Dobra córka. Karin Slaughter. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Karin Slaughter
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-3066-7
Скачать книгу
o to, co powiedziałam? – Charlie próbowała obrócić to w żart, ponieważ oczywiście poszło o jej słowa. – Wszyscy nienawidzą prawników, póki sami ich nie potrzebują.

      – Dorastałem w Pikeville.

      – To nie jest wyjaśnienie.

      Huck otwierał i zamykał szuflady biurka.

      – Zaraz będzie dzwonek. Muszę się przygotować.

      Charlie skrzyżowała ramiona. Nie pierwszy raz odbywała tego typu rozmowę z długoletnimi mieszkańcami Pikeville.

      – Są dwa powody, dla których tak się zachowujesz.

      Huck zignorował tę uwagę. Otworzył i zamknął kolejną szufladę.

      Charlie podniosła jeden palec.

      – Albo nienawidzisz mojego ojca, co mnie nie dziwi, bo wielu ludzi go nienawidzi, albo… – Podniosła drugi palec, żeby wymienić bardziej prawdopodobny powód, przez który dwadzieścia osiem lat temu jej życie po powrocie do szkoły stało się nie do zniesienia, a w mieście nadal ścigały ją nienawistne spojrzenia ludzi wspierających endogamiczny klan Culpepperów. – Albo uważasz mnie za zepsutą sukę, która pomogła wrobić Zachariaha Culpeppera i jego niewinnego młodszego braciszka, żeby mój tata położył łapę na polisie ubezpieczeniowej tych gości i ich zasranej przyczepie. Czego, nawiasem mówiąc, nigdy nie zrobił. Mógł podać ich do sądu za dwadzieścia kawałków, jakie mu wisieli, ale tego nie zrobił. Nie mówiąc już o tym, że mogłam wskazać te ścierwa z zamkniętymi oczami.

      Huck kręcił głową, zanim skończyła.

      – Nie chodzi o to.

      – Naprawdę? – Kiedy powiedział, że dorastał w Pikeville, Charlie od razu przypięła mu łatkę zwolennika Culpepperów.

      Z drugiej strony widziała służących w marynarce ludzi, którzy nienawidzili takich jak Rusty, dopóki nie wpadli za nadmiar oksykodonu albo dziwek. Jak mawiał Rusty, demokrata to republikanin, który przeszedł przez tryby systemu wymiaru sprawiedliwości.

      – Kocham tatę, ale nie zajmuję się tego typu prawem jak on. Połowa moich klientów to nieletni, druga połowa to narkomani. Pracuję z głupimi ludźmi, którzy robią głupie rzeczy i potrzebują adwokata, żeby powstrzymał prokuratora przed stawianiem im zbyt poważnych zarzutów. – Charlie wzruszyła ramionami i uniosła lekko ręce. – Po prostu wyrównuję szanse.

      Huck spiorunował ją wzrokiem. W jednej chwili jego złość przeszła we wściekłość.

      – Wyjdź stąd. Natychmiast.

      Twardy ton jego głosu sprawił, że cofnęła się o krok. Nikt nie wiedział, gdzie ona jest, a pan Huckleberry mógł skręcić jej kark jedną ręką.

      – Dobrze. – Porwała telefon z biurka i ruszyła ku drzwiom. Wbrew rozsądkowi, który mówił jej, żeby ugryzła się w język i wyszła, okręciła się na pięcie i zapytała: – Co mój ojciec ci zrobił?

      Huck nie odpowiedział. Siedział za biurkiem z głową nad stosem papierów, z czerwonym długopisem w dłoni.

      Charlie czekała.

      Huck bębnił długopisem w blat, co było jawnym, choć niewerbalnym nakazem wyjścia.

      Charlie już miała mu powiedzieć, gdzie może sobie wsadzić ten długopis, gdy nagle usłyszała z korytarza donośny trzask.

      Po nim nastąpiły jeszcze trzy, jeden po drugim.

      To nie był dźwięk strzelającego gaźnika samochodu.

      To nie były fajerwerki.

      Ktoś, kto był naocznym świadkiem strzelania do człowieka z broni palnej, nigdy nie pomyli odgłosu wystrzału z niczym innym.

      Nagle znalazła się na podłodze. Huck rzucił ją za szafę na dokumenty i nakrył swoim ciałem.

      Powiedział coś – widziała, że porusza ustami – ale słyszała jedynie echo wystrzałów dudniące jej w głowie. Cztery. Każdy z nich był przerażającym wspomnieniem przeszłości. Jak wtedy zaschło jej w ustach. Jak wtedy jej serce stanęło. Jak wtedy ścisnęło ją w gardle. Świat zawęził się do tunelu, na którego końcu jaśniał maleńki punkt.

      Po chwili usłyszała Hucka:

      – Strzelec w gimnazjum – szeptał spokojnie do telefonu. – Zdaje się, że jest w pobliżu gabinetu…

      Kolejny trzask.

      Kolejny wystrzelony nabój.

      I następny.

      I wtedy rozbrzmiał dzwonek.

      – Jezu – powiedział Huck. – W stołówce jest co najmniej pięćdziesięcioro uczniów. Muszę…

      Mrożący krew w żyłach kobiecy krzyk nie pozwolił mu dokończyć.

      – Na pomoc! Pomóżcie nam!

      Charlie zamrugała.

      Klatka piersiowa Gammy eksplodowała.

      Zamrugała znowu.

      Krew trysnęła z głowy Sam.

      Uciekaj, Charlie!

      Znalazła się za drzwiami, zanim Huck zdążył zareagować. Nogi same ją niosły. Serce łomotało w piersi. Uderzała butami o wypastowaną podłogę, ale w wyobraźni czuła pod bosymi stopami ziemię, smagnięcia gałęzi na twarzy, strach ściskający jej pierś niczym drutem kolczastym.

      – Na pomoc! – wołała kobieta. – Pomóżcie nam!

      Huck dogonił Charlie, gdy skręcała za róg. Był niewyraźną plamą, ponieważ znowu widziała tylko tunelowo. Tym razem w tunelu znajdowało się troje ludzi na końcu korytarza.

      Stopy mężczyzny były skierowane ku sufitowi.

      Za nim, po jego prawej stronie, para mniejszych stóp.

      Różowe buty. Białe gwiazdki na podeszwach. Światełka, które mogły migać, kiedy szła.

      Starsza kobieta klęczała przy leżącej dziewczynce, kiwając się jednostajnie w przód i w tył i zawodząc.

      Charlie chciała jej zawtórować.

      Rozbryzgi krwi pokrywały plastikowe krzesła przed gabinetem dyrektora, ściany, sufit i podłogę.

      Ta jatka wprawiła Charlie w odrętwienie. Zwolniła do truchtu, potem przeszła w marsz. Już to kiedyś widziała. Wiedziała, że wszystko można upakować w małym pudełku i zamknąć je później; że można iść dalej przed siebie, o ile nie będzie się za dużo spało, oddychało i żyło zbyt intensywnie, by w każdej chwili być gotowym paść w objęcia śmierci.

      Gdzieś z trzaskiem otworzyły się drzwi. W korytarzu rozbrzmiały głośne kroki. Donośne głosy. Krzyki. Płacz. Charlie nie rozróżniała słów. Nagle znalazła się pod wodą. Jej ciało poruszało się wolno, ramiona i nogi walczyły ze spotęgowaną siłą grawitacji. Jej mózg w ciszy zestawiał listę tego wszystkiego, czego nie chciała widzieć.

      Pan Pinkman leżał na plecach, niebieski krawat ułożył mu się na ramieniu. Biel koszuli niknęła pod powiększającą się krwawą plamą. Z lewej strony głowy miał otwartą ranę, a skóra okrywająca czaszkę wisiała jak postrzępiony papier. Tam, gdzie powinno być prawe oko, ziała czarna dziura.

      Pani Pinkman nie klęczała przy mężu. To ona była krzyczącą kobietą, która nagle zamilkła. Trzymała na kolanach głowę dziewczynki, przyciskając pastelowoniebieski pulower do jej szyi. Kula uszkodziła jakiś ważny organ. Pani Pinkman miała jasnoczerwone dłonie. Krew zabarwiła brylant w jej obrączce na kolor pestki wiśni.

      Kolana odmówiły Charlie posłuszeństwa.

      Opadła