– Rozumiem – powiedziała Delia, nie przerywając pisania. – Czy pan Huckabee był z panią, kiedy biegła pani w kierunku strzałów?
– Był za mną. – Charlie pamiętała, że sprintem minęła Kelly, przeskakując jej wyciągnięte nogi. Tym razem pamięć podsunęła jej obraz Hucka klęczącego obok dziewczyny. To miało sens. Huck dostrzegł broń w ręku Kelly. Kiedy ona patrzyła na umierającą dziewczynkę, on usiłował przekonać nastolatkę, żeby oddała mu broń. – Może mi pani powiedzieć, jak się nazywała ta zastrzelona dziewczynka?
– Lucy Alexander. Jej matka uczy w tej szkole.
Charlie przypomniała sobie twarz dziewczynki, różową kurteczkę, pasujący kolorem plecak. Czy jej imię rzeczywiście było wyszyte na spodzie kurtki, czy ten szczegół sobie wymyśliła?
– Nie ujawniliśmy jej nazwiska prasie – dodała agentka – ale rodzice zostali już powiadomieni.
– Nie cierpiała. Tak mi się wydaje. Nie wiedziała, że… – Charlie znowu potrząsnęła głową, zdając sobie sprawę, że wypełnia białe plamy tym, co chciała, żeby okazało się prawdą.
– Więc biegła pani tam, skąd dochodziły strzały, w kierunku sekretariatu – powiedziała Delia i przewróciła kartkę. – Pan Huckabee biegł za panią. Kogo jeszcze pani widziała?
– Nie pamiętam, czy widziałam Kelly Wilson. To znaczy przypomniałam sobie później, że ją widziałam, kiedy usłyszałam krzyki policjantów, ale gdy biegłam, Huck mnie dogonił i minął przy skręcie, potem ja go minęłam… – Charlie znowu zagryzła wargi. Takie chaotyczne relacje doprowadzały ją do szału podczas rozmów z klientami. – Przebiegłam obok Kelly. Myślałam, że jest dzieckiem… uczennicą. – Kelly Wilson była jednym i drugim. Mimo osiemnastu lat była drobna, należała do tych kobiet, które zawsze wyglądają dziewczęco mimo lat i własnych dzieci.
– Zgubiłam się, jeśli chodzi o sekwencję zdarzeń – przyznała Delia.
– Przepraszam. Człowiekowi w głowie się miesza, kiedy znajdzie się w takiej sytuacji – usprawiedliwiała się Charlie. – Czas przestaje być linią ciągłą i zmienia się w kulę, dopiero potem widzi się ją z różnych stron, i wtedy dochodzi się do wniosku: o, teraz pamiętam, najpierw stało się to, potem tamto, i tak dalej… Dopiero po fakcie można to wszystko ułożyć w całość, która ma sens.
Ben pilnie ją obserwował. Wiedziała, o czym myśli. Lepiej znała jego myśli niż własne. Tymi kilkoma zdaniami zdradziła więcej na temat własnych uczuć po śmierci Gammy i postrzeleniu Sam, niż przemyciła w aluzjach i niedomówieniach w trakcie szesnastu lat małżeństwa.
Charlie popatrzyła na Delię Wofford.
– Powiem to inaczej. Nie pamiętam, żebym widziała Kelly w pierwszej chwili. Zobaczyłam ją dopiero za drugim razem. To jak déjà vu, ale prawdziwe.
– Rozumiem. – Delia pokiwała głową, wracając do pisania. – Proszę kontynuować.
Charlie potrzebowała chwili skupienia.
– Kelly nie ruszyła się między pierwszym a drugim razem, kiedy ją widziałam. Siedziała oparta plecami o ścianę. Nogi miała wyprostowane, wyciągnięte na całą długość. Pamiętam, że kiedy biegłam korytarzem i zobaczyłam ją pierwszy raz, zerknęłam na nią. Chciałam się upewnić, że nic jej nie jest, że nie jest ofiarą. Wtedy nie widziałam broni. Była ubrana na czarno, jak gotka, ale nie patrzyłam na jej ręce. – Charlie urwała, żeby złapać oddech. – Dramat rozgrywał się na drugim końcu korytarza, przed sekretariatem. Pan Pinkman leżał na ziemi. Wyglądał na nieżywego. Powinnam sprawdzić mu puls, ale podbiegłam do dziewczynki, do Lucy. Była tam pani Heller.
– Heller? – pióro Delii znieruchomiało.
– Co?
Patrzyły na siebie wyraźnie zdezorientowane.
Ciszę przerwał Ben:
– Heller to panieńskie nazwisko Judith Pinkman – wyjaśnił.
Charlie pokręciła bolącą głową. Może jednak powinna pojechać do szpitala.
– Dobrze. – Delia przewróciła kartkę w brulionie. – Co robiła pani Pinkman, kiedy zobaczyła ją pani na drugim końcu korytarza?
Charlie znowu musiała odtworzyć całą sytuację w myślach.
– Krzyczała. Nie wtedy, ale wcześniej. Przepraszam, umknęło mi to. W klasie, kiedy Huck pchnął mnie za szafę, usłyszeliśmy krzyk kobiety. Nie wiem, czy to było przed dzwonkiem, czy po dzwonku, ale krzyczała „Na pomoc! Pomóżcie nam!”.
– Pomóżcie nam? – upewniła się Delia.
– Tak. – Właśnie dlatego Charlie pobiegła w tamtym kierunku. Znała z własnego doświadczenia straszliwą desperację i rozpacz oczekiwania na kogoś, na kogokolwiek, kto pomógłby na nowo poukładać świat.
– Co dalej? W którym miejscu korytarza była pani Pinkman?
– Klęczała przy Lucy, trzymała ją za rękę. Modliła się. Ja wzięłam Lucy za drugą rękę. Spojrzałam jej w oczy. Wtedy jeszcze żyła. Poruszała oczami, otworzyła usta. – Charlie przełknęła ślinę, próbując stłumić żal. Kilka ostatnich godzin spędziła, odtwarzając w pamięci śmierć dziewczynki, ale mówienie o tym na głos było bardzo trudne. – Pani Heller recytowała następną modlitwę. Ręka Lucy wysunęła się z mojej dłoni i…
– Umarła? – podsunęła Delia.
Charlie zacisnęła pięść. Po tylu latach nadal pamiętała uczucie, które jej towarzyszyło, gdy trzymała drżącą dłoń Sam.
Nie wiedziała, co trudniejsze: być świadkiem gwałtownej śmierci czy powolnego osuwania się w niebyt, jak to było z Lucy Alexander.
Oba zdarzenia i tak należały do sfery gromadzącej niewyobrażalne cierpienia i najstraszliwszy ból.
– Potrzebuje pani przerwy? – zapytała Delia.
Charlie odpowiedziała milczeniem. Ponad ramieniem Bena spojrzała w lustro. Pierwszy raz od chwili, gdy znalazła się w pokoju przesłuchań, przyjrzała się swojemu odbiciu. Ubrała się niedbale. Nie chciała starannym strojem wysłać Huckowi błędnego komunikatu. Postawiła na dżinsy, tenisówki i za dużą koszulkę z długimi rękawami. Spłowiałe logo Duke Blue Devils było poplamione krwią. Twarz nie wyglądała lepiej. Czerwone przebarwienie wokół prawego oka przechodziło w regularny siniak. Wyciągnęła z nosa kulki z chusteczki higienicznej, a razem z nimi płatki skóry. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Nie musi się pani śpieszyć – powiedziała Delia.
Charlie nie chciała tego przedłużać.
– Usłyszałam, jak Huck mówi policjantowi, żeby opuścił broń. Miał karabin. Potknął się wcześniej, wdepnął w krew na podłodze i… – Potrząsnęła głową. Ciągle miała przed oczami spanikowaną twarz policjanta i determinację wynikającą z poczucia obowiązku. Był przerażony, ale jak ona biegł w stronę niebezpieczeństwa, zamiast uciekać.
– Proszę obejrzeć te zdjęcia. – Delia znowu sięgnęła do przepastnej torby i rozłożyła na stole trzy fotografie. Zdjęcia twarzy. Trzej biali mężczyźni. Trzy grube szyje. Gdyby nie byli policjantami, pasowaliby na gangsterów.
Charlie wskazała środkowe zdjęcie.
– To ten miał karabin.
– Funkcjonariusz Carlson – powiedziała Delia.
Ed Carlson chodził do szkoły o klasę wyżej niż Charlie.
– Mierzył