Bal w San Francisco. Jennie Lucas. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jennie Lucas
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-238-9486-5
Скачать книгу
swoim wielkim szefem, będzie to szczyt poniżenia. Najprawdopodobniej zwolni ją albo za myszkowanie w jego gabinecie, albo za ten nieprofesjonalny płacz w miejscu pracy, albo też za opóźnienia w wykonywaniu swoich obowiązków. Za co dokładnie, nie miało już znaczenia. Straci swoją ostatnią deskę ratunku. Doskonały finał jednego z najgorszych dni w życiu.

      – Ach, więc o to chodzi – zauważył miękko. – Przynajmniej teraz rozumiem.

      Lilley spuściła głowę, czekając, aż książę każe jej zabrać swoje rzeczy i się wynosić. Ale on podniósł jej podbródek i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy, przepastną głębię ciemnego oceanu, w której mogłaby utonąć.

      – Kochałaś go?

      – Słucham? – Lilley spojrzała na niego z niezrozumieniem. – Kogo?

      – Tego mężczyznę.

      – Dlaczego pan myśli, że płakałam z powodu mężczyzny?

      – A z jakiego innego powodu kobieta mogłaby płakać?

      Lilley chciała się zaśmiać, ale potrafiła wydobyć z siebie tylko szloch.

      – Nic mi się dziś nie udaje. Pomyślałam, że będę szczęśliwsza, gdy uda mi się stracić kilka kilogramów, poszłam więc pobiegać. Ale to nie był dobry pomysł. – Pokręciła głową, wpatrując się w sznurówki swoich butów do biegania. – Moja współlokatorka myślała, że pojechałam już do pracy i gdy wróciłam, zastałam ją w łóżku z moim chłopakiem.

      – Przykro mi – powiedział miękko Alessandro, kładąc jej rękę na ramieniu.

      Lilley spojrzała na niego, kompletnie zaskoczona tym gestem pocieszenia. Nagle poczuła, jakby z jego dłoni wypływały gorące prądy, rozchodząc się falami wzdłuż kręgosłupa, aż do najbardziej wrażliwych i intymnych części ciała.

      – Jesteś przecież piękną kobietą…

      – Nie!

      – Co nie?

      – Nie mów tak do mnie! Nie zniosę litości! Nie jestem ani piękna, ani mądra – prawie wykrzyczała, zaciskając pięści. – Nie drwij ze mnie!

      Nagle zorientowała się, że bezczelnie oburzyła się na własnego szefa, który chciał ją może tylko podnieść na duchu.

      – Jestem zwolniona, prawda? – spytała w końcu niepewnym głosem. – Zaraz zabiorę swoje rzeczy…

      Alessandro złapał ją za ramię, zatrzymując w pół kroku.

      – Nie jesteś zwolniona.

      – Naprawdę? – spytała z iskierką nadziei w głosie.

      – Mam dla ciebie inną karę.

      – Gilotyna? – spytała słabo. – Krzesło elektryczne?

      – Pójdziesz dziś ze mną na bal.

      Lilley wpatrywała się w jego oczy koloru gorącej czekolady, niezdolna wykrztusić z siebie słowa. Czy ona śni? Książę Alessandro, który mógł mieć najpiękniejsze kobiety na ziemi, chciał zabrać ze sobą na doroczny bal firmy kogoś takiego jak ona?

      – A więc, cara, zgadzasz się?

      – Nie bardzo rozumiem… – wyszeptała.

      – Czego nie rozumiesz?

      – Na czym ma polegać ten dowcip.

      – To nie jest żaden dowcip.

      – Nie żartujesz sobie ze mnie?

      – Nie.

      – Ale przecież… Preziosi di Caetani to najsłynniejszy bal roku. Będą tam najważniejsi goście. I prasa.

      – I co z tego?

      – Powinieneś wziąć ze sobą odpowiednią dla ciebie kobietę.

      – Chcę ciebie.

      Te dwa krótkie słowa sprawiły, że jej serce nagle przeszył bolesny dreszcz.

      – Ale ty masz przecież dziewczynę!

      – Nie – zaprzeczył szorstko.

      – Ale czy Oliwia Bianchi…

      – Nie! – uciął dalszą dyskusję.

      Lilley spojrzała na niego podejrzliwie. Nie mówił całej prawdy. Poza tym przez cały czas czuła, że w żadnym razie nie wolno jej się do niego zbliżyć. Gdyby się dowiedział, kim jest naprawdę, straciłaby pracę i prawdopodobnie znalazłaby się w sądzie, oskarżona o szpiegostwo przemysłowe. Instynkt ostrzegał ją przed rosnącym z każdą chwilą niebezpieczeństwem nawet najmniejszym nerwem. Uciekaj!

      – Bardzo mi przykro, ale to nie możliwe – stwierdziła pewnym głosem.

      Zaskoczenie na jego twarzy było bardzo wyraźne. Lilley miała ochotę parsknąć śmiechem.

      – Dlaczego?

      – Mam dużo pracy – odpowiedziała z wahaniem.

      – Podaj mi prawdziwy powód – zażądał.

      Prawdziwy powód? Może powinna zacząć od tego, że była córką człowieka, którego nie znosił, i kuzynką innego, którego prawdziwie nienawidził. Albo powiedzieć prawdę, że jego męskość i siła przerażały ją, fascynując jednocześnie i sprawiając, że nie byłaby zdolna do najmniejszego oporu, gdyby chciał…

      – Mój chłopak… to znaczy, mój były chłopak… – wyjąkała – będzie na tym balu z moją przyjaciółką, Nadią. Nie chcę ich tam spotkać.

      – Będzie na balu? – spytał Alessandro ostrym głosem. – Czy ja go znam? Tego typa, przez którego płaczesz?

      – Pracuje w dziale projektowym biżuterii Preziosi – odpowiedziała, wzruszając ramionami.

      – To raczej powód, żebyś właśnie ze mną poszła – stwierdził przebiegle. – Gdy zobaczy, że przyszłaś ze mną, przypomni sobie, jak wspaniałą jesteś kobietą i ile jesteś warta i wróci do ciebie na klęczkach. Oczywiście, będziesz go mogła przyjąć z powrotem lub nie, ale twoja przyjaciółka na pewno nie będzie mogła ścierpieć, że przyszłaś ze mną.

      Lilley spojrzała na niego w zdumieniu.

      – Nie wiesz, co to brak pewności siebie, prawda?

      – Obydwoje wiemy, że to prawda – odpowiedział beznamiętnie.

      Lilley musiała przyznać mu rację. Wiedziała, że jeśli pojawi się na balu jako partnerka księcia Alessandra, będzie jej zazdrościła każda kobieta tam obecna. Myśl, że Jeremy będzie się czołgał u jej stóp i błagał o przebaczenie, a Nadia zzielenieje z zazdrości, była bardzo przyjemna.

      – Nie umiem tańczyć – znalazła wymówkę. – Zawsze deptałam po palcach wszystkim moim partnerom.

      – Nawet jeśli to prawda, to raczej ich wina niż twoja. To mężczyzna prowadzi w tańcu.

      Lilley spojrzała na niego zaciekawiona.

      – Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Byłam pewna, że to ja mam grację jak słoń.

      – Źle myślałaś – uciął. – A tak w ogóle, to ilu ich było?

      – Jak to?

      – Ilu miałaś chłopaków?

      Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy. To by zabrzmiało patetycznie.

      – Kilku – rzuciła odważnie.

      – Dziesięciu?

      Jej policzki robiły się coraz bardziej