– Jest w szpitalu. Musieli podać jej środki uspokajające.
Charlie powinna ją odwiedzić, wiedziała jednak, że znajdzie wiele wymówek, by tego nie zrobić.
– Utrzymywałeś mnie w błędnym przekonaniu, że Kelly ma szesnaście lat.
– Myślałem, że wyczytasz to z trzymanej w ręku kuli i rozłożenia czasu na składowe.
– To wyższy poziom bełkotu, który tam zaprezentowałam – odparła z uśmiechem.
– Nie da się ukryć.
Charlie wytarła usta rękawem. Znowu poczuła woń zaschniętej krwi. Jak wszystko inne, wciąż pamiętała ten zapach z przeszłości. Pamiętała ciemne drobinki osypujące się niczym proch z jej włosów. Pamiętała, że nawet po kąpieli, podczas której szorowała każdy skrawek ciała aż do żywego mięsa, odór śmierci nadal jej towarzyszył.
– Dzwoniłeś do mnie dziś rano – powiedziała.
Ben wzruszył ramionami, jakby według niego nie miało to znaczenia.
Charlie polała resztką wody brudne ręce.
– Rozmawiałeś z mamą i siostrami? Będą się martwić.
– Rozmawiałem. – Znowu wzruszył ramionami. – Powinienem wrócić do środka.
Czekała, ale Ben nie ruszył się z miejsca. Rozpaczliwie szukała pretekstu, żeby go zatrzymać.
– Jak Barkzilla?
– Szczekliwa. – Ben wziął od niej pustą butelkę, zakręcił ją i wsunął do kieszeni.
– A Eleanor Roosevelt?
– Spokojna.
Opuścił głowę, przyciągając brodę do klatki piersiowej, i zamilkł. Nie była zdziwiona. Jej zazwyczaj elokwentny i rozmowny mąż nie odzywał się do niej za wiele w ciągu minionych dziewięciu miesięcy.
Jednak nie odchodził. Nie dawał jej do zrozumienia, żeby już poszła. Nie powiedział, że jest tylko jeden powód, dla którego nie pyta jej o samopoczucie. Usłyszałby od niej, że wszystko w porządku, nawet gdyby było zupełnie inaczej. Zwłaszcza gdyby było zupełnie inaczej.
– Dlaczego dzwoniłeś do mnie dziś rano? – zapytała.
Ben jęknął. Oparł się głową o ścianę.
Charlie zrobiła to samo.
Patrzyła na mocny zarys jego szczęki. Ben był w jej typie – chudy wyluzowany mózgowiec, który cytował kwestie z Monty Pythona równie swobodnie, co konstytucję Stanów Zjednoczonych. Czytał powieści graficzne. Codziennie przed snem wypijał szklankę mleka. Uwielbiał sałatkę ziemniaczaną, Władcę Pierścieni i kolejki elektryczne. Przedkładał grę w ligę futbolu amerykańskiego online nad prawdziwe rozgrywki. Nie tył, nawet kiedy karmiło się go na siłę masłem. Miał sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu, kiedy stał wyprostowany, ale nie zdarzało mu się to często.
Bardzo go kochała. Serce pękało jej na samą myśl, że nigdy więcej nie będzie go trzymać w ramionach.
– Jako nastolatka Peggy przyjaźniła się z dziewczynką, która miała na imię Violet. – Peggy była najbardziej apodyktyczną z jego trzech starszych sióstr. – Zginęła potrącona przez samochód, kiedy jechała na rowerze. Pojechaliśmy na pogrzeb. Nie wiem, dlaczego mama zabrała mnie ze sobą. Byłem za mały, żeby oglądać takie rzeczy. Trumna była otwarta. Carla mnie podniosła, żebym mógł zobaczyć Violet. – Ben przełknął ślinę. – Wpadłem w histerię. Mama musiała wyprowadzić mnie na parking. Potem długo śniły mi się koszmary. Myślałem, że to najgorsza rzecz, jaką w życiu widziałem. Martwe dziecko, dziewczynkę. Ale ona była czysta, miała makijaż. Nie było po niej widać, jak zginęła, nie było widać, że samochód na nią najechał i że wykrwawiła się na śmierć. Ale to był krwotok wewnętrzny. Nie tak jak ta dziewczynka dzisiaj w szkole.
Miał łzy w oczach. Każde jego słowo łamało kolejną cząstkę serca Charlie. Musiała zacisnąć pięści, żeby oprzeć się ochocie wyciągnięcia do niego ręki.
– Morderstwo to morderstwo. Z tym sobie radzę. Dilerzy, gangsterzy, nawet przemoc domowa. Ale dziecko? Mała dziewczynka? – Pokręcił głową. – Nie wyglądała, jakby spała, prawda?
– Prawda.
– Wyglądała jak zamordowana. Jakby ktoś strzelił jej w szyję, kula rozerwała gardło, a ona umarła straszną gwałtowną śmiercią.
Charlie spojrzała w słońce, ponieważ nie chciała znowu widzieć powracającego obrazu śmierci Lucy Alexander.
– Facet jest bohaterem wojennym. Wiedziałaś o tym? – Ben mówił o Hucku. – Uratował pluton czy coś w tym rodzaju, ale o tym nie mówi, bo jest jak Batman albo inny superbohater. – Odsunął się od ściany, od Charlie. – A dzisiaj rano wziął na siebie kulę i został ranny w ramię, żeby uratować życie zabójczyni. Potem stanął w obronie gościa, który omal go nie zabił. Skłamał w trakcie zeznania, żeby drugi gość nie wpadł w tarapaty. Jest zabójczo przystojny, co? – Ben był zły, ale mówił wyciszonym głosem, stłumionym przez poniżenie, które zafundowała mu jego podła żona. – Kiedy widzisz takiego faceta na ulicy, nie wiesz, czy chcesz się z nim bzyknąć, czy napić się piwa.
Charlie popatrzyła pod nogi. Oboje wiedzieli, że zrobiła jedno i drugie.
– Jest Lenore.
Przed bramą zatrzymała się czerwona mazda sekretarki Rusty’ego.
– Ben, przepraszam cię. To był błąd. Straszny błąd – powiedziała Charlie.
– Pozwoliłaś mu być na górze?
– Oczywiście, że nie. Nie bądź śmieszny.
Lenore zatrąbiła klaksonem. Opuściła okno i zamachała. Charlie odmachnęła i rozstawiła palce, dając znać Lenore, że potrzebuje jeszcze chwili.
– Ben…
Było za późno. Już zamykał za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Idąc do auta Lenore, Charlie powąchała swoje okulary przeciwsłoneczne. Wiedziała, że zachowuje się jak głupiutka dziewczyna w romansie dla nastolatków, ale chciała poczuć zapach Bena. Zamiast tego poczuła odór własnego potu pomieszanego z wymiocinami.
Lenore przechyliła się i otworzyła jej drzwi od strony pasażera.
– Okulary wkłada się na nos, skarbie, a nie trzyma przed nim.
Charlie nie mogła niczego włożyć na nos. Kiedy zajęła miejsce pasażera, wrzuciła tanie okulary do schowka.
– Tata cię przysłał? – zapytała.
– Dostałam esemesa od Bena, ale twój tata chce, żebyśmy pojechały do Wilsonów i przywiozły ich do biura. Coin próbuje uzyskać nakaz przeszukania. Przywiozłam ci strój do sądu, żebyś miała się w co przebrać.
Charlie zaczęła kręcić głową zaraz po słowach „twój tata chce”.
– Gdzie Rusty? – zapytała.
– W szpitalu przy córce Wilsonów.
Charlie parsknęła śmiechem. Ben naprawdę udoskonalił swoje umiejętności oszukiwania.
– Ile czasu minęło, zanim tata ustalił, że nie trzymają jej w komisariacie?
– Niewiele ponad godzinę?
Charlie zapięła pasy bezpieczeństwa.
– Myślałam