariuszy zabezpieczyło plecak, a trzeci odprawił pielęgniarkę i wskazał Anicie korytarz.
Oddziałowa nie zwlekała, choć na odchodnym posłała jeszcze niepewne spojrzenie Kitlińskiej. Potem szybkim krokiem opuściła szpitalną salę.
– Pozwoli pani, że odprowadzę panią do wyjścia? – spytał agent.
Jej brwi zbliżyły się do siebie.
– Jeszcze nikt nigdy nie kazał mi wypierdalać w tak kulturalny sposób.
– Mogę mniej się starać.
– Proszę się nie krępować.
– Ale prawdę mówiąc, nie mam powodu – rzucił mężczyzna, a potem ponownie wskazał Anicie wyjście, tym razem znacznie bardziej stanowczo.
– Dla prostactwa zawsze się jakiś znajdzie.
Uśmiechnął się sztucznie i zbliżył do Kitlińskiej. Patrzył na nią tak długo, aż zrozumiała, że nic tu po niej. Kryzys państwowy czy nie, ABW przejęła tę sprawę i wszystkie reguły, zasady i regulacje będą teraz przestrzegane co do litery. Przynajmniej jeśli chodziło o obchodzenie się z rzeczami zmarłego.
Anita spojrzała na plecak, przekonana, że przegapiła jedyną i niepowtarzalną okazję, by się czegoś dowiedzieć. Bianczi mógł wieźć na spotkanie z nią i Hauerem nie tylko odpowiedzi, ale także dowody na poparcie swoich tez.
– Wie pani, że mamy prawo użyć siły.
Kitlińska skitowała zdawkowym skinieniem głowy, a po chwili szli już szpitalnym korytarzem, nie odzywając się do siebie. Agent przestał milczeć, dopiero kiedy opuścili gmach.
– Skończmy te podchody – rzucił, łapiąc ją za rękę.
Natychmiast odtrąciła jego dłoń.
– Co tu robisz? – spytał.
– A wy?
Wzruszył ramionami i rozejrzał się, jakby spodziewał się, że ktoś przysłuchuje się rozmowie.
– Potrącenia rowerzystów to poważny problem na ulicach – dodała. – Ale nie na tyle, żeby zajmowała się nimi ABW.
– Sprawdzamy po prostu, co miało miejsce.
– Macie powody sądzić, że…
– Słuchaj – uciął agent. – Pod ministerstwem zginął znany dziennikarz, a wszystko, co się w tej chwili dzieje, każe dokładnie przyglądać się takim sprawom.
Kitlińska zmrużyła oczy i pokiwała głową, pozorując głębokie zamyślenie.
– I właśnie dlatego ja też tutaj jestem – zadeklarowała.
– Gówno prawda.
– Sprawdzam po prostu, co…
– Jesteś członkiem ochrony prezydenckiej, powinnaś być teraz w sejmie.
– Odesłano mnie.
– W takiej chwili?
Przyglądał jej się stanowczo zbyt wnikliwie, by czuła się komfortowo. Nagle naszła ją myśl, że będzie obiektem zainteresowania służb specjalnych nie tylko z powodu możliwego niedopełnienia obowiązków. Przynajmniej część funkcjonariuszy przyjrzy jej się jako osobie, która hipotetycznie mogła mieć coś wspólnego z zamachem.
Niepokojący był również fakt, że rozmówca wiedział, kim ona jest.
Przyglądał jej się jeszcze przez chwilę, po czym schował ręce do kieszeni i nieco się wycofał.
– Będziemy w kontakcie – rzucił, a potem obrócił się i ruszył do budynku.
Kitlińska stała przez chwilę w bezruchu, nie wiedząc, co powinna zrobić, gdzie się udać i u kogo szukać pomocy. W końcu skierowała się na przystanek autobusowy, byleby nie stać przed szpitalem, gdzie czuła na sobie spojrzenia każdego przechodnia.
Zastanawiała się, czy zadzwonić do Hauera, ale przysłuchując się rozmowie dwójki przypadkowych pasażerów w autobusie, zrozumiała, że polityk nie odbierze. W sejmie doszło do jakichś perturbacji, a z tego, co udało jej się wyłapać, wynikało, że Patryk znajduje się w samym centrum wydarzeń.
Jechała na Ochotę, bezmyślnie wpatrując się w okno. Warszawa zdawała się poradzić sobie z pierwszym szokiem po ataku, teraz ogarniał ją dziwny marazm. W autobusie, poza rozmową dwójki siedzących przed Kitlińską osób, również było cicho. Miejsce obok niej przez całą podróż pozostawało puste.
Podniosła się, kiedy autobus dojeżdżał do przystanku nieopodal Bohaterów Września. Anita mieszkała w jednym ze starych bloków, które od pewnego czasu były coraz szczelniej otaczane przez nowo powstające osiedla.
Zanim jednak wysiadła, kątem oka zauważyła, że na siedzeniu obok coś leży. Odwróciła się i spojrzała na kanciasty, dość gruby smartfon, który już na pierwszy rzut oka odstawał od dzisiejszych flagówek.
Powiodła wzrokiem po autobusie, ale nie zauważyła nikogo, kto mógłby zostawić telefon. Wydawało jej się też, że nikt się nie przysiadał, ale po prawdzie cały czas skupiała się na tym, co za oknem, a nie w środku.
Włączyła wyświetlacz i zobaczyła krótką wiadomość utworzoną w standardowym androidowym notesie.
„Dowiedz się prawdy. Jesteś to winna Seydzie”.
Znów się rozejrzała. Większość pasażerów wysiadła na wcześniejszych przystankach, najwyraźniej niewielu o tej porze jechało na Szczęśliwice. Podeszła do stojącej kawałek za nią dziewczyny ze słuchawkami w uszach.
– Przepraszam – powiedziała, podnosząc telefon. – Nie widziała pani, kto to zostawił?
Kiedy dziewczyna wyjęła jedną ze słuchawek, Kitlińska powtórzyła pytanie.
– Nie.
– Dawno pani wsiadła?
– Przy szpitalu na Banacha.
Zakładając, że dziewczyna nie przegapiłaby osoby zostawiającej smartfon, należało uznać, że ktoś zrobił to między Wołoską a Banacha. O ile Kitlińska pamiętała, to jakieś pięć, może sześć przystanków. Wystarczająco dużo sposobności, by nie tylko wsiąść, ale potem także wysiąść z autobusu.
Zaklęła cicho, a potem podziękowała dziewczynie i wyszła na ulicę. Ścisnęła mocniej telefon, zastanawiając się, kto mógł go zostawić. Skreśliła od razu wszystkich związanych ze światem polityki – byli zbyt zajęci bałaganem w sejmie, by zajmować się innymi rzeczami.
A więc służby? Być może jakiś funkcjonariusz, którego ruszyło sumienie? Lub ktoś z otoczenia Seydy? Jej mąż?
Możliwości było zbyt wiele, a Anita uznała, że najlepiej będzie przestać się nad nimi zastanawiać i zamiast tego sprawdzić, co kryje smartfon. Nie chciała jednak robić tego w domu. Wciąż miała w pamięci słowa Biancziego o tym, że jest obserwowany – i że ona także niebawem będzie. Wtedy nie potraktowała ich jako poważnej przestrogi, teraz jednak musiała to zrobić.
Ruszyła w kierunku niewielkiego baru orientalnego na końcu ulicy, w którym niemal codziennie się stołowała. Route 18 wyglądał niemal jak porzucony