Chyłka przenosiła obojętny wzrok z jednego na drugiego. Przez chwilę w gabinecie panowała cisza.
– Zapalcie sobie. Zrobi wam się lepiej.
– Ja nie palę – zaprotestował Kormak.
Oryński poczęstował się z paczki Joanny.
– Zacznij – poradziła. – I tak dziwi mnie, jakim cudem zdołałeś bez tego przetrwać tutaj tak długo i kompletnie nie zwariować.
– Palenie ma się do tego jak…
– Ma się – zaoponowała. – Każdy papieros powoduje, że stajesz się nieco otępiały, masz lekko przyćmione zmysły. Nałogowy palacz tego nie czuje, bo organizm się przyzwyczaja, ale gdybyś teraz zapalił, wiedziałbyś, o czym mowa.
– To świetnie.
– Żebyś wiedział. Dzięki temu masz mniej siły na irytowanie się tym, co dzieje się wokół. Pewnych rzeczy nawet nie rejestrujesz. Papieros równa się zdrowie.
– Jeśli przymknąć oko na to, że zabija.
– No tak – potwierdziła Chyłka. Wzruszyła ramionami i spojrzała na Oryńskiego. – A ty, Zordon, nie masz swoich? Jak cię nie stać, to powiedz, zatroszczę się o to, żebyś nie robił tutaj już dłużej za darmo.
– Z tego co wiem, nie robię.
– Mniejsza z tym – odparła i machnęła ręką. – Szkoda czasu na bzdety; mam dla ciebie cudowną wiadomość. Mamy wyznaczony termin rozprawy i można by rzec, że nie zdążysz połapać się w sposobie wiązania krawatu, który obowiązuje w kancelarii Żelazny & McVay, a już będziesz musiał zapindalać ze mną do sądu.
– Ale…
– Co? Dziwi cię, że mamy swój sposób? Od senior associate w górę wiąże się windsora, poniżej półwindsora. McVay się uparł, nie wiem po co i na co, ale tak jest.
– Nie, chodziło…
– Boisz się sali sądowej? Bez obaw, każdy za pierwszym razem ma dupowstrząs. Najlepiej świadczy o tym smród w kiblach. Pamiętaj, żeby nigdy tam nie chodzić… załatwiaj wszystko przed wejściem do budynku sądu.
– Aż tak źle? – zapytał z niesmakiem.
– Wyobraź sobie, co może wyprodukować tuzin zestresowanych ludzi… albo nie, nie wyobrażaj sobie. I nie trzęś dupą.
– Nie trzęsę, tylko…
– No co?
– Jak ostatnio sprawdzałem, nie mieliśmy jeszcze żadnego konkretnego planu działania… Teraz przychodzimy do ciebie z Kormakiem, niosąc trufle na talerzu, a ty nawet…
– Trufle? – przerwała mu Joanna i pokręciła głową. – Nie sil się więcej na porównania, Zordon.
– Wiesz, co miałem na…
– Rozmawiałam z seniorem – ucięła.
W pokoju znów zaległa cisza. Oryński wyprostował się na krześle, Kormak odchrząknął. Prawniczka patrzyła na niego znacząco.
– Nic tu po mnie – powiedział, odbierając niewypowiedziany rozkaz. – Skoro nie macie do mnie więcej bezecnych próśb, udam się do swojej pieczary.
Po jego wyjściu obrońcy przez kilka chwil milczeli.
– Co powiedział? – zapytał w końcu Kordian.
– A jak myślisz? – odburknęła. – Mamy grać na niepoczytalność. Chce, żebyśmy zrobili z jego syna kompletnego wariata, a potem doprowadzili do wymierzenia środka zabezpieczającego.
– Psychiatryk?
– Lepsze to niż więzienie – odparła Chyłka, zapalając kolejnego papierosa. Kordian po raz drugi tego dnia stwierdził, że musi ograniczyć lub rzucić palenie. No i squash, chociaż raz w tygodniu.
– Ale Piter na to nie pójdzie.
– Piter? – zapytała Joanna, unosząc brwi. – Teraz będziecie mówić do siebie w hip-hopowy, willsmithowy sposób? – Oryński nie odpowiadał, więc prawniczka zbyła temat machnięciem ręki. – Wiem, że na to nie pójdzie – dodała. – Ale formalnie nasz rachunek opłaca Langer senior. I ów tetryk uparł się, by grać właśnie na niepoczytalność.
– Piotr rozwali tę koncepcję w strzępy, jak tylko otworzy usta na sali sądowej.
– Nie, jeśli ojczulek znajdzie odpowiednich biegłych. Z pewnością niejeden psychiatra i psycholog połakomią się na porządny zastrzyk pieniędzy. Może nawet wysnują jakąś diagnozę, że skoro Langer się nie przyznaje, to niewątpliwie świadczy na korzyść tezy, że jest zdrowo pomylony.
– Ale…
– Wiem, że masz „ale”, Zordon – przerwała mu.
Wstała od biurka i podeszła do okna, z którego roztaczał się widok na Pałac Kultury.
– Wiem, że chcesz powołać na świadka tego gościa ze spożywczaka i tę laskę z fitnessu. Niestety nawet ich zeznania nie powaliłyby żadnego sędziego na kolana.
– Nie powaliłyby, ale zasiałyby wątpliwości.
Chyłka obejrzała się przez ramię. Przez moment się nie odzywała.
– Musisz pogodzić się z tym, że ostatnie słowo należy do klienta – oznajmiła w końcu.
– Którym jest Langer.
– Senior.
– Mam gdzieś seniora – wypalił Oryński. – Ciąży na nas obowiązek robienia wszystkiego, żeby doprowadzić do uniewinnienia, prawda? Więc granie na niepoczytalność, kiedy wiemy, że to nic nie da, jest działaniem wbrew sztuce. I wbrew prawu.
– Świetnie, idź się poskarż Naczelnej Radzie Adwokackiej.
Kordian zamilkł, nie chcąc wdawać się w czczą utarczkę słowną. Sądził, że jeśli jakikolwiek prawnik w kancelarii Żelazny & McVay miał do perfekcji opanowaną sztukę manipulowania klientami, to była to właśnie Joanna Chyłka. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że w przypadku Langera po prostu nie miała nic do gadania.
– Próbowałaś go przekonać?
– A czy słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi na zachodzie?
Kordian zaciągnął się papierosem.
– Robiłam, co mogłam, młody – podkreśliła. – Ten facet jednak ma swoją wizję. Chce, żeby sprawa zakończyła się jak najszybciej, a jeśli będziemy wnioskować o niepoczytalność, nie podnosząc innych argumentów, to będzie proces-ekspres. Opinia biegłych, ciach, koniec kropka. Nie będzie nawet czego podnosić w apelacji, bo żadne nowe fakty nie ujrzą światła dziennego. Wszystkie są nam obecnie znane.
– Kaplica.
– Żebyś wiedział.
Na moment znów zapadła krępująca cisza.
– Więc co zrobimy?
– Nic – wyjaśniła Joanna, otwierając szufladę. Wyciągnęła z niej Kodeks etyki adwokackiej i położyła go przed chłopakiem.
– Widzę, że nieotwierany – bąknął.
– Teraz za to będzie przeczytany od deski do deski – odparła Chyłka, nieświadomie zapalając kolejnego papierosa. Spojrzała na niego, skrzywiła się, po czym odłożyła go do popielniczki. – Ale mówiąc poważnie, przejrzyj to, a potem zgłoś się do któregoś ze stażystów w norzeoborze. Powiedzą ci, jak wygląda posiedzenie