Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-248-4
Скачать книгу
udało ci się ją namierzyć? – zapytał Oryński, by zabić czas.

      – Mam swoje metody.

      Zabrzmiało to, jakby miał dostęp do satelitów szpiegujących, używanych przez CIA. Kordian uniósł brwi i spojrzał na towarzysza z powątpiewaniem.

      – Nic nielegalnego – wyjaśnił szybko okularnik. – Wystarczy tylko poszperać w Internecie. Wedle mojej najlepszej wiedzy Agnieszka o tej porze kręci na orbitreku, kształtując swoje zgrabne cztery litery.

      – Więc dlaczego tam nie wejdziemy?

      – Bo nie chcemy jej przeszkadzać. Złapiemy ją po wyjściu. A raczej ty to zrobisz.

      – Okej – odparł Oryński bez przekonania.

      Każda kolejna minuta zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a po Powirskiej nadal nie było śladu. Po następnym kwadransie Kordian miał tego serdecznie dosyć. Popatrzył na kompana i z ulgą stwierdził, że ten również jest zrezygnowany.

      – Najwyraźniej wyrobiła już normę w tym tygodniu.

      – W takim razie czas przejść do planu awaryjnego – oznajmił chudzielec.

      Wyłuszczył aplikantowi wszystko od początku do końca, a Kordian musiał przyznać, że brzmiało to całkiem sensownie. Parę rzeczy mogło pójść nie tak, ale warto było spróbować. Skinął głową ze zrozumieniem, a potem ruszył w kierunku wejścia.

      O tej porze klub świecił pustkami. Na bieżni widocznej przez szybę samotna kobieta wylewała z siebie siódme poty. Sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz paść trupem. Kordian minął ją i podszedł do mężczyzny stojącego za ladą. Obwód jego bicepsa równy był mniej więcej obwodowi jego głowy. Prócz tego mógł z powodzeniem pretendować do miana modela z katalogu ciuchów dla metroseksualistów.

      – Dzień dobry – wypalił Oryński.

      – Siemanko – odparł z lekkim uśmiechem model. – Świetny strój na poranny trening.

      – To? – zapytał Kordian, poprawiając poły marynarki. – Uh… nie, byłem wczoraj wieczorem. Nie dam rady tak często – dodał, poklepując się po udach.

      Ostatnie dwa dni były niekończącą się epopeją robienia z siebie kretyna.

      – Mam naszyjnik, który wczoraj zostawiła tu pewna dziewczyna – dodał, kładąc wisiorek na blacie.

      Model spojrzał nań i pokiwał głową z uznaniem. Kordian wiedział, że nieco ryzykuje, mówiąc, że był tutaj zeszłego wieczora, ale przypuszczał, że taki gość skupiał się raczej na innym typie klientów i nie kojarzył takich jak on.

      – Droga rzecz – skwitował mięśniak, jakby dziwiło go, że ktokolwiek przytargał do niego takie znalezisko, zamiast opchnąć na Allegro za niebotyczną sumkę.

      – Może i droga, ale ta laska była naprawdę niezła.

      Uśmiech na twarzy metroseksualisty kazał sądzić, że załapał, w czym tkwi clou problemu.

      – Spoko, zostaw to tutaj, a ja…

      – Nie, nie – zaoponował Oryński, kręcąc głową i mrużąc oczy. – Człowieku… zrozum mnie – dodał z uśmiechem.

      Plusem rozmowy z takimi ludźmi było to, że można było porozumiewać się zasadniczo bez słów. Wystarczyło unieść brwi, pokiwać znacząco głową czy zrobić dzióbek. W tej sytuacji nie było konieczności sięgania nawet po te uniwersalne sygnały. Sprawa była oczywista, a recepcjonista sprawiał wrażenie, jakby był gotów pomóc bratu w potrzebie.

      – Wolałbym sam jej to dać – kontynuował Kordian.

      – Eee… a wiesz, jak się nazywa to grzmociwo?

      Oryński pierwszy raz w życiu spotkał się z takim określeniem i na moment zupełnie go zatkało. Szybko jednak okiełznał konsternację.

      – Agnieszka. A nazwisko… chyba Powirska, nie pamiętam. Jak mi się wczoraj przedstawiała, byłem skupiony na czymś innym – odparł Oryński, robiąc rękoma gest, jakby ważył dwa arbuzy na stoisku spożywczym.

      W oczach rozmówcy pojawił się błysk.

      – Nic więcej nie mów – oznajmił, po czym obrócił się do małego monitora i zmrużył oczy, jakby miał osiemdziesiąt, a nie dwadzieścia lat.

      – Ma karnet, ale nie chodzi regularnie, więc niezbyt mogę ci pomóc.

      – A numer? Mógłbym do niej zadzwonić, powiedzieć, że znalazłem w klubie…

      – Eee… nie mogę dawać numerów, chłopie.

      – W tym przypadku chyba nie miałaby ci za złe.

      – No nie wiem.

      – Daj spokój, pomóż człowiekowi w potrzebie – poprosił Oryński. – Jak jej to oddam, mam gwarantowane robótki ręczne, nie?

      Metroseksualista zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową.

      – Śnij dalej – powiedział. – Ale próbuj, chłopie, próbuj. Tylko zbuduj trochę masy, bo widzę, że by się przydało. – Niespodziewanie złapał Kordiana za rękę w okolicy bicepsa, trafiając na zwiotczałe mięśnie. Skrzywił się, jakby dotykał zdechłej ryby.

      – Popracuję, jak będę miał numer.

      Mięśniak westchnął.

      – Tutaj tego nie zostawię – dodał Oryński. – Więc z dwojga złego lepiej, żebyś dał mi numer i dziewczyna dostała z powrotem swój naszyjnik, niż żebym stąd wyszedł i opchnął go na stadionie czy dał jakiejś innej.

      – No dobra, dobra – odparł model, unosząc dłonie. – Przecież nie wypnę się na gościa, który stara się ustrzelić taką dupencję. Gdyby chodziło o jakiegoś kabsztyla, dla twojego dobra nie dałbym ci tego numeru. Ale laska naprawdę jest konkret. Poczekaj chwilę… – dodał i zawiesił głos, skupiając już całą uwagę na kursorze poruszającym się po ekranie monitora.

      Chwilę później Oryński był już w posiadaniu numeru do kobiety mieszkającej na tym samym piętrze, co Piotr Langer.

      – I pamiętaj, co najmniej jedna siłomasogodzina dziennie na masarni. Inaczej żadne świecidełka nie załatwią ci porządnego ruchańska, jasne?

      – Jasne – odparł z wdzięcznością Kordian, obracając się już w kierunku wyjścia.

      – Przede wszystkim bicho na początek, bo to robi najlepsze wrażenie. Potem weźmiesz się za triceratopsy – dodał recepcjonista, klepiąc się po tricepsach. – I suple. Bez supli taki jak ty nie da rady. Zainteresuj się tematem.

      – Zainteresuję się, dzięki.

      – Jeśli mogę doradzić, to ja zarzucam XTREME ANTICATABOLIX.

      – Dzięki, na pewno sprawdzę.

      – No to nara.

      – Nara – odparł ochoczo Oryński, po czym jak najszybciej opuścił jamę zła.

      Szczytowym osiągnięciem w sferze sportu była dla niego partyjka squasha – wraz z kilkoma znajomymi miał wykupiony karnet na korcie przy Wyszyńskiego. W poprzednim życiu trudno było znaleźć na to czas, teraz będzie jeszcze gorzej. Jeśli znajdzie chwilę, by podrapać się po tyłku, będzie dobrze. Mimo to – albo na przekór temu – wychodząc z klubu fitness powziął mocne postanowienie. Wprawdzie z oferty supli nie skorzysta, ale znajdzie czas na squasha. Chociażby raz na tydzień. I będzie mniej palił. Może nawet rzuci.

      Zaraz potem wyciągnął papierosa i poszukał wzrokiem Kormaka.

      – Sorry,