ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Czy ktoś tu jest?
Ostry głos mężczyzny rozległ się złowieszczo w ciemnym korytarzu. Lilley Smith bezwiednie przycisnęła dłoń do ust, by nie wydać najmniejszego nawet dźwięku, i cofnęła się gwałtownie, próbując się ukryć. Była przekonana, że w sobotę wieczorem będzie zupełnie sama w dwudziestoczteropiętrowym wieżowcu, nie licząc strażników przy wejściu. Ale przed kilkoma sekundami usłyszała dźwięk zatrzymującej się windy i działając bez zastanowienia, szybko schowała się w najbliższym gabinecie, ciągnąc za sobą swój wózek z dokumentami. Zamaszystym ruchem otarła załzawione oczy. Miała nadzieję, że ten człowiek szybko sobie stąd pójdzie i będzie mogła wreszcie wypłakać się w spokoju.
Miała tak koszmarny dzień, że to było aż śmieszne. Gdy wróciła wcześniej do domu po żałosnej pierwszej próbie regularnego biegania co rano, znalazła swojego chłopaka w łóżku ze współlokatorką. W tej samej chwili zrozumiała również, że jej plany na rozkręcenie własnego biznesu legły w gruzach. A potem, gdy zadzwoniła do domu, mając nadzieję na przyjazną rozmowę, usłyszała od ojca, że właśnie ją wydziedziczył. Ciekawy dzień, nawet na kogoś tak niepozornego i mało znaczącego jak ona.
Zwykle przejmowała się tym, że w weekendy czekało ją nadganianie pracy, ale dziś nie poświęciła temu ani jednej myśli. Od dwóch miesięcy pracowała jako asystentka głównej księgowej w Caetani Worldwide, ale w dalszym ciągu wypełnianie dokumentów i ich porządkowanie zajmowało jej dwa razy więcej czasu niż Nadii, współlokatorce i – od dzisiejszego ranka – byłej przyjaciółce.
Lilley przypomniała sobie wyraz przerażenia na twarzy Nadii, gdy z krzykiem wyskoczyła z łóżka, przykrywając się prześcieradłem. Błagała ją o wybaczenie, podczas gdy Jeremy, starając się zakryć nieporadnie poduszką, próbował udowodnić, że to wszystko jest wyłącznie winą Lilley.
Z oczami wypełnionymi łzami wybiegła z mieszkania i wsiadła do pierwszego autobusu. Czuła się zdradzona i oszukana. Potrzebowała wsparcia i dlatego bez namysłu zadzwoniła do ojca, po raz pierwszy od trzech lat. Ale rozmowa nie poszła im najlepiej.
Na szczęście miała pracę. Jedynie to jej zostało. Tylko niech wreszcie ten nieznajomy sobie pójdzie. Nie mógł przecież zobaczyć jej ze spuchniętymi od płaczu oczami. Kim był i dlaczego popijał szampana na balu charytatywnym jak wszyscy inni z tej firmy?
W napięciu Lilley rozejrzała się po gabinecie służącym jej za schronienie. Nigdy wcześniej w nim nie była. Urządzony był z wyszukaną elegancją: meble z drewna orzechowego, puszysty turecki dywan i nowoczesna kanapa z głębokimi fotelami w kolorze wiśniowym, a przez wysokie aż do sufitu okna widziała tysiące migających światełek zatoki San Francisco. To był gabinet godny króla albo…
Gabinet księcia! Lilley zastygła w niemym przerażeniu, gdy zdała sobie sprawę, w czyim gabinecie się znalazła. Nagle drzwi się otworzyły, a Lilley instynktownie schowała się za ciężką zasłonę z aksamitu.
– Kto tu jest? – spytał nieznajomy groźnie.
Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że jej wózek z aktami stoi tuż przy kanapie. Wystarczy, że nieznajomy się odwróci i go zobaczy. Gdyby natknął się na nią, chlipiącą w ciemnym korytarzu, byłoby to poniżające, ale być przyłapaną na chowaniu się w gabinecie prezesa, to już koszmar oznaczający natychmiastowy koniec jej kariery w tej firmie.
– Pokaż się! – nakazał mężczyzna, niebezpiecznie zbliżając się do okien. – Wiem, że tu jesteś.
Lilley zamarła, rozpoznając ten szczególny akcent. To nie jakiś przypadkowy strażnik czy asystent przyłapie ją na gorącym uczynku. To sam prezes.
Wysoki i postawny książę Alessandro Caetani był miliarderem i prezesem luksusowego przedsiębiorstwa, którego kondominium rozciągało się aż po najdalsze zakątki globu. Był to także czarujący pożeracz damskich serc. Wszystkie kobiety, które dla niego pracowały, od najmłodszej sekretarki do najstarszej pani wiceprezes, były w nim szaleńczo zakochane.
Lilley starała się nie oddychać i z zamkniętymi oczami modliła się, żeby książę odwrócił się i wyszedł.
Nagle zasłona została odsunięta pewnym gestem, a silna dłoń chwyciła ją za nadgarstek.
– Mam cię – powiedział przez zaciśnięte zęby, wyciągając szarpiącą się Lilley na środek. – Ty mały…
Nagle zobaczył ją, a jego ciemne oczy wyraziły bezgraniczne zdumienie. Lilley była zmuszona spojrzeć mu prosto w twarz po raz pierwszy, od kiedy zaczęła dla niego pracować. Książę Alessandro Caetani był niewątpliwie najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziała. Jego wspaniale umięśnione ciało doskonale prezentowało się w czarnym smokingu, a wyraz jego oczu dopełniał obrazu legendarnego księcia i zdobywcy.
– Znam cię – stwierdził książę, marszcząc brwi. – Co tu robisz, mała myszko?
– Jak… jak mnie nazwałeś? – spytała drżącym głosem, wciąż starając się uwolnić. Jego dotyk parzył ją, wysyłając fale gorąca do każdego zakamarka ciała.
– Jak się nazywasz? – spytał, puszczając ją nagle.
Trochę to trwało, zanim sobie przypomniała.
– Lilley – wyszeptała. – Z księgowości.
Książę zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów, a wobec jego elegancji, poczuła się wyjątkowo nieatrakcyjna i bezbarwna w swoim rozciągniętym swetrze i starych spodniach.
– Co tu robisz, Lilley z księgowości? Sama, w moim gabinecie, w sobotni wieczór?
Przygryzła wargę, starając się opanować drżenie kolan.
– Ja… ja… – No właśnie, co to było… Nie była w stanie sobie przypomnieć. – Ja właśnie… hm… – Nagle zauważyła swój wózek z dokumentami. – Pracowałam!
Książę odwrócił się i zauważył wózek.
– Ale dlaczego nie jesteś na balu razem ze wszystkimi?
– Ja… mój partner nie dopisał – wyszeptała.
– Zabawne – stwierdził, a w kącikach warg dojrzała uśmiech. – To najwyraźniej jest dziś zaraźliwe.
Jego głęboki i bardzo seksowny głos sprawił, że Lilley wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Nie była w stanie się poruszyć. Od kiedy Jeremy pomógł jej zdobyć stanowisko asystentki księgowej, starała się, jak mogła, unikać spotkania z prezesem. Ale teraz jego ciemne oczy szeptały, żeby wyznała całą prawdę. Zrozumie, wybaczy i okaże miłosierdzie.
Tylko że Lilley doskonale znała takich mężczyzn jak on, władczych i niepokonanych. Nie umieli okazywać miłosierdzia. Gdyby się tylko dowiedział, kto jest jej ojcem albo stryjem, zwolniłby ją natychmiast. Albo gorzej.
– Lilley… – powtórzył, nad czymś się zastanawiając. – A nazwisko?
– Smith – odpowiedziała szczerze.
– Zatem co pani robi w moim gabinecie, panno Smith?
– Chciałam… zostawić dokumenty do podpisu.
– Musi pani wiedzieć, że tym zajmuje się dyrektor finansowy.
– Wiem – przyznała niepocieszona.
– A więc? – spytał miękko, podchodząc bliżej. – Powiedz mi szczerze, co tu robisz.
Lilley przełknęła z trudem, starając się jednocześnie ukryć jak najgłębiej w puszystym dywanie swoje zniszczone buty do biegania.
– Chciałam po prostu popracować w spokoju. Tak żeby nikt mi nie przeszkadzał.
– W sobotę wieczór? – zadrwił. – Włamałaś się do mojego gabinetu. Przeszukujesz dokumenty.
– Nie! – zaprzeczyła. Książę Alessandro patrzył na nią z kamienną twarzą.
– Chowałam się – przyznała cicho, spuszczając głowę.
– Chowałaś