Siostra Kenny sądziła, że szyny utrudniają leczenie, a mięśnie wymagają raczej rehabilitacji, aby mogły podjąć na nowo swoje zadania. Ale siostra Kenny nie była lekarzem, była zwykłą pielęgniarką. Jak śmiała wkroczyć na teren zastrzeżony dla specjalistów? To, że znalazła rozwiązanie problemu, nie miało żadnego znaczenia, nawet jeśli okazało się skuteczne. Dzieci pozostające pod jej opieką wiedziały, że to ona ma słuszność, i wiedzieli o tym ich rodzice. Mimo to instytucje medyczne nie tylko nie wspierały jej metod, ale wręcz zakazywały ich stosowania. Dopiero po dwudziestu latach oficjalna medycyna zaakceptowała oczywistość.
Znałem ten film, zanim odkryłem metodę EASYWAY. Bardzo mnie zaciekawił i czułem, że jest w nim ziarno prawdy. Dopatrzyłem się jednak także sporej domieszki fikcji w stylu Hollywood. To nieprawdopodobne, żeby zwykła pielęgniarka odkryła coś, czego nie zdołały odkryć połączone siły wyspecjalizowanych instytucji medycznych. Przecież lekarze specjaliści nie byliby chyba takimi dinozaurami, jak te postacie z filmu? Czy to możliwe, żeby dwadzieścia lat zajęło im dostrzeżenie oczywistości? Ale mówi się, że życie przerasta fikcję. Przykro mi, że zbyt pochopnie przypisałem przesadę autorom tego filmu.
Nawet w dzisiejszych czasach łatwego przepływu informacji, dysponując dostępem do mediów, w ciągu dwudziestu lat nie zdołałem uzyskać powszechnego poparcia dla swojej metody. Sam widzisz: czytasz tę książkę być może tylko dlatego, że polecił ci ją znajomy były palacz. Zabrakło mi finansowego wsparcia ze strony powołanych do tego instytucji. Tak jak siostra Kenny działam w pojedynkę. Tak jak ona, cieszę się sławą dlatego jedynie, że moja metoda pomaga ludziom. Uchodzę za guru palaczy wychodzących z nałogu. Tak jak siostra Kenny, udowodniłem, że moja metoda działa. Trudno mi pojąć, dlaczego nadal powszechnie stosuje się procedury będące odwrotnością tych właściwych.
W obecnym wydaniu moja książka kończy się tymi samymi słowami, co jej pierwszy manuskrypt: „Powiał wiatr przemian. Poruszył pierwszą grudkę śniegu, i mam nadzieję, że ta książka pomoże przemienić ją w wielką lawinę”.
To wszystko, co napisałem powyżej, nie przekreśla mojego szacunku dla instytucji medycznych. W żadnym wypadku. Jeden z moich synów jest lekarzem. Uważam, że to najszlachetniejszy z zawodów. Niejeden lekarz specjalista poleca naszą klinikę swoim pacjentom, i co jeszcze bardziej zaskakujące, wśród naszych pacjentów jest większy odsetek osób związanych z medycyną niż z jakąkolwiek inną profesją.
Początkowo przedstawiciele zawodów medycznych traktowali mnie jak kogoś w rodzaju znachora albo szarlatana. W sierpniu 1997 roku otrzymałem zaszczytne zaproszenie do wygłoszenia wykładu na X Światowej Konferencji „Tytoń albo zdrowie”, która odbyła się w Pekinie. Prawdopodobnie wtedy po raz pierwszy zaproszono prelegenta spoza środowisk lekarskich. Było to miarą pewnej zmiany w stosunku lekarzy do mojej metody.
Ale osiągnąłem swoim wykładem niewiele więcej, niż gdybym mówił do ściany. Kiedy się okazało, że plastry i guma do żucia z nikotyną nie rozwiązują problemu, sami palacze rozumieli już, że nie można wyleczyć pacjenta z nałogu, aplikując mu ten sam środek uzależniający w innej postaci. To tak, jakby ktoś powiedział heroiniście: nie pal heroiny, palenie jest niebezpieczne, lepiej wstrzyknij ją sobie w żyłę (w żadnym wypadku nie próbuj tego z nikotyną, w postaci zastrzyku zabiłaby cię na miejscu). Ponieważ środowiska lekarskie, media ani organizacje powołane do zwalczania nałogu nikotynowego nie znają sposobu na skuteczne leczenie, koncentrują się na powtarzaniu w kółko tego samego: palenie jest szkodliwe dla zdrowia, nieestetyczne, aspołeczne, kosztowne. Jakoś nie potrafią zauważyć, że powody, dla których nie należy palić, nikogo nie powstrzymały od uzależnienia. Prawdziwym zadaniem terapii jest usunięcie powodów, dla których palacz sięga po papierosy.
W międzynarodowym „dniu bez papierosa” znany medialny ekspert medyczny powiedział coś w tym rodzaju: „To dzień, w którym wszyscy palacze rzucają palenie”. Każdy palacz dobrze wie, że to jest właśnie ten dzień w roku, kiedy pali się więcej i bardziej demonstracyjnie, niż zwykle, ponieważ palacze źle znoszą pouczanie, zwłaszcza przez tych, którzy nie rozumieją ich i mają za głupców.
Kto nie rozumie palaczy i nie zna metody, która pozwoliłaby im wyjść z nałogu bezboleśnie, łatwo udziela dobrych rad. „Spróbujże tego sposobu, a jeśli on ci nie pomoże, spróbuj tamtego”. Wyobraźmy sobie, że istnieje dziesięć różnych sposobów na zapalenie wyrostka robaczkowego. Powiedzmy, pierwszy pomagałby 10% pacjentów, co oznacza, że 90% leczonych tą metodą musiałoby umrzeć – a ostatni pomagałby już 95% pacjentów. Gdyby ten dziesiąty sposób był znany już od 20 lat, to czy lekarze specjaliści nadal stosowaliby dziewięć pozostałych?
Jeden z lekarzy obecnych na tamtej konferencji zwrócił mi uwagę na coś, czego sam nie dostrzegłem. Lekarz stwierdził, że byłby winny błędu w sztuce, gdyby nie zalecał swoim pacjentom najskuteczniejszej metody rzucenia. Paradoksalnie był on wielkim zwolennikiem nikotynowej terapii zastępczej (tabletki, plastry i guma do żucia z nikotyną). Nie jestem mściwy, ale bez trudu mogę go sobie wyobrazić jako ofiarę jego własnych przekonań.
Rząd brytyjski regularnie topi miliony funtów w kampaniach ostrzegających młodzież przed szkodliwością palenia. To tak samo skuteczne, jak wydawanie pieniędzy na przekonywanie ich, że jazda rozpędzonymi motocyklami jest śmiertelnie niebezpieczna. Autorzy takich akcji nie biorą pod uwagę tego, że każdy młody człowiek dobrze wie: jeden papieros nikogo jeszcze nie zabił. Nikt też przecież nie planuje swojego uzależnienia. Chociaż związek między paleniem a zachorowaniem na raka płuc jest znany już od czterdziestu lat, po papierosa sięga dziś więcej młodych ludzi niż kiedykolwiek przedtem. Młodzi nie chcą oglądać programów o szkodliwości palenia. Takie programy palacze omijają z daleka. Praktycznie każdy z początkujących palaczy zetknął się już z rzeczywistymi szkodami, jakie nałóg palenia sieje w jego własnym otoczeniu. Sam byłem świadkiem choroby ojca i siostry. To mnie jednak nie uchroniło przed nikotynową pułapką. W pewnym programie telewizyjnym brałem udział w dyskusji z lekarką zajmującą się zwalczaniem palenia. Nigdy nie paliła i nigdy nikogo nie wyleczyła z nałogu, lecz tonem kategorycznym poinformowała społeczeństwo, że ostatnia kampania antynikotynowa, na którą państwo wyłożyło dwa i pół miliona funtów, uchroni młodzież przed uzależnieniem. Jeśli rząd miałby trochę oleju w głowie, oddałby mi do dyspozycji te pieniądze, żebym z ich pomocą przeprowadził kampanię, która rzeczywiście w ciągu paru lat skutecznie wykorzeniłaby nałóg nikotynowy.
Jednak wierzę w to, że nasz sukces w końcu poruszy lawinę. To, co udało się osiągnąć po dwudziestu latach, jest jeszcze kroplą w morzu. Jestem wdzięczny milionom byłych palaczy, którzy zgłosili się do naszych klinik, przeczytali moją książkę albo korzystali z materiałów wideo i polecili metodę EASYWAY swoim krewnym, znajomym, każdemu, kto chciał o niej słuchać. Chciałbym, żeby czynili to nadal. Lawina się jednak nie potoczy, póki środowiska lekarskie, media, instytucje zajmujące się zdrowiem społeczeństwa, nie zaprzestaną propagowania metod mniej skutecznych. Póki nie zauważą, że EASYWAY jest czymś więcej, niż tylko jedną z wielu metod, ale że jest JEDYNĄ SKUTECZNĄ METODĄ.
Nie oczekuję, że już w tym momencie przyznasz mi rację. Lecz kiedy przeczytasz książkę, zrozumiesz, co mam na myśli. Nawet ci względnie nieliczni nasi pacjenci, którzy ponieśli porażkę, często zamierzają ponowić próbę, twierdząc, że jest to najlepsza z metod, z jakimi mieli do czynienia.
Jeśli po przeczytaniu tej książki uznasz, że masz wobec mnie jakiś dług wdzięczności – możesz uczynić wiele, by ten dług spłacić. Nie tylko polecając metodę EASYWAY swoim znajomym. Możesz publicznie zabrać głos w sprawie tej metody, dzwonić lub pisać do nadawców programów antynikotynowych i pytać, dlaczego o niej nie wspominają. Wtedy dopiero lawina ruszy i jeśli tego dożyję, będę najszczęśliwszym