Dobra córka. Karin Slaughter. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Karin Slaughter
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-3066-7
Скачать книгу
że tata wniesie o zmianę miejsca procesu. – Charlie była świadoma, że Rusty jest jedynym adwokatem w mieście, który weźmie tę sprawę.

      Światło wiszącej u sufitu lampy odbiło się w okularach Bena, gdy znowu skinął głową w kierunku krzesła.

      Charlie z trudem dźwignęła się z podłogi, cały czas wspierając się plecami o ścianę. Zakręciło jej się w głowie i musiała zamknąć oczy.

      – Potrzebujesz lekarza? – zapytał Ben.

      – Ktoś już o to pytał. – Nie chciała jechać do szpitala. Prawdopodobnie miała wstrząśnienie mózgu, mimo to mogła chodzić, o ile jakaś część jej ciała utrzymywała kontakt z solidną podporą. – Nic mi nie jest.

      Ben nic nie powiedział, ale milczące „oczywiście, że nic ci nie jest, u ciebie zawsze wszystko w porządku” rozbrzmiało w pokoju jak salwa.

      – Widzisz? – Charlie dotknęła ściany opuszkami palców, stając w pozycji linoskoczka.

      Ben nie podniósł wzroku. Poprawił okulary, otworzył teczkę z papierami. W środku był tylko jeden formularz. Charlie nie mogła odczytać słów, chociaż Ben pisał swoimi wielkimi kulfoniastymi literami.

      – O co jestem oskarżona?

      – O utrudnianie działań wymiaru sprawiedliwości.

      – To bardzo pojemny i wygodny termin.

      Ben nie przerywał pisania.

      – Widziałeś, co mi zrobili, prawda?

      Odpowiedzią było jedynie skrobanie długopisu Bena.

      – Nie patrzysz na mnie, bo już mnie widziałeś przez to. – Wskazała lustro weneckie na jednej ze ścian. – Kto jeszcze tam jest? Coin? – Prokurator okręgowy Ken Coin był szefem Bena, irytującym złamasem, który widział wszystko w czarno-białych barwach, a ostatnio w brązowych, ponieważ boom mieszkaniowy wywołał napływ meksykańskich imigrantów z Atlanty.

      Charlie patrzyła na odbicie swojej ręki w lustrze, na środkowy palec wyciągnięty w geście przywitania prokuratora Coina.

      – Zebrałem zeznania od dziewięciu świadków, którzy twierdzą, że rozpaczałaś na miejscu zdarzenia, a kiedy funkcjonariusz Brenner cię uspokajał, nastąpiło zetknięcie twojego nosa z jego łokciem – powiedział Ben.

      Skoro zamierzał mówić do niej jak prawnik, ona postanowiła być prawniczką.

      – Czy taką wersję zdarzenia widać na nagraniu w telefonie, czy mam zażądać specjalistycznej analizy wszystkich usuniętych z telefonu plików?

      – Rób, co musisz. – Ben wzruszył ramionami.

      – Dobrze. – Charlie oparła dłonie na stole, żeby móc bezpiecznie usiąść. – To jest ta scena, w której ty proponujesz mi wycofanie nieprawdziwych zarzutów o utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości w zamian za rezygnację z wniesienia skargi o nieuzasadnione użycie siły?

      – Już wycofałem zarzuty o utrudnianie pracy wymiaru sprawiedliwości. – Długopis Bena powędrował na początek nowej linijki. – Możesz złożyć tyle skarg, ile chcesz.

      – Chcę tylko przeprosin.

      Usłyszała dobiegający zza lustra dźwięk. Coś jak tłumiony okrzyk. W minionych dwunastu latach wytoczyła policji w Pikeville dwie sprawy w imieniu swoich klientów. Obie wygrała. Ken Coin prawdopodobnie zakładał, że Charlie siedzi tu, już licząc wszystkie pieniądze, jakie dostanie od miasta, zamiast opłakiwać śmierć dziewczynki, która umarła jej na rękach, albo stratę dyrektora, który zamiast wyrzucić ją ze szkoły, kazał tylko zostać po lekcjach, chociaż oboje wiedzieli, że Charlie zasługuje na surowszą karę.

      Ben nie podnosił głowy. Stukał długopisem w blat stołu. Starała się nie myśleć o Hucku robiącym to samo za biurkiem w klasie.

      – Jesteś pewna? – zapytał.

      Charlie pomachała w stronę lustra, mając nadzieję, że Coin rzeczywiście za nim stoi.

      – Gdybyście potrafili przyznać, że zrobiliście coś nie tak, to ludziom łatwiej byłoby uwierzyć w wasze deklaracje, że zrobiliście coś jak należy.

      Ben w końcu spojrzał na nią. Uważnie przyjrzał się jej twarzy, oceniając szkody. Zobaczyła zmarszczki wokół jego ust, a kiedy ściągnął brwi, głębokie bruzdy na czole. Była ciekawa, czy on też dostrzegł na jej twarzy te same oznaki upływu czasu.

      Poznali się na studiach prawniczych. Ben przeniósł się do Pikeville dla niej. Planowali spędzić ze sobą resztę życia.

      – Kelly Wilson ma prawo do… – zaczęła.

      Przerwał jej uniesieniem dłoni.

      – Wiesz, że zgadzam się ze wszystkim, co chcesz powiedzieć.

      Charlie rozsiadła się wygodniej na krześle. Musiała sobie przypomnieć, że ani ona, ani Ben nigdy nie dali się przekonać do wizji Rusty’ego i Kena Coina „my przeciwko nim”.

      – Oczekuję oficjalnych przeprosin od Grega Brennera. Na piśmie. Prawdziwych przeprosin, nie bełkotu w stylu „przykro mi, że tak to odebrałaś”, jakbym ja była histeryczką, a on nie zachował się jak faszysta w brunatnej koszuli.

      – Dobrze. – Ben skinął głową.

      Charlie sięgnęła po formularz i długopis. Widziała słowa jak przez mgłę, ale w życiu przeczytała tyle zeznań świadków, że wiedziała, gdzie złożyć podpis. Potem przesunęła formularz w stronę Bena.

      – Ufam ci i wierzę, że dotrzymasz słowa. Napisz oświadczenie według własnego uznania.

      Ben zerknął na formularz. Jego palce zawisły nad kartką. Nie patrzył na podpis Charlie, ale na brązowawe odciski palców, które zostawiła na białym papierze.

      Charlie zamrugała, żeby przepędzić mgłę z oczu. To był ich najbliższy kontakt od dziewięciu miesięcy.

      – Dobrze. – Ben zamknął teczkę i podniósł się z krzesła.

      – Są inne ofiary prócz pana Pinka i tej dziewczynki? – zapytała Charlie.

      – Nie. – Ben zawahał się, zanim znowu usiadł. – Jeden z woźnych zamknął stołówkę, a zastępca dyrektora zatrzymał autobusy na ulicy.

      Nawet nie chciała sobie wyobrażać masakry, jaką urządziłaby Kelly Wilson, gdyby zaczęła strzelać po dzwonku zamiast przed.

      – Wszystkich trzeba przesłuchać. Uczniów. Nauczycieli. Personel.

      Wiedziała, że miasto własnymi siłami nie jest w stanie tego przeprowadzić. W Pikeville pracowało siedemnastu pełnoetatowych policjantów, Ben był jednym z sześciu prawników w biurze prokuratora okręgowego.

      – Czy Ken ma zamiar prosić o pomoc?

      – Już tu są – odparł Ben. – Właśnie przyjechali, policja stanowa, biuro szeryfa. Nawet nie musieliśmy ich wzywać.

      – To dobrze.

      – Tak. – Skubnął palcami róg teczki. Wykrzywił usta jak zawsze, kiedy przygryzał czubek języka. Nie wyzbył się tego przyzwyczajenia. Charlie widziała kiedyś, jak jego matka sięgnęła przez stół i uderzyła go po ręce, żeby przestał to robić.

      – Widziałeś ciała?

      Nie odpowiedział, ale nie musiał tego robić. Charlie wiedziała, że Ben widział scenę zbrodni. Poznała to po ponurym tonie jego głosu, opuszczonych ramionach. Pikeville rozwinęło się w ostatnich dwóch dekadach, pozostało jednak małym miastem, w którym heroina stanowiła większy