Bal w San Francisco. Jennie Lucas. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jennie Lucas
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-238-9486-5
Скачать книгу
tego balu! – wykrzyknęła zaskoczona.

      – Bal jest po to, żeby zebrać pieniądze na cele dobroczynne, i robi dobrą prasę Caetani Worldwide – stwierdził zimno. – Tylko to ma znaczenie. Taniec mnie nie interesuje.

      – Rozumiem – przyznała niepewnie Lilley, nawet jeśli nic z tego nie rozumiała. Jak mógł organizować bal i nie lubić tańczyć? To nie miało sensu.

      – Chodź. – Alessandro wyciągnął rękę. – Musimy się pospieszyć.

      Lilley odsunęła się bezwiednie. Nie mogła pozwolić, by znów jej dotknął. Zbyt obawiała się jego władzy nad swoimi zmysłami.

      – Dlaczego ja?

      – A dlaczego nie ty?

      Lilley skrzyżowała ramiona, przywołując sceptyczny wyraz twarzy.

      – Jesteś znany z wielu szaleństw, książę Alessandro, ale raczej nie do tego stopnia, żeby zabierać na bal dziewczynę z księgowości.

      Alessandro roześmiał się szczerze. Wyminął ją i otworzył szafkę, która kryła sejf. Sięgnął do niego i wyjął małe welurowe pudełeczko. Gdy je otworzył, Lilley zobaczyła dwie diamentowe spinki do mankietów i zrozumiała, dlaczego znalazł się w biurze o tej porze, przed samym balem.

      – Ciekawisz mnie, Lilley Smith. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie spytała mnie „dlaczego”, zanim powiedziała „tak”. Prawda jest taka, że ja też zostałem bez pary na dzisiejszy wieczór. Dziesięć minut temu.

      – Oliwia…

      – Tak.

      Lilley przywołała w myśli obraz spadkobierczyni jednej z największych florenckich fortun. Pięknej, szczupłej i eleganckiej blondynki, a więc kobiety, która była jej zupełnym przeciwieństwem.

      – Nie jestem taka jak ona.

      – Co akurat sprawia, że nadajesz się znakomicie. To nauczy Oliwię, jak reaguję, gdy stawia mi się ultimatum. Potrzebuję partnerki i akurat ciebie znalazłem w swoim biurze. To przeznaczenie.

      – Przeznaczenie… – wyszeptała niepewnie.

      – Ja potrzebuję partnerki, a ty musisz się zemścić. Jeremy padnie przed tobą na kolana, zanim zdążysz wypić do końca pierwszy kieliszek szampana.

      Lilley poczuła się niepewnie. Niezależnie od tego, jak bardzo Jeremy ją zranił, zemsta nie leżała w jej zwyczaju. A przebywanie tak blisko Alessandra przerażało ją. Bała się nie tylko o pracę.

      – Obserwowałem cię od tygodni, szara myszko. Starałaś się mnie unikać na każdym kroku.

      Lilley spojrzała na niego zaskoczona. Naprawdę ją zauważył?

      – Uciekałaś, jak tylko pojawiałem się w pobliżu. Tego rodzaju zachowanie kobiety w stosunku do mnie jest dość… niecodzienne. Ale teraz już rozumiem.

      – Naprawdę? – spytała głucho.

      Alessandro ujął jej podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy.

      – Większość kobiet, jakie znam, zostawiłoby swoich mężczyzn w jednej chwili, żeby tylko być ze mną. Lojalność to bardzo rzadka zaleta. Facet, który cię zdradził, jest głupcem.

      Nie mogła się z tym nie zgodzić.

      – Ale nie musisz się niczego obawiać – ciągnął Alessandro. Nasz romans nie będzie prawdziwy. Nie zadzwonię jutro. Nigdy nie zadzwonię. Po dzisiejszym wieczorze znów będziesz tylko moją pracownicą, a ja twoim szefem, który będzie udawał, że nie widzi, jak starasz się go unikać.

      – Czyli, jeśli pójdę dziś z tobą na bal – wyszeptała – jutro znów nie będę dla ciebie istnieć?

      – Dokładnie tak.

      Lilley zastanawiała się gorączkowo. Musiała sprawić, że zapomni o jej istnieniu. To był jedyny sposób, aby nigdy nie odkrył, co pominęła w swoim życiorysie, gdy przyjmowano ją do pracy. Choć w głębi serca wiedziała, że to nie był jedyny powód.

      „Zawsze uciekasz, Lilley – usłyszała głos Jeremy’ego, jakby stał obok niej. – Mówiłaś, że przyjechałaś do San Francisco, żeby założyć firmę jubilerską i żebyśmy mogli być razem. A tymczasem nic nie robisz w tym kierunku i unikasz mnie od dnia, w którym przyjechałaś. Albo nie zależy ci na mnie i na własnej firmie, albo jesteś największym tchórzem, jakiego znam”.

      Nagle zapragnęła udowodnić, że Jeremy nie ma racji. Nie była tchórzem. Chciała pokazać, że potrafi być piękną, elegancką kobietą, śmiejącą się i pijącą beztrosko szampana. Kobietą, którą uwodzi rycerz w lśniącej zbroi. Kobietą, która zjawi się na balu z księciem.

      – Zgadzam się.

      – Czy na pewno rozumiesz, na co się zgadzasz, Lilley? – spytał poważnie. – To nie będzie prawdziwa randka. Nic się między nami nie wydarzy, a jutro nie będziemy już dla siebie istnieć.

      – Oczywiście, że rozumiem. W poniedziałek wracam do księgowości, a ty polecisz do Rzymu, prawdopodobnie z Oliwią Bianchi, jeśli uznasz, że dostała już nauczkę. Ja będę dalej miała pracę, a ty nie będziesz mi przeszkadzał. Doskonale.

      Alessandro wpatrywał się w nią zaskoczony i po chwili roześmiał się.

      – Nie przestajesz mnie zadziwiać, Lilley – stwierdził, biorąc ją za rękę. – Chodź, mamy niewiele czasu.

      – Ale ja przecież nie mam sukienki!

      – Zaraz się tym zajmiemy.

      – Czy ty mnie masz za jakiegoś Kopciuszka? A siebie za dobrą wróżkę? Nie możesz mi przecież kupować sukienki.

      – Ależ tak. W ten wieczór będziesz najpiękniejszą kobietą na balu, tak by wszyscy ci zazdrościli i żebyś mogła zemścić się na tych, którzy cię zdradzili.

      Jego zapach odurzał ją i wiedziała, że w żadnym razie nie jest w stanie sprzeciwić się jego woli. I urokowi.

      – Dobrze – wyszeptała. – Zgadzam się, wasza wysokość.

      – Mów mi Alessandro. To się zawsze tak kończy – dodał z nutką triumfu w głosie.

      – Co takiego?

      – Kobiety. Zgadzają się. Na wszystko.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Chłodny wieczorny wiatr podziałał orzeźwiająco na Alessandra, gdy wysiadał z limuzyny prosto na czerwony dywan rozciągnięty aż do wejścia majestatycznej posiadłości Nob Hill. Był wdzięczny, że choć przez chwilę dane mu było odetchnąć, zanim paparazzi zaczęli oślepiać go błyskiem fleszy. Podał rękę wysiadającej Lilley i znów ogarnęło go drażniące pożądanie, które pojawiło się w momencie, gdy po raz pierwszy przyjrzał się bliżej kobiecie skrywającej się w jego gabinecie. Nie miał pojęcia, że była aż tak piękna.

      Zauważył tę szarą myszkę z księgowości kilka tygodni wcześniej. Zawsze bez makijażu i ubrana w workowate swetry, które ukrywały figurę, wyglądała na młodą i niewinną dziewczynę z prowincji. Zaciekawiło go, że starała się go unikać, i nawet poprosił o jej teczkę, ale w życiorysie Lilley nie znalazł niczego szczególnego. To była jej pierwsza praca w San Francisco, gdzie niedawno się przeprowadziła. Wcześniej pracowała jako asystentka w Minneapolis. Nawet nazwisko było banalne i zapomniał o niej natychmiast.

      Aż do tego wieczoru.

      Zamierzał dać nauczkę Oliwii. Pokazać, że może ją zastąpić każda, nawet najmniej atrakcyjna dziewczyna z prowincji pracująca w księgowości. Ale teraz miał wrażenie, że