– …i chciałem bardzo wam podziękować za waszą dzisiejszą hojność. Wasze zdrowie! Bawcie się dobrze! – zakończył, wznosząc toast kieliszkiem szampana podanym przez usłużnego kelnera w odpowiedniej chwili.
Sala rozbrzmiała oklaskami. Alessandro przeszedł obojętnie obok zachwyconych gości starających się zwrócić jego uwagę i podszedł prosto do Lilley.
– Sześć minut – pogratulowała mu uśmiechem. – Jestem pod wrażeniem. Zwykle przemówienia takich ważnych ludzi ciągną się w nieskończoność. Jesteś szybki.
– Potrafię też być powolny, gdy trzeba – wyszeptał, uśmiechając się do niej lubieżnie.
Alessandro zauważył z satysfakcją, że zadrżała. Zawsze to jakieś pocieszenie, wiedzieć, że nie pozostawała zupełnie obojętna. A może nawet pragnęła go tak samo mocno, jak on jej? Zadziwiało go, że Lilley nie robiła nic, by ukryć swoje emocje. Była taka młoda, ufna i prawdziwa. Przypominała mu jego samego, kiedyś, zanim jeszcze został zdradzony. Podobnie jak Lilley był wtedy młody i pełen nadziei…
W pewnej chwili błysk zegarka Lilley przyciągnął jego wzrok. Ujął jej przegub, by lepiej mu się przyjrzeć.
– Co to takiego?
– Nic – odpowiedziała szybko, starając się zabrać rękę.
– Świetna robota. Platyna. Diamenty. Nie mogę tylko rozpoznać marki.
– Hainsbury – odpowiedziała, wstrzymując oddech.
Hainsbury. Przeklęta firma jubilerska, którą bez powodzenia usiłował przejąć od jakiegoś czasu.
– Skąd go masz?
– Dostałam od mojej matki.
Musiał przyznać, że nie było w tym nic szczególnego. Każdy na środkowym zachodzie mógł kupić zegarek tej marki. To musiał być czysty przypadek. Jego niekończąca się wojna z największym rywalem, francuskim hrabią Castelnau, zaczynała wpędzać go w paranoję. Spojrzał na niewinną twarz Lilley. Chyba naprawdę postradał zmysły, jeśli zaczynał podejrzewać kogoś takiego jak ona.
– Ładny – stwierdził, puszczając jej nadgarstek. – Nie rozpoznałem go. Nie wygląda jak ich zwykły masowy produkt.
– Wykonano go specjalnie na zamówienie mojej matki – przyznała zakłopotana.
– Ktokolwiek go zaprojektował, jest naprawdę zdolny – uśmiechnął się wyrozumiale i zmienił temat. – Masz już dosyć balu? Gotowa do wyjścia?
– Do wyjścia? – Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. – Przecież dopiero przyszliśmy!
– A zatem? – spytał niecierpliwie.
– Mnóstwo ludzi chciałoby z tobą porozmawiać – argumentowała, rozglądając się po pełnej sali.
– Dostali już moje pieniądze.
– Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Najwyraźniej chcą ciebie, twojego czasu i twojej uwagi. Choć nie bardzo rozumiem, dlaczego – uśmiechnęła się przekornie. – Wciąż nie mogę zauważyć tego twojego nieodpartego uroku.
– Mam się bardziej postarać? – spytał, częstując ją jednym ze swoich najbardziej uwodzicielskich uśmiechów.
– Nie jestem w tym zbyt dobra – wymruczała, nagle tracąc rezon.
– Wręcz przeciwnie.
Lilley potrząsnęła głową.
– Zapomnij o tym. Po prostu nie staraj się mnie uwieść. To nie ma sensu, a mogłoby… to znaczy… dzisiejszego wieczoru po prostu oddajemy sobie przysługę. Na tym koniec.
Alessandro spojrzał z powagą na jej drżące wargi.
– Masz rację. Jesteś tutaj, aby się zemścić. Jeszcze go nie widziałaś, prawda?
– Nie. – Głos Lilley był spokojny.
– Padnie ci do kolan, jak tylko cię zobaczy – zapewnił Alessandro, biorąc ją za rękę. – Chodźmy.
Kiedyś Alessandro rozpocząłby bal. Wziąłby Lilley w ramiona i rozkołysał ją w rytm muzyki, czując jej ciało blisko przy swoim. Ale od dobrych kilkunastu lat było inaczej. Nawet nie zatrzymał się, przechodząc przez salę pośród innych tańczących par.
Dyrektorka jego ulubionej fundacji czekała na niego po drugiej stronie sali. Nie wahając się, podeszła, by mu podziękować za tak znaczące wsparcie. Alessandro starał się być miły, ale teraz nie mógł już wymknąć się z Lilley, jak zamierzał. Utworzyła się długa kolejka tych, którzy chcieli mu się przedstawić, porozmawiać, podziękować.
Jego pozycja nakładała pewne obowiązki, od których nie wypadało mu się uchylać. W tym momencie jednak wolałby wypisać dziesięciomilionowy czek, gdyby tylko mógł dzięki temu uwolnić się od tego napierającego tłumu i zabrać Lilley prosto do swojego łóżka.
Ale nie powinien, nie mógł tego zrobić. Seks z Lilley to był zły pomysł pod każdym względem. Była jego pracownicą, zakochaną w innym mężczyźnie i miała rację – tego wieczoru oddawali sobie nawzajem tylko przysługę. Ta przygoda na jedną noc mogłaby go drogo kosztować. Wyrzuty, łzy, a może nawet oskarżenie o molestowanie seksualne.
Ale z każdą chwilą jego determinacja słabła. Przy Lilley wracało do niego coś, czego nie czuł od lat. Sprawiała, że znów czuł się młody. Jakby wciąż miał… serce.
I to było najbardziej niebezpieczne. Nie mógł jej przecież uwieść. Powinien natychmiast ją odesłać, powinien…
– Jeremy – usłyszał nagle jej słaby głos.
Alessandro przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć, o kogo chodzi. Ale po kilku sekundach wszystko było jasne. Coś we wnętrzu drażniło go niemiłosiernie. Jak to możliwe, że jakiś prosty pracownik z jego firmy miał taką kobietę jak Lilley i pozwolił jej odejść? Czyżby był zazdrosny? Niemożliwe. Zazdrość była dla słabych, smutnych i beznadziejnych facetów, którzy nie radzili sobie w życiu. On był po prostu… poirytowany.
Obiecał Lilley, że pomoże jej odzyskać byłego chłopaka, ale teraz żałował tej obietnicy. Dlaczego miałby oddawać jakiemuś nic niewartemu chłystkowi kogoś, kogo sam pragnął?
Ale jeśli Lilley naprawdę kochała tego człowieka, nie pozostawało mu nic innego, jak zachować się honorowo. Poświęci się, jak jakiś przeklęty dobroczyńca.
– Va bene. Jeśli nadal chcesz z powrotem tego kretyna bez krzty lojalności, pomogę ci go odzyskać. Powiedz mi tylko jedną rzecz.
– Jaką?
– Dlaczego chcesz odzyskać kogoś, kto cię unieszczęśliwił i przez kogo płakałaś?
Lilley spojrzała na niego poważnie. Po chwili podniosła swój lewy nadgarstek.
– Spójrz.
Zmiana tematu? Spojrzał na bransoletkę. Zauważył ją już wcześniej. Kolorowe kryształy na łańcuszku przeplatane misternymi gałązkami zrobionymi chyba ze srebra. Mógł dostrzec nawet małe kwiatuszki na gałązkach, wykonane z kamieni półszlachetnych. Malachit, koral, turkus…
– Sama ją zrobiłam. Projektuję biżuterię. Wyszukuję drobne elementy, których nikt nie zauważa w zakurzonych butikach i na targach staroci. Jeremy i ja spotkaliśmy się przypadkiem w San Francisco kilka miesięcy temu, na targach biżuterii. Od razu zauważył moje wyroby i bardzo mu się spodobała. Postanowiliśmy zostać partnerami i otworzyć butik z ręcznie robioną biżuterią. On miał zadbać o finanse,