Kepusie. Adrian Widram. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Adrian Widram
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-62041-28-2
Скачать книгу
tylko palnik plazmowy będzie w stanie przeciąć ten niezwykły metal, żeby się dostać do środka – doszedł do wniosku.

      Wyjął telefon z prawej kieszeni. Wysłał sms do Grawitona, żeby przyleciał do kanionów z hekenem – robotem-spawaczem. Oprócz tego, żeby wziął ze sobą palnik jonowy. Grawiton cały koloru białego jak śnieg był pilotem pionolotu K81, który startuje i ląduje, jak helikopter, pionowo w dół lub w górę. Wyglądem przypominał znany nam z Ziemi wahadłowiec. Zamiast kół miał trzy dyski antygrawitacyjne, które obracając się z ogromną prędkością, unosiły go w kosmos. Wadą jego było to, że zużywał ogromne ilości energii. Na jedną podróż musiał mieć trzy baterie atomowe. Wewnątrz umieszczono sześć rzędów foteli, zaś pod pokładem znajdowała się przestrzeń wykorzystywana do umieszczania urządzeń instalacji pokładowych i przedziałów bagażowych. Na pokład zabierała 150 osób.

      Po godzinie przyleciał Grawiton i osadził maszynę niedaleko ekipy. Podszedł do nich razem z hekenem i po przyjrzeniu się obiektowi wskazał robotowi, gdzie ma zacząć ciąć plazmą. Niezwykły pancerny materiał rozciął niczym puszkę sardynek, robiąc otwór o średnicy metra. Wszyscy z zaciekawieniem zaczęli zaglądać do środka, przyświecając sobie latarką.

      Wewnątrz ujrzeli zwęgloną kabinę i poprzepalane przewody. W powietrzu unosił się zapach spalonego plastiku.

      – Statek miał pewnie awarię – stwierdził Ozomedes.

      – Poszukajmy pilotów. Może żyją – dodał po chwili Kezon.

      Kezon przelazł przez otwór i zatkał sobie usta chusteczką. Po pobieżnym przeszukaniu statku, wyszedł tą samą drogą, co wszedł, krztusząc się.

      – Nic nie znalazłem, ale tak duszący jest ten dym, że długo tam nie da się przebywać.

      Posłali tam heksena, robota w pancernej obudowie, barwy fluoroscencyjno-niebieskiej, poruszającego się na gąsienicach, który wszystko nagrywał kamerą na podczerwień. Po dziesięciu minutach wyjechał na tych swoich gąsienicach, trzymając w lewym chwytaku nadpaloną książkę, raportując swoim metalicznym głosem charakterystycznym dla robotów:

      – Żywych organizmów brak.

      Dimona podeszła i zabrała od heksona książkę, przypominającą encyklopedię. Otworzyła opasły tom na chybił trafił gdzieś w połowie. Pojawiła się pożółkła od dymu kartka. Wszyscy z ciekawością się jej przyglądali. Pismo przypominało to kepusiowe ze starożytności,

      – Widzę, że w domu będę miała dużo pracy – rzekła zadowolona Dimona.

      Doszli do wniosku, że srebrzysty tajemniczy talerz to zdalnie sterowany statek.

      – A może to jakiś szpieg… albo… satelita…? – wyraził przypuszczenie Ned.

      – Szpieg kosmiczny, myślisz…? No… możesz mieć rację. My takich satelitów nie budujemy – odpowiedział Grawiton.

      Pobiegł po swojego laptopa. Po kilku minutach wrócił z notebookiem i połączył go za pomocą USB do prawego ramienia robota. Po chwili na monitorze pojawiły się obrazy z wnętrza statku. Na kokpicie, który znajdował się wzdłuż ściany w centrum, znajdował się kryształ, w środku którego była pusta przestrzeń, a na suficie widoczna była duża migająca na żółto dioda.

      Nie mogli zgadnąć, do czego ta prawie zwęglona elektronika służyła.

      – To cenne znalezisko. Obojętnie, kto to zbudował i skąd przyszło, przetransportuję TO do laboratorium w Orionie – rzekł Grawiton.

      – Wchodźcie wszyscy na pokład pionolotu – rzekł Ned.

      Po wejściu na pokład pionolotu wszystkich uczestników ekspedycji, Grawiton odpalił silniki maszyny i podleciał nad uszkodzony obcy obiekt. Z podwozia wysunęły się dwa chwytaki, którymi niby szponami błyszczący w słońcu statek-dysk został wciągnięty na pokład. Po zamknięciu za nim włazu, pionolt wzbił się w powietrze na wysokość stu metrów, a następnie przeszedł w lot poziomy, wznosząc przy tym tumany kurzu.

* * *

      Elektryk Bertel i górnik Parton weszli do windy. Po wciśnięciu czerwonego przycisku na konsoli winda ruszyła powoli w dół. Na wysokości mniej więcej siedemdziesięciu kilometrów pod ziemią powyjmowali z kieszeni po parze stoperów (zatyczek do uszu) pomarańczowej barwy, zrobionych z pianki i zatkali sobie nimi uszy, co miało chronić ich przed dużym hałasem, jaki panował na dole.

      Parton wziął głęboki oddech i rzekł do Bartela:

      – Może w tym roku pobijemy rekord w wydobywaniu węgla diamentowego i przekroczymy te dziesięć milionów ton?

      – Wątpię w to. Automaty pracują za krótko, a te pięć awarii w ciągu stu pięćdziesięciu dni zaprzepaściło prawie wszystko.

      Po zatrzymaniu się windy, otworzyły się stalowe przesuwne, dwuwarstwowe drzwi. Były ogniotrwałe i wytrzymałe na ewentualne zmiany ciśnienia, jakie mogłoby się wytworzyć podczas pracy w kopalni. Bertel i Parton weszli do jednej z hal, w których pracowało sto tysięcy robotów. Ogromnymi maszynami roboty kruszyły przezroczyste skały zwane diamentami, które spadały na osiemdziesięciu-kilometrowy taśmociąg. Na jego drugim końcu bryły ładowano do stutonowych wagonów, czekających na swoją kolejkę na ogromnej platformie, skąd załadowane już transportowano je specjalnymi windami na powierzchnię. Diament ten przetwarzano na metale i tworzywa sztuczne za pomocą nanotechnologii.

      Podczas marszu korytarzem Bertel kontrolował wzrokiem stan techniczny tytanowych podnośników kopalni, czy nie są uszkodzone. Na zakręcie na jednej z metalowych belek zauważył rysę. Ocenił w myśli jej długość.

      „Około ośmiu metrów” – pomyślał, a do Partona powiedział:

      – Patrz, za kilka godzin belki pękną, a sufit pod ciężarem skał zapadnie się, przygniatając pracujące tu roboty.

      Parton pokiwał głową i poszedł po plazmotron kwarkowo-gluonowy, w którym temperatura palnika osiąga 750 milionów kedaronów. Po przyciągnięciu go na wózku przez robota, założył kask ochronny na twarz, Bertel się cofnął na pięć metrów i zamknął oczy. Wtedy Parton zaczął spawać. Metal w belce pod wpływem tak wysokiej temperatury kedaronów zamienił się w płyn i wdarł się w pękniętą szczelinę, by zacząć po sekundzie krzepnąć. Spawacz zrobił tak wzdłuż całej szczeliny.

      Po skończeniu czynności Parton wyłączył plazmotron, zdjął kask i powiedział z westchnieniem:

      – No… niebezpieczeństwo zażegnane.

      Po czym, śmiejąc się, zwinął przewody i odprowadził urządzenie do magazynu.

      Bertel odwrócił wzrok i też odpłacił uśmiechem, patrząc na jeszcze rozgrzany do białości pasek jaki pozostał. Kiedy przyszedł Bertel, drapiąc się prawą ręką po szyi, rzekł:

      – Dziś wydobyliśmy 800 tysięcy ton diamentu. Dziś moja kolej nadzorowania kopalni. Ty idź już do domu i przyjdź jutro o godzinie 31:00.

      – Chociaż się porządnie wyśpię – odparł Parton.

      Odwrócił się na pięcie i poszedł sobie. Bertel zaś skierował się w przeciwny kierunek tunelu, na końcu którego znajdowały się metalowe drzwi, a za nimi mieściła się skomputeryzowana sterownia kopalni.

* * *

      W swym laboratorium w mieście Orion zebrali się na spotkaniu Atom, Synter, Drema, Neorena, Nanol Heaming oraz Ferromedes.

      – Zwołałem was tu – zagaił Atom – bo wpadłem na superpomysł. Będziemy pracować nad drzewem, które pobierając z ziemi żelazo, będzie zdolne gromadzić go w swoim rdzeniu. Wtedy nie będzie aż takiej potrzeby wydobywania tego pierwiastka z kopalni i eksploatacji naturalnych złóż naszej planety. W momencie osiągnięcia przez drzewo wieku dziesięciu 10 lat, zostałoby ścięte, a