Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Remigiusz Mróz
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Joanna Chyłka
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-7976-248-4
Скачать книгу
wygrywasz rozprawę, mówisz hemos pasado. Przeszliśmy. To taki zwyczaj.

      – Nie wiedziałem, że trafiłem w jakieś komunistyczne…

      – Uważaj na słowa – zaoponowała Chyłka. – Tutaj są sami liberałowie, ale masz przed sobą kobietę, która za każdy lewacki zarzut przetrzepie ci skórę. I czemu ciągniesz się za mną jak smród po gaciach, co?

      – Myślałem, że…

      – Idź do Kormaka i pomóż mu z tymi sąsiadami – poleciła Joanna, po czym przyspieszyła kroku.

      Uprawiając zgrabną ekwilibrystykę, dotarła do swojego biura, a potem znikła za drzwiami.

      10

      – Langer. Widzenie – oznajmił klawisz.

      Oskarżony bez słowa wstał i podszedł do drzwi celi. Funkcjonariusz służby więziennej wyprowadził go na zewnątrz, postawił pod ścianą, a potem dla formalności przetrzepał od stóp do głów. Wątpił, by Langer mógł zdobyć cokolwiek od współwięźniów – z żadnym nie zamienił ani słowa – ale zasady były zasadami. Po powrocie z widzenia nastąpi powtórka z rozrywki, i wówczas klawisz przyłoży się bardziej, bo oskarżony mógłby spróbować wnieść do środka grypsy.

      Minęli kilka par okratowanych drzwi, przeszli przez pawilon, a potem dotarli do pokoju widzeń. Klawisz posadził go na krześle, po czym skuł mu nogi i ręce. Tym razem nikt nie miał zamiaru ryzykować, że więzień rzuci się na gościa.

      Po drugiej stronie metalowego stolika siedział łysy mężczyzna.

      – Dziękuję – odezwał się Piotr, gdy strażnik skończył.

      Po chwili zostawił ich samych.

      Milczeli, patrząc sobie w oczy. Łysol zabębnił palcami w blat.

      – Śmierdzi tutaj – odezwał się. – Słyszałem, że więzienia mają swój charakterystyczny zapach, ale nie wiedziałem, że aż tak w nich capi.

      – W celi jest znacznie gorzej – odparł obojętnie Langer. – Kilku mężczyzn na ciasnej przestrzeni, toaleta oddzielona tylko niewysoką dyktą. Nie jest przyjemnie.

      – Zawsze może być jeszcze gorzej.

      Piotr nadal wbijał wzrok w twarz rozmówcy.

      – Kim jesteś? – zapytał.

      – Człowiekiem, który wie, że jesteś na tyle rozgarnięty, by nie zadawać pytań, na które nie uzyskasz odpowiedzi.

      – Nie przysłał cię mój ojciec – odparł Piotr. – Znam wszystkie jego ogary.

      Łysy milczał.

      – Świetnie. W takim razie nie mamy o czym rozmawiać.

      – Wstań więc i wyjdź – odparł mężczyzna, wskazując mu drzwi.

      – Czego chcesz?

      – Nie ma znaczenia, czego ja chcę.

      Langer uniósł brwi.

      – Mój mocodawca chce widzieć wolę współpracy z twojej strony.

      – Przecież tu jestem, prawda? To dobitnie świadczy o mojej woli.

      – Jesteś tu, bo nie masz innego wyjścia. Milczysz, ale dobrze wiesz, że nie tego oczekujemy.

      – Robię…

      – Robisz to, co uważasz za słuszne – dopowiedział łysol w garniturze. – Ale nie tak ma to wyglądać. Musisz zdać się na nas. Całkowicie.

      Łysy liczył na jakąkolwiek reakcję. Żadnej się nie doczekał.

      – Zdajesz sobie sprawę, że jedno moje słowo wystarczy, by wszyscy twoi kumple w celi mieli dzisiaj bardzo wesołą i upojną noc?

      – Próbuj.

      Łysol zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową.

      – Myślisz, że jeśli trafiłeś tutaj za morderstwo, nikt cię nie ruszy? Nie bądź naiwny, Langer. Wiesz, do czego jesteśmy zdolni i jakie mamy możliwości.

      Piotr milczał, choć teraz przeniósł wzrok na podłogę. Łysy uznał to za zwiastun swojego zwycięstwa.

      – I tak ma być – powiedział. – A teraz słuchaj, bo mam dla ciebie kilka poleceń, które wypełnisz co do joty.

      11

      Drugi dzień w robocie był nieporównywalnie gorszy od pierwszego.

      Wczoraj Oryński opuścił kancelarię dopiero o dziesiątej, a w domu był o jedenastej. Przed północą otworzył pierwsze piwo, przez co zasnął koło drugiej. By zameldować się w Skylight na ósmą, musiał wstać o szóstej.

      Jeśli tak miało wyglądać całe jego życie, był gotów podziękować.

      Parafrazując w myśli Roberta Frosta, Kordian doszedł do wniosku, że jeśli będzie przykładnie pracował w kancelarii dziesięć godzin dziennie, może kiedyś uda mu się zostać prezesem i pracować czternaście.

      Stanąwszy przed wejściem do biurowca, chłopak odpalił davidoffa.

      – Tu się nie smrodzi – rozległ się kobiecy głos, lecz tym razem nie było w nim cienia uszczypliwości.

      Kordian miał déjà vu. Odwrócił się i powitał Chyłkę szczerym uśmiechem.

      – Powiedz mi, ile godzin śpi senior associate? – zapytał.

      – Tyle, ile jej się podoba – odparła mimochodem Joanna. – Chodź, nie pal jak żul pod Złotymi Tarasami. Masz od tego biuro.

      – Nie mam biura – zaoponował Oryński. – Umieściłaś mnie w norzeoborze.

      – Nie szkodzi, jest palarnia.

      Kordian przeciągnął papierosa, a potem zdusił go pod butem i ruszył za Chyłką.

      Gdy znaleźli się w windzie, znów zapanowało niezręczne milczenie. Oryński kilka razy ukradkowo łypnął na prawniczkę. Kiedy to zauważyła, zgromiła go wzrokiem.

      – Nie wyspałeś się, Zordon?

      Odpowiedział jej przeciągłym, nieudawanym ziewnięciem. Świetny timing.

      – Po nocach szukałeś odpowiedzi na swoje zadanie?

      – Co? A… tak. Nic nie znalazłem.

      – Znowu zapomniałeś, co ci poleciłam, prawda?

      – Nie.

      – Nie mam zamiaru ci o tym przypominać. Masz problem.

      Milczał przez chwilę, sięgając w najgłębsze odmęty pamięci. Po chwili jakiś neuron w mózgu zaskoczył.

      – Miałem zmienić dzwonek – odparł i poczuł się jak uczniak, który wyrwał się z dumą do odpowiedzi. – Ale jeszcze nie udało mi się tego dokonać.

      – Nie, nie, to tylko sprawa techniczna – wyjaśniła, kiedy winda dotarła na miejsce. – Twoje zadanie było znacznie ważniejsze. Jeśli o nim nie pamiętasz, to jakim cudem mam wierzyć, że kojarzysz jakikolwiek przepis z karnego albo z kapeku?

      Normy Kodeksu karnego oraz Kodeksu postępowania karnego były ostatnimi rzeczami, którymi Kordian zaprzątał sobie teraz głowę. Cały wczorajszy dzień uzmysłowił mu, że nowa robota niewiele ma wspólnego z tym, co legislatorzy zapisali na kartach ustaw. Najpierw spotkanie z psychopatą, potem wizyta u najwyższej instancji w kancelarii Żelazny & McVay, a na deser prawie dziesięć godzin spędzonych w biurze Kormaka. I to właśnie ten ostatni akcent okazał się najbardziej męczący.

      Obaj