Pozwalam sobie ponadto, Czcigodny Ojcze, polecić Ojca modlitwom sparaliżowaną kobietę mieszkającą w mojej archidiecezji.
Równocześnie pozwalam sobie polecić Ojcu olbrzymie trudności duszpasterskie, jakie moja skromna osoba napotyka w obecnej sytuacji.
Korzystam z okazji, by ponownie zapewnić Ojca o mojej głębokiej czci, w której pragnę się utwierdzać.
Waszej Wielebności czciciel w Jezusie Chrystusie
List biskupa Wojtyły do Ojca Pio odnaleziony podczas procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II
Wróćmy jeszcze na chwilę do rodziny Półtawskich. Biskup Wojtyła, dziękując im w liście za radosną wiadomość z Polski, ani słowem nie wspomina o Ojcu Pio i jego modlitwie. Wanda Półtawska mówiła w wielu wywiadach, że nie miała wtedy pojęcia, kim był Ojciec Pio. Po raz pierwszy usłyszała o nim od Brata dopiero po jego powrocie do Krakowa. Ale i tak nie była do końca przekonana, że to modlitwa kapucyna uratowała jej zdrowie i życie, chociaż czasami, podczas rozmów z Bratem na ten temat, pojawiała się i taka myśl. W każdym razie w niespełna pięć lat później, wracając ze Stanów Zjednoczonych, gdzie poddała się operacji kręgosłupa, postanawia – za radą Brata – odwiedzić San Giovanni Rotondo. Czasy były takie, że raz uzyskawszy pozwolenie od władz na wyjazd za granicę, należało zwiedzić jak najwięcej miejsc, bo druga taka okazja w życiu mogła się nie powtórzyć. W dzienniku zapisuje: „Chcę zobaczyć Ojca Pio. Zapytałeś mnie, dlaczego – nie wiem dokładnie, nie potrafię uzasadnić – jak przymus”. I dzień później: „W nocy modliłam się do Ojca Pio, nie do Niego, ale przez Niego, jeśli jest tak, jak o nim piszą, to wie. Jeżeli wtedy jego modlitwa pomogła, pomoże i teraz”. Po kilku dniach zapisuje kolejne zdanie (kardynał Wojtyła podkreśli je, gdy będzie czytał te zapiski): „Chcę pojechać do Ojca Pio – nie po to, żeby prosić, żeby mnie nie bolało, ale żebym pojęła, że jest w ludzkiej mocy przyjąć ból i męczeństwo”.
Oczekując w Rzymie na uroczystość nadania godności kardynalskiej Bratu, korzysta z nadarzającej się okazji i z kilkoma siostrami zakonnymi odwiedza San Giovanni Rotondo. Uczestniczy we mszy świętej Ojca Pio. W dzienniku notuje: „Jest we mnie tak, że nie znajduję słów, nie chcę nic pisać, nie chcę nikomu mówić. Opowiem Ci, jak się spotkamy – ale… teraz dopiero na pewno wiem, co się stało w listopadzie 1962 roku. Wiem, ale jak to wyrazić? Brak słów – no i teraz jest we mnie wreszcie uciszenie.
Kardynał Karol Wojtyła wygłasza homilię w starym kościele w San Giovanni Rotondo – 3 listopada 1974 roku. Po prawej – biskup Andrzej Deskur
Niecodzienna pielgrzymka
Kardynał Karol Wojtyła i biskup Andrzej Deskur w klasztorze kapucynów w San Giovanni Rotondo – 2 listopada 1974 roku
Dzień Wszystkich Świętych to dla Karola Wojtyły szczególne święto. Właśnie tego dnia w 1946 roku otrzymał w kaplicy pałacu arcybiskupiego w Krakowie święcenia kapłańskie. Następnego dnia odprawił w krypcie św. Leonarda, tuż przy grobach Sobieskiego, Wiśniowieckiego, Poniatowskiego i Kościuszki, prymicje. Gdy jako biskup, a później kardynał przebywał w tych dniach w Krakowie, zawsze drugiego listopada odprawiał przy grobach królewskich mszę i prowadził procesję zaduszną. Ale tak się składało, że częściej przeżywał te uroczystości w Rzymie. Sesje soboru, a później biskupiego synodu, na które regularnie wyjeżdżał, odbywały się zawsze na przełomie października i listopada.
W Bazylice św. Piotra na Watykanie w uroczystość Wszystkich Świętych wystawia się do adoracji wszystkie relikwie, jakie od wieków zgromadzono w tej świątyni – ołtarz zastawiony jest zdobnymi relikwiarzami z różnych epok, przechowującymi szczątki świętych, o których czasem mało kto już pamięta, o których nie myślimy w ciągu roku, których obchody wycofano z kalendarza liturgicznego. Bo uroczystość przypadająca 1 listopada to także święto wszystkich świętych zapomnianych oraz tych, którzy nie doczekali się jeszcze (a być może nie doczekają się nigdy) formalnego wyniesienia na ołtarze. O nich mówi w tym dniu liturgia Kościoła.
1 listopada 1974 roku kardynał Karol Wojtyła również przebywał w Watykanie. Przyjechał pod koniec września na obrady synodu, które zakończyły się przed czterema dniami. Jednak postanowił zatrzymać się w Rzymie jeszcze przez kilka dni. Wraz z przyjacielem, biskupem Deskurem organizuje wyjazd do San Giovanni Rotondo, by tam, przy grobie Ojca Pio, sługi Bożego, który zmarł przed sześcioma laty, wspominać rocznicę swojej pierwszej mszy.
Takie wyjazdy nie dziwią tych, którzy znają biografię papieża Polaka. Wolne od obrad chwile przeznaczał na wyjazd do miejsc, gdzie mógł znaleźć choć odrobinę wytchnienia i odpoczynku czy to dla ciała, czy dla ducha. Przyjęło się, że „osobistym kierowcą” biskupa Wojtyły podczas pobytu we Włoszech był ksiądz Alojzy Cader – kapłan diecezji krakowskiej, przebywający na studiach w Rzymie. Rok młodszy od Wojtyły, pochodzący z Rybarzowic koło Szczyrku, przedwojnenny harcerz, w czasie wojny łącznik AK, więzień Oświęcimia i Buchenwaldu, do Rzymu przyjechał w 1949 roku z Londynu na… rowerze. Wstąpił do polskiego seminarium, a po święceniach kapłańskich pozostał w Wiecznym Mieście na dalsze studia. Dzięki rencie wypłacanej co miesiąc przez rząd zachodnich Niemiec mógł utrzymać się w Rzymie i kupić samochód. W czasie soboru znalazł pracę w sekretariacie II Soboru Watykańskiego – tak poznał młodego biskupa z Krakowa, któremu od tej pory oddawał przeróżne przysługi. To dzięki księdzu Cadrowi trafiały do Krakowa kopie wszystkich ważnych propozycji nadsyłanych do Watykanu przez biskupów z całego świata. To on organizował spotkania Wojtyły z przedstawicielami episkopatów różnych krajów. A przede wszystkim oddawał do dyspozycji biskupa z Krakowa swój czas i swój samochód. W gronie dwóch, trzech księży wyjeżdżali nad morze albo w góry na narty, albo do jakiegoś uroczego miasteczka, których tak wiele jest we Włoszech. Czasem były to ledwie kilkugodzinne wypady do jakiegoś nieodległego od Rzymu sanktuarium, na przykład w Mentorelli, a czasem dwu, trzydniowe wyjazdy. Dwudziestą piątą rocznicę święceń kapłańskich w 1971 roku kardynał Wojtyła spędził w La Vernie, miejscu stygmatyzacji św. Franciszka z Asyżu, a w Dzień Zaduszny odprawił mszę na cmentarzu polskich żołnierzy w Bolonii. Z kolei w 1977 roku kolejną rocznicę prymicji – ostatnią przed pamiętnym konklawe – obchodził w Loreto, gdzie jest nie tylko znane sanktuarium maryjne, ale również polski cmentarz wojenny. Takich wyjazdów było wiele.
Jednak nawet biorąc pod uwagę wspomniany zwyczaj, trudno nie uznać wizyty w San Giovanni Rotondo na początku listopada 1974 roku za wyjątkową. Kardynał Wojtyła, który tak wiele zawdzięczał stygmatykowi, był osobiście przekonany o jego świętości i nigdy tego nie ukrywał. Dwa lata wcześniej, 3 maja 1972 roku, właśnie z inicjatywy biskupa krakowskiego episkopat polski wysłał do ojca świętego Pawła VI list z prośbą o rychłą beatyfikację Ojca Pio. Już w pierwszych zdaniach tego dokumentu słyszymy głos Wojtyły: „Niektórzy z nas widzieli na własne oczy Ojca Pio i jego apostolat; inni czerpali wiadomości od tych, którzy go widywali, słuchali i pisali do niego”. Dalej polscy kardynałowie i biskupi piszą, że długie i wzorowe życie kapucyna, jego nieustanna modlitwa i heroiczne ofiary, a także dzieła, jakie po sobie pozostawił – szpital Dom Ulgi w Cierpieniu oraz Grupy Modlitwy – są najlepszym dowodem jego